„Ten film według środowiskowej plotki rozjuszył Adama Michnika. Zaproszony przez dystrybutora na pokaz „Uwikłania” Jacka Bromskiego naczelny „Gazety Wyborczej” nie krył złych emocji” – pisze Piotr Zaremba w „Uważam Rze” (18/2011). Jeśli w elitarnej famie jest ziarno prawdy, „Uwikłanie” ma zapewnioną widownię. Może nawet ziarno jest zbyteczne, plotka wystarczy. Rzesze przeciwników Michnika są niezmierzone, kto wie, czy nie większe niż czytelników „Wyborczej”. Przeciwko Michnikowi pisze się artykuły i książki. Wśród jego nieprzyjaciół trafiają się pierwszorzędni publicyści i najlepsi poeci. Nie jest tak, że Michnik irytuje tylko górne warstwy społeczeństwa. Emocje wzbudza również wśród tych, których zwykle nie podejrzewa się o ambicje trzymania rządu dusz. Wyraz swojej daleko posuniętej dezaprobaty przeciwko naczelnemu „Wyborczej” dali ostatnio również kibice pospolici. Transparent, wzywający, by Szechter przeprosił za brata, powiewał rozlegle – od korony do murawy stadionu. „Wyborcza” twardo wspierała rząd Donalda Tuska w jego walce ze stadionowymi chuliganami. Zarzut, że ktoś sądzi, co sądzi, bo się naczytał „Wyborczej”, to stała poręczna kalumnia, mająca poderwać autorytet polemisty. W odpowiedzi zaatakowany zapewnia zwykle, że „Wyborczej” w zasadzie nie bierze do ręki. Nawet jeśli coś przeczytał, to tylko przez przypadek. Niestety, nie mogę się pochwalić równie twardym charakterem. Od czasów studenckich od „Wyborczej” jestem uzależniony jak od alkoholu – czytam. Czytam, zażywam i się truję. Na „Uwikłanie” jednak poszedłem. Plotka o tym, jakoby Adam Michnik wyszedł z pokazu filmu, została rychło zdementowana. Zadał jej kłam nie byle kto, bo sam Paweł Wroński z „Gazety Wyborczej”, który z uczuciami swojego szefa zdaje się być on-line. Trzeba mu wierzyć, bo wiadomość miał z pierwszej ręki: „Zapytałem Adama Michnika, co on na to? Odpowiedział mi, że z filmu nie wyszedł – a projekcję zorganizował dla niego sam Jacek Bromski. Oglądał go razem z reżyserem. Po zakończeniu projekcji pogratulował nawet reżyserowi mówiąc, że »to bardzo dobry, pisowski film«”.
Skoro „pisowskość” to główny zarzut wobec „Uwikłania”, to znaczy, że „pisowskość” zasadza się na wierze, iż na wydarzenia w Polsce po 1989 r. miały wpływ służby PRL. „Pisowskość” polega również na chęci, by wiedzieć jak najwięcej. Kiedy grana przez Maję Ostaszewską prokurator daje wyraz przekonaniu, że są tajemnice, których być może nie należy dociekać, historyk IPN nie kryje rozgoryczenia: „K… mać, nie wierzę! I to mówi prokurator Rzeczypospolitej!” Ten historyk był, można mniemać, „pisowski”. Zupełnie jak ten, który się ostatnio zapamiętał w chęci wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej, że gotów był w tej sprawie szukać pomocy nawet w CIA. I właśnie odsunięto go od śledztwa. Dziwne, niewytłumaczalne rzeczy się dzieją. Ale tak myślą, oczywiście, tylko pisowczycy.
Szukać spisku tam, gdzie go nie ma, to dowód słabości umysłu. Ale nie chcieć zobaczyć spisku tam, gdzie on naprawdę istnieje, to, z drugiej strony, czyste frajerstwo.