Był to czas, gdy zacząłem utwierdzać się w przeświadczeniu, że świat należy do mnie, a los jak nic sposobi krasny dywan, by wyścielić mi drogę do sukcesów. I właśnie wtedy mój wielkiej mądrości Dziadunio powiedział coś, co mnie przeraziło: „Pamiętaj, żyj tak, jakbyś miał umrzeć jutro, ale planuj, gdyby było przed tobą sto lat życia”.
Jak to – dlaczego miałbym umrzeć jutro!? Przecież mam piętnaście lat – umierają ludzie starzy, jak stryj, co miał coś ze czterdziechę… Ale ja? A niby dlaczego!? – zasypałem Dziadunia gradem trwożliwych pytań. Ale On nie podjął tematu, powiedział tylko: „Widać jeszcze nie dorosłeś, żeby to pojąć. Przyjdzie czas – pojmiesz, ale nie zapomnij, co powiedziałem…”
Zapomniałem, bo bardzo chciałem zapomnieć straszne słowa o „umieraniu jutro”.
Wróciłem do szkoły. W początkach grudnia Andrzej, kolega klasowy, przestał przychodzić na lekcje – pogłębiła się jego wrodzona niewydolność serca. Odwiedzałem go przekazując klasowe sensacje i ploty. Pod choinkę Andrzej dostał piękny kalendarz z wielkim kolorowym zdjęciem popularnego wówczas zespołu – Slade, który powiesił nad biurkiem.
Im było bliżej lata, tym częściej snuliśmy – najczęściej mało realne – plany na czas po jego wyzdrowieniu. W maju Andrzej pojechał do Warszawy na operację. Niestety, jego serce nie dało się naprawić…
Na pogrzebie – nie wiedzieć skąd, bo przecież nie myślałem o Dziaduniu – przypomniała mi się sentencja o potrzebach gotowości na śmierć i planowania życia. I w jednej chwili pojąłem jej sens. Czy wtedy dorosłem – nie wiem, ale zacząłem stopniowo tę myśl oswajać, by dojść do wniosku, że nie ma w niej nic strasznego. Być gotowym umrzeć jutro znaczy tyle, co żyć godnie, być dobrym człowiekiem we wszystkich wymiarach tego słowa. A planować trzeba zawsze, bo poprzez dążenie do kolejnych celów zbliżamy się do osiągnięcia tego, co jest bodaj najważniejsze – do samospełnienia.
Jest pora zmiany kalendarza. To dobry czas na rozrachunek z samym sobą, który – by był efektywny – trzeba przeprowadzić ze szczerością wręcz sadomasochistyczną. Bez szukania pokrętnych tłumaczeń upadków, niepowodzeń i zaniedbań, ale i bez samouwielbienia z odniesionych sukcesów. Owszem, naszej próżności dobrze robi świadomość, że potrafimy zawalczyć o siebie i wygrać z przeciwnościami losu. Któż jednak potrafi przewidzieć, którego z kolejnych 365 dni przyjdzie na nas jakaś opresja i czy na pewno zdołamy ją pokonać? A może – tego, niestety, nie da się wykluczyć – ostatni raz zawiesimy na ścianie nowy kalendarz… Ale nawet gdyby tak było pisane, nie wolno rezygnować z marzeń i wysiłków, by je zrealizować.
Boxer
smutne:(((
memento mori, ale chyba lepiej nie myśleć o śmierci, i tak za dużo pesymizmu w Polsce i naokoło nas.