Z wójt Stanisławowa Kingą Sosińską rozmawia Tomasz Markiewicz.
Przewodniczący rady gminy Waldemar Zbytek mówi, że Stanisławów nie jest jeszcze miastem, ale rozwija się jak miasto. A czy sami mieszkańcy mają podobne odczucia? Cieszą się, że ich otoczenie zmienia się na lepsze?
– Mam nadzieję, że dostrzegają te wszystkie zmiany na lepsze, które od początku kadencji poczyniliśmy. Że to, co do tej pory było niemożliwe, jednak stało się możliwe. W zakresie infrastruktury, oświaty, bezpieczeństwa, kultury i pomocy społecznej. W tym roku planujemy wydać na inwestycje 23 mln zł, z tego ponad 5 mln zł na drogi. Założenia są naprawdę ambitne.
Kiedyś przez pomyłkę nazwano Panią burmistrzem. Czy to była dobra wróżba?
– Już niejednokrotnie używano wobec mnie określenia „burmistrz” czy „burmistrzyni”. Stanisławów był kiedyś miastem, to jest głęboko zakorzenione w mentalności lokalnej. Ale również starsi mieszkańcy okolicznych wiosek, udając się do Stanisławowa na zakupy czy do lekarza, używają stwierdzenia, że jadą „do miasta”. Więc to miasto w takim potocznym rozumieniu nadal funkcjonuje. Zresztą, myślę, że Stanisławów zawsze był gotowy prawa miejskie odzyskać.
W tym roku świętujecie jubileusz 500-lecia. Stanisławów ma, jak wiele polskich miejscowości, także dramatyczne karty historii. Szczególnie okrutny los dotknął ludność pochodzenia żydowskiego. Hitlerowcy wywieźli do obozów w Treblince około 400 stanisławowskich Żydów. Czy w Pani przekonaniu wyciągamy wnioski z historii
i robimy dostatecznie dużo, żeby podobne tragedie się nie powtarzały?
– I tak, i nie. Wydaje mi się, że podobnie jak na przestrzeni wszystkich epok mamy zarówno tych dobrych ludzi, jak i złych. Jednym leży na sercu dobro człowieka i to, co dla niego najistotniejsze, czyli jego los, byt i mienie. A w innych tkwi cały czas pokusa, żeby gdzieś napaść, coś skolonizować, czymś czy kimś zawładnąć. I wtedy pojawiają się takie sytuacje, jak w Ukrainie. Ogromna ekspansja agresora. A z drugiej strony pojawiają się takie inicjatywy, jak ta w 80. rocznicę buntu żydowskich więźniów, kiedy poinformowano o zamiarze zbudowania Muzeum Treblinka, które powstanie m.in. dzięki wsparciu samorządu Mazowsza. I ono ma być świadectwem prawdy o tragicznym losie Żydów, również tych ze Stanisławowa. Miejmy nadzieję, że będzie przestrogą dla przyszłych pokoleń, aby podobne zbrodnie nigdy więcej już się nie powtórzyły.
Kiedyś powiedziała Pani: „Pieniądze nas lubią”, a przewodniczący rady gminy Waldemar Zbytek dodał: „…bo je szanujemy”. Czy w gminie Stanisławów ogląda się każdą złotówkę z obu stron, zanim się ją wyda?
– Ogląda się. Myślę, że tak robi każdy dobry gospodarz. Bo czy jest to złotówka, 10 tysięcy, czy milion, to każda z tych kwot w dłuższej perspektywie stanowi ważną wartość. Bardzo dbamy o rozwój ekonomiczny i płynność finansową.
Jest Pani bardzo skuteczna w pozyskiwaniu pieniędzy dla gminy. Pracownicy urzędu mówią, że kontaktuje się Pani ze „wszystkimi świętymi w tym kraju”. Wszystkich świętych nie wymienimy, ale na pewno sporym zastrzykiem finansowym są programy wsparcia samorządu województwa mazowieckiego…
– Oczywiście! Tutaj duży ukłon w stronę zarządu województwa i pani Janiny Ewy Orzełowskiej. Staramy
się korzystać z każdego możliwego instrumentu wsparcia, ale jeden szczególnie utkwił mi w pamięci. Dotyczył
budowy nowego przedszkola, która już trwała, gdy obejmowałam funkcję wójta. I o ile na
początku plan finansowy zakładał 3 mln zł, to finalnie zamknęliśmy się w ponad 7 mln zł.
Inwestycja była więc zagrożona. Gdyby nie środki zewnętrzne, nie udałoby się dokończyć przedszkola i żłobka. Od początku kadencji dzięki samorządowi województwa pozyskaliśmy z instrumentów wsparcia zadań ważnych 7 mln zł, a z ogólnej puli ponad 20 mln zł.
Słyszałem, że Janina Ewa Orzełowska jest tak częstym gościem w Stanisławowie, że już prawie jest uznawana za mieszkańca. Podobno mówi się o niej „nasza Ewa”…
– Bardzo często używa się tego stwierdzenia, i to nie tylko w samym Stanisławowie. Często do nas przyjeżdża, wspiera i pomaga, ale także – co zawsze podkreślam – służy dobrą radą i dużym wyczuciem samorządowym, na którym bardzo mi zależy, bo ja też cały czas się uczę. I to czerpię od „naszej Ewy”.
Praca jest Pani wielką pasją, ale życie jest zbyt krótkie, żeby robić tylko to, co się musi. Czy Kinga Sosińska ma jeszcze czas korzystać z uroków życia?
– Uwielbiam podróże. I staram się zawsze „wycisnąć” kilka dni na to, żeby gdzieś wyjechać, „przewietrzyć” umysł, a jednocześnie trochę poobserwować ludzi, posłuchać, co mają do powiedzenia, zainspirować się nimi i ich otoczeniem, by potem przenieść nowe pomysły na gminny grunt. Może nie zakończę zbyt optymistycznie, ale niezwykle dotknęła mnie ostatnio śmierć Sinéad O’Connor. Była wspaniałą wokalistką, twórczynią czegoś wartościowego i pięknego, a jednocześnie zabrakło harmonii w jej życiu prywatnym. Dlatego życzę wszystkim takiej równowagi: żeby odpowiednio zadbali o swoją higienę ciała i umysłu, aby jak najdłużej pozostać w dobrej kondycji i cieszyć się życiem.