Rozmowa z Janiną Ewą Orzełowską, członkinią zarządu województwa mazowieckiego.
„Jest kobietą charyzmatyczną (…). Dysponuje piorunującym spojrzeniem i wewnętrzną iskrą” – czytamy o Pani na stronie siedleckiego Urzędu Miasta. Charyzmatyczna – jasne. Wewnętrzna iskra – zgadza się. Ale to „piorunujące spojrzenie”?
– Nie wiem, co autorzy tych słów mieli na myśli. Może to, że jestem bardzo konkretną kobietą. Na przykład rozmawiając o zdobywaniu pieniędzy, wskazuję konkretne możliwości ich uzyskania. Podpowiadam tylko takie rozwiązania, które rzeczywiście da się zrealizować. Nie obiecuję gruszek na wierzbie.
Mnie piorunujące spojrzenie kojarzy się z człowiekiem groźnym…
– Nie wydaje mi się, żebym była groźna (śmiech). Wszyscy, którzy mnie znają bliżej, wiedzą, że jestem kobietą łagodną.
Pani wykształcenie wiąże się z oszczędzaniem pieniędzy. W końcu, wiem to z doświadczenia, głównie tym zajmują się absolwenci kierunku finanse i rachunkowość przedsiębiorstw. A Pani, jako reprezentantka zarządu województwa, pieniądze rozdaje…
– Oczywiście, że rozdaję! Bo dla zarządu naszego województwa najważniejsza jest zasada pomocniczości. Wspieramy samorządy, żeby się miały jak najlepiej. Przecież rozwój poszczególnych samorządów to rozwój całego Mazowsza. Staramy się także pomóc przedsiębiorcom, wskazać, gdzie i jak mogą zdobyć pieniądze. Chcemy, żeby na Mazowszu rozwijał się biznes. Bo nasz budżet tworzy w większości odpis od podatku CIT (od osób prawnych, np. przedsiębiorstw). A jeśli mamy bogatsze, silne finansowo samorządy lokalne, to jako samorząd województwa też jesteśmy silni.
Wracając do wspomnianego przeze mnie liczenia, oszczędzania…
– Zauważam u siebie taką cechę, że nie umiem mówić „o niczym”. Powinny być konkrety, coś powinno wynikać z czegoś. Logika musi być! I to jest właśnie zasada finansów.
Na pewno bardzo się Pani ona przydaje.
– Oczywiście, że tak. W życiu wręcz bardzo.
A w pracy też?
– Też! Na przykład dzięki konkretom, logice mogę skuteczniej pomagać samorządom w zdobywaniu pieniędzy.
I pewnie dlatego w internecie, np. w laudacji z okazji przyznania Pani siedleckiej „Aleksandrii”, czytamy, że na Mazowszu jest Pani uwielbiana. Przez wójtów, burmistrzów, strażaków…
– Nie byłam na wręczeniu tej nagrody. A co do „uwielbiania”… Bez przesady, to za duże słowo. Ale czuję, że mnie lubią. Może dlatego, że wszystkich staram się traktować tak, jak sama chciałabym być traktowana. No i nie ma we mnie blokady, która nie pozwalałaby mi rozmawiać z kimś, kto na przykład jest na wyższym stanowisku ode mnie. Jeśli trzeba komuś pomóc, strażakom czy samorządowcom, to z każdym, nawet z rządu, porozmawiam. Z premierem też. Po prostu trzeba szukać sposobów na rozwiązanie problemów.
Do tych sposobów należy zdobywanie unijnych pieniędzy. Kiedyś powiedziała Pani: „Pokazałam, że procedury zdobywania pieniędzy z Unii to nie taki straszny diabeł”…
– Oczywiście, że nie taki straszny! To podejście mam od czasu, gdy zaczęłam prowadzić zadania związane z funduszami europejskimi. Gdy rozpoczynałam pracę w urzędzie marszałkowskim, były to jeszcze fundusze przedakcesyjne. W pewnym momencie stwierdziłam, że skoro mam doradzać wójtom, jak pozyskać pieniądze z Unii, to może sama spróbowałabym przygotować jakiś projekt i zobaczyć, czy te pieniądze da się w ogóle wziąć. I udało się.
Gdybyśmy nie weszli do Unii, Pani po prostu zmieniłaby pracę…
– Może jednak nie.
A jak rozwijałaby się Polska? Teraz słyszy się, że może byłoby nam lepiej bez UE.
– Rozwój byłby dużo wolniejszy. Gdy podróżujemy po Mazowszu, ciągle widzimy tabliczki: obiekt dofinansowany z funduszy europejskiech, z PROW, RPO… To pieniądze unijne. Przecież budżety samorządów lokalnych czy samorządu województwa nie udźwignęłyby wydatków na to wszystko. Inwestycji byłoby znacznie mniej.
Popatrzmy na drogi. Jeśli ktoś mówi, że na Mazowszu są kiepskie, to niech spróbuje porównać je ze stanem dróg ukraińskich, oczywiście jeszcze sprzed wojny. Różnica na korzyść Polski byłaby przytłaczająca! A przypomnę, że Ukraina zaczęła zabiegi o akcesję w tym samym czasie co my. Tylko jej się nie udało.
I kolejny przykład. Jeszcze przed wybuchem wojny odwiedziłam ukraiński szpital. Tam prawie wcale nie było nowoczesnego sprzętu medycznego! To dobitnie pokazuje, że między państwami UE i innymi, szczególnie wschodnimi, są ogromne różnice. Dzięki Unii naprawdę „zadziało się” dużo dobrego.
Przez blisko 4 lata kierowała Pani siedlecką delegaturą urzędu marszałkowskiego. W tym czasie miała Pani okazję dokładnie poznać subregion siedlecki. Bardzo się zmienił po latach? Myślę np.
o rolnictwie, które teraz nadzoruje Pani jako członek zarządu województwa.
– Zmienił się. I nadal się zmienia. Nadzoruję obszary wiejskie i staram się, żeby nasza oferta dla tych terenów była jak najszersza. Wieś trzeba mocno wspierać. Zresztą… Proszę spojrzeć: milion złotych dla Warszawy to niewielka, wręcz niezauważalna, kwota, a milion dla obszarów wiejskich jest naprawdę sporym zastrzykiem pieniędzy. I właśnie dlatego proponujemy szeroki wachlarz programów. Na przykład Mazowiecki Instrument Aktywizacji Sołectw, w którym mieszkańcy sami decydują, co będzie wykonywane na ich terenie. Dzięki temu mają poczucie sprawczości. Ostatnio pojawił się program lokalnych centrów integracyjnych, bo wiemy, że w nowym programie rozwoju obszarów wiejskich nie będzie bezpośredniego dofinansowania dla świetlic wiejskich. Tymczasem mieszkańcom jest bardzo potrzebne miejsce, gdzie mogą się spotykać. Dzięki takim placówkom tworzą się swoiste centra kultury.
Jest Pani ciągle w rozjazdach. Jak znajduje Pani czas dla rodziny? Pytam, choć wiem, że „dostępu do prywatności broni Pani jak lwica”. A Pani rys biograficzny na stronie Mazovia.pl to zaledwie dwa zdania…
– Staram się znaleźć czas dla rodziny, ale przyznaję, jest to dla mnie bardzo trudne. Znajduję też czas, żeby pobyć z wnuczką, choć czasem muszę zmienić plany, bo pojawia się dużo spraw zawodowych. Mój mąż już się trochę przyzwyczaił do mojego trybu pracy, ale zawsze nalega, żebyśmy choć 2 tygodnie w roku spędzili we dwoje.
Prywatności bronię, to fakt. Na facebookowych stronach nie znajdzie Pan prywatnych zdjęć ani moich, ani moich dzieci, ani wnuczki. Staram się, żeby moje dzieci miały swoje życie, a nie żyły moim. Nie dopuszczam prywatnych spraw do życia zawodowego.
À propos Facebooka. Kilka dni temu na swoim profilu umieściła Pani informację: „Szanowni Państwo, w związku z dynamicznie zmieniającą się rzeczywistością postanowiłam uruchomić fanpage”. Co właściwie oznacza ta „dynamicznie zmieniająca się rzeczywistość”?
– Media społecznościowe są obecnie bardzo popularną formą komunikacji. Chcę informować mieszkańców o ważnych inwestycjach, możliwościach pozyskania dofinansowania, różnorodnych inicjatywach. Oficjalny profil pozwala mi szybko do nich dotrzeć. Pracuję też nad tym, aby forma przekazu była atrakcyjna i nowoczesna. Staram się nadążać za zmieniającą się rzeczywistością, ale nie jest to łatwe.
Ja Pani wpis odczytałem jako sugestię, że będzie Pani kandydowała do parlamentu. W 2019 roku Pani kandydowała.
– To nie była sugestia, bo jeszcze nie podjęłam ostatecznej decyzji.
Wśród swych zainteresowań wymienia Pani turystykę. Gdzie spędzi Pani w tym roku 2 tygodnie z mężem?
– Nie powiem gdzie, ale w Polsce. Jest u nas wiele pięknych miejsc, jest także sporo fascynujących miejsc do odkrycia. Nie znamy ich. A warto je poznać, zanim podejmie się decyzję o kolejnym „modnym” wyjeździe zagranicznym.
Udzielając wywiadów politycy często mają nadzieję, że padnie to jedno pytanie, na które bardzo chcieliby odpowiedzieć. Ale nie zawsze tak się zdarza. A więc o co dziś Panią nie zapytałem? (i jaka byłaby odpowiedź).
– Nie miewam takich pytań. Wychodzę z założenia, że dziennikarz pyta, bo czegoś chce się dowiedzieć. A jak nie pyta, to znaczy, że nie chce.
Rozmawiał
Krzysztof Strzelecki