Internauta Robert komentując felieton „Biblia o tym milczy” m.in. napisał: „Pragnę jeszcze dodać, że „Tygodnik Powszechny” nie jest pismem katolickim i porównywanie go np. do „Niedzieli” jest nieporozumieniem”.
A dlaczego? Przecież w obu gazetach piszą księża katoliccy (wielu z tytułami naukowymi) poruszający tematykę teologiczną i społeczną, przypominający czytelnikom o obowiązku życia ewangelicznego i przestrzegania norm etycznych określonych w nauczaniu Kościoła rzymskokatolickiego. Żadne z tych pism nie popiera aborcji i eutanazji, oba zgodnie ganią seks pozamałżeński i ubolewają nad rosnącą liczbą rozwodów. Takoż informują i komentują bieżące wydarzenia oraz procesy zachodzące w Kościele, krytycznie reagując na wszelkie przejawy naruszania ortodoksji. Dlaczego zatem jedna z tych gazet, zdaniem mego Adwersarza, jest, a druga nie jest katolicka? Co przesądza o ich katolickości? A jeśli „Tygodnik Powszechny” nie jest pismem katolickim, to jakim jest?
Reakcja Roberta potwierdziła moją (bynajmniej nie odkrywczą) konstatację o mentalnym rozdarciu w polskim katolicyzmie. O funkcjonowaniu w ramach tej wspólnoty (co najmniej) dwu grup głęboko różniących się poglądami co do kierunku, w jakim powinien być katolicyzm made in Poland.
Krytyka „TP” pochodzi ze wspólnoty tzw. katolików tradycyjnych (bądź kulturowych), dla których „prawdziwie katolickie” są tylko te poglądy i postawy, które oni za takie uznają: znane „od zawsze”, wśród których czują się bezpiecznie. Są niczym armia klonów inżyniera Mamonia z „Rejsu”, który lubił tylko te piosenki, które wcześniej znał…
Religijność tej grupy jest leciutko zmodyfikową religijnością ukształtowaną w czasie rozbiorów. Jest żarliwa, emocjonalna, ale zamknięta na nowe myśli i, niestety, autorefleksję. Jest niechętna wszystkiemu, czego nie rozumie. To religijność ludzi, którzy rzetelnie odmawiają pacierze, ale prosząc Boga, by odpuścił im ich grzechy, nie odpuszczają swoim winowajcom (rzeczywistym i mniemanym). Nie brak wśród nich i takich, którzy źle życzą bliźnim, a kłopoty i nieszczęścia, które tychże bliźnich spotykają, chętnie przypisują interwencji Pana Boga. Dla nich Kościół nadal jest „oblężoną twierdzą” zewsząd atakowaną przez żydów, masonów, sekciarzy, liberałów, i kogo tylko uznają za innego. A inny to zawsze wróg. Dla nich przemiany zainicjowane na Soborze Watykańskim II są niepojętym i gorszącym kaprysem „tych uczonych”, takim licencjowanym dopustem Bożym, a nie dyrektywami, które trzeba wypełniać.
Rozdźwięk wśród katolików, choć gorszący, będzie trwał tak długo, jak długo hierarchowie nie zbudują wspólnej wizji polskiego katolicyzmu.
A to potrwa, oj, potrwa…