REKLAMA
16.7 C
Siedlce
Reklama

Smierc na raty…

[j]gfx/gazeta/er.jpg[/j]
– Ojciec zmarl w szpitalu wczoraj wieczorem – powiedzial zalamanym, jakby beznamietnym glosem Tadeusz Waszczuk. – Smierc przyjdzie po kazdego, ale on mógl jeszcze zyc. Mógl, ale stal sie tylko kolejna ofiara w dlugiej statystyce lekarskich bledów. Ojciec umieral bowiem jakby na raty, pod nadzorem lekarzy, ale bez ich nalezytej pomocy.
– Lekarze przez tyle dni patrzyli, jak wije sie w bólach, jak caly puchnie i jak zaczyna sie jego powolne konanie – mówi rodzina. – Gdyby zabrali go wczesniej do szpitala… Ale nie zabrali. Dlatego mamy prawo ich oskarzac…
Pan Stanislaw jak na 70-latka czul sie jeszcze calkiem krzepko. Radzil sobie ze wszystkim samodzielnie, ale 23 lutego zupelnie go zmoglo.
– Silny ból brzucha nie powalil go do lózka. Skarzyl sie, ze caly dzien nie moze oddac moczu. Dolegliwosci sie nasilaly, wiec przyjechalismy do ojca do Trzcinca z cala rodzina. W nocy zdecydowalem sie wezwac pogotowie. Karetka przyjechala szybko – opowiada syn zmarlego.
Lekarz zbadal chorego. Dal mu jakis zastrzyk i powiedzial uspokajajaco:
– Po zastrzyku dolegliwosci powinny ustapic. To sprawa prostaty i trzeba isc do urologa. Do tego czasu stan ojca nie powinien sie pogorszyc.
Ale sie pogarszal, i to bardzo.
– Nastepnego dnia rano poszedlem do lekarza rodzinnego po skierowanie do urologa – opowiada syn. – Dostalem skierowanie. Zapisalem ojca, ale dopiero na 11 marca, czyli za pól miesiaca. To byl najblizszy termin. A on czul sie coraz gorzej. Krzyczal z bólu. Zaczal strasznie puchnac. Brzuch i nogi mial juz jak balony. Przytyl przez to z 15 kilo. Wygladal okropnie. Nie pomagaly lekarstwa. Caly czas, juz przez 4 dni, nie oddawal moczu.
27 lutego ponownie wezwano pogotowie. Znowu przyjechalo szybko i z tym samym lekarzem, co przy pierwszej wizycie. I znowu sytuacja sie powtórzyla.
– Bylismy pewni, ze lekarz tym razem zabierze ojca do szpitala – mówi syn. – Informowalismy go, ze przez tyle dni nie oddaje moczu. Lekarz jednak dal tylko zastrzyk. Wiedzial, na kiedy wyznaczono wizyte u urologa, bo go o tym informowalismy. Nie zabral jednak ojca nawet na podstawowe badania. Powiedzial tylko: – „Ojciec jeszcze pana przezyje”.
Rodzina czuwala przy lózku chorego i myslala, ze nie przezyje nocy. Rano, 28 lutego, zona pana Stanislawa Waszczuka zamówila platna (60 zlotych) wizyte u lekarza rodzinnego, Romana Chadzynskiego. Ten zbadal chorego i powiedzial, ze jesli do nastepnego dnia jego stan sie nie poprawi, trzeba do niego zadzwonic. Wówczas bedzie sie staral o miejsce w szpitalu.
– Nastepna noc byla koszmarem – opowiada syn. – Ojciec jeszcze bardziej spuchl, wyl z bólu, myslelismy, ze kona. Caly czas, juz prawie od tygodnia, mial zastój moczu. Nie znam sie na tym dobrze, ale ile czlowiek moze wytrzymac?
O trzeciej w nocy zona chorego wezwala pogotowie. Tym razem przyjechal inny, mlodszy lekarz. Natychmiast zabral mezczyzne do szpitala. Pacjent trafil na oddzial dializ Szpitala Wojewódzkiego w Siedlcach.
– Ordynator pytal mnie, czemu wczesniej nie przywiezlismy ojca do szpitala – mówi syn. – Powiedzial, ze caly organizm jest bardzo zatruty toksynami. Pytal nawet, czy ojciec nie pil alkoholu metylowego. Tyle pytan do mnie. A przeciez w ciagu tych kilku dni lekarze az 4 razy badali ojca. A on caly czas umieral, na raty…
Jeszcze 7 marca pan Tadeusz Waszczuk informowal mnie:
– Ojciec juz mnie nie poznaje, jest jakby w spiaczce, nie przyjmuje pokarmu. Przed tym wszystkim wazyl 72 kilo, a teraz, jeszcze po kroplówkach, wazy prawie 90. Chcialem sie dowiedziec w pogotowiu o nazwisko lekarza, który przyjezdzal do ojca, ale dyrektor pogotowia nie ujawnil nazwiska zaslaniajac sie ochrona danych osobowych. Odeslal mnie do jakiejs kobiety, ale od niej tez sie niczego nie dowiedzialem. To wszystko nie miesci sie w glowie.
Dyrektor Pogotowia, Leszek Szpakowski, zupelnie nie pamieta jednak takiej rozmowy z T. Waszczukiem (choc ten twierdzi, ze sie nie myli, bo zna dyrektora).
– Oswiadczam, ze nikt nie przychodzil do mnie w tej sprawie – zapewnial dyr. L. Szpakowski. – W tym roku nie bylo tez u mnie nikogo ze skarga. Przypuszczam, ze do tego pana pogotowie przyjezdzalo notorycznie „Bóg wie po co”. Przeciez nie zawsze zabiera sie chorego do szpitala. Pogotowie nie jest od leczenia, ale do udzielania pomocy doraznej. To nie przychodnia na kólkach. Jesli jednak bedzie trzeba, to powolam komisje do zbadania tej sprawy.
Dyrektor ze zdziwieniem pytal tez: – Czy rodzina nie wiedziala, ze jesli jest zly stan zdrowia, to wizyta u urologa nalezy sie szybciej, bez tak dlugiego czekania?
Rozbrajajace. A czy pan dyrektor nie wie, ze w kazdej rejestracji powiedza, iz najblizszy wolny termin jest wlasnie za 2-3 tygodnie. Jesli w ogóle beda chcieli prowadzic dyskusje z namolnym pacjentem… Ale teraz oczywiscie moze sie okazac, ze to wina rodziny, ze sluzba zdrowia tylko czekala na swiadczenie uslugi, ale sam zainteresowany pokpil sprawe.
W dzien po smierci pacjenta dyrektor L. Szpakowski stwierdzil, ze „rozpoznal to zagadnienie”. Skonstatowal, ze to rodzina zaniedbala obowiazek zgloszenia chorego do lekarza rodzinnego. – Trzymali go tyle, az zmarl…
I z takim stwierdzeniem, tylko w nieco innym kontekscie, rodzina zmarlego w zupelnosci sie zgadza…
Rozmawialem z obydwoma lekarzami, którzy przyjezdzali do Stanislawa Waszczuka. Pierwsze dwie wizyty zlozyl doktor Krzysztof Zydlewski.
– Przy pierwszym wezwaniu jako jego powód zgloszono zastój moczu, bóle brzucha i opuchlizne – mówi lekarz. – Na miejscu stwierdzilem, ze chory jest wydolny oddechowo. Zalozylem cewnik, uzyskujac niewielka, ilosc moczu. Uznalem, ze nie ma wskazan, aby zabierac chorego d o szpitala. Zalecilem mu konsultacje u urologa. Zrobilem zastrzyk przeciwbólowy.
– Podczas drugiej wizyty nie stwierdzilem obrzeku nóg, a tylko ból dolu brzucha. Stwierdzilem, ze chory oddaje mocz niewielkimi porcjami, czego przyczyna mógl byc przerost gruczolu prostaty. Nie zakladalem cewnika. Zrobilem zastrzyk przeciwbólowy zalecajac diagnostyke i dalsze leczenie u lekarza rodzinnego. Nadal nie widzialem koniecznosci przewozenia do szpitala.
Przy trzecim wezwaniu pogotowia, 1 marca o godz. 2.21, do chorego przyjechal inny lekarz, Wojciech Stanczuk. Nie pamieta dokladnie jej przebiegu, ale odtwarza fakty poslugujac sie dokumentami. W wywiadzie zapisano: „Od tygodnia utrudnienia w oddawaniu moczu, zatrzymanie gazów i stolca. Obrzeki konczyn dolnych”. Lekarz stwierdzil tez szmery oddechowe i ból brzucha.
– Zalozylem cewnik, ale wyplynelo niewiele moczu – mówi W. Stanczuk. – Uznalem wiec, ze trzeba wykonac dokladne badania i zabralem pacjenta do szpitala na szersza diagnostyke. Jego stan ogólny ocenialem jako srednio dobry.
Dyrektor pogotowia, Leszek Szpakowski stwierdzil, ze sa procedury, które musza byc spelnione, aby zabrac pacjenta do szpitala. Uwaza, ze w tym wypadku nie byly one spelnione. Powtarza, ze pacjenci naduzywaja wzywania pogotowia ratunkowego. Utyskuje, ze lekarze jezdza do nieuzasadnionych sytuacji. W tym wypadku trudno chyba jednak o lepsze „uzasadnienie”, o wieksza „wiarygodnosc”. Zaswiadcza o niej bowiem akt zgonu…
Doktor Zydlewski nawet teraz jest przekonany, ze w zaistnialej sytuacji pacjent nie wymagal przewiezienia do szpitala, a wszelkie procedury zostaly dopelnione. Widac jednak, na szczescie, ze cos nim targa…
– Gdyby chory wczesniej trafil do szpitala, to moze by ustalono, ze ma zastój moczu i niewydolnosc nerek… Ale my, lekarze, przeciez wszystkiego nie przewidzimy.
A my, dziennikarze, nie chcemy w tej sprawie nikogo osadzac. Niczego nie rozstrzygamy, bo nie czujemy sie do tego kompetentni. Opinie, szczególnie lekarzowi, bardzo latwo zaszargac. Pewne zdarzenia musimy jednak chocby poddawac pod rozwage…

3 KOMENTARZE

  1. No i mamy przyklad kolejnej rodziny Zmarlego, która wie najlepiej, jak nalezalo z krewniakiem postapic, jaki lek podac i w którym momencie, gdzie przyklepac i na który bok obrócic. Intryguje mnie zwlaszcza, kto i w jaki sposób okreslil cytowane “15 kg”.

  2. Szkoda, ze takie skandale nikogo kompetentnego nie interesuja
    W normalnym kraju bylby z tego pokazowy proces a ci lekarze nie mieliby juz okazji niczego wiecej popsuc. Przykre to, jak kolesie solidaryzuja sie w imie swojego wlasnego dobra, tak jest wszedzie, jedyne wyjscie to na wlasna reke robic badania i “dawac w

  3. Taka historia od “kolesia”
    Na poczatku tego roku w gabinecie znajomego lekarza rodzinnego zjawila sie pewna pani, zglaszala podrecznikowe objawy guza jelita. Skierowal kobiete do chirurga na dalsza diagnostyke, informujac ze sprawa jest pilna. W ubieglym tygodniu pokazala sie ponow

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

  • Tagi
  • N

Najczęściej czytane

Śmiertelne potrącenie

Policjanci otrzymali zgłoszenie, że na drodze ekspresowej doszło do...

Wsparcie dla bliskich Darii. 34-latka zginęła w wypadku

W wypadku drogowym w miejscowości Sionna zginęła siedlczanka Daria...

Zwłoki 14-latka z Siedlec w pensjonacie w górach. Czy to ojciec zabił syna?

To przedsiębiorca z Siedlec miał zamordować swojego 14-letniego syna...

Tragiczny wypadek w Rudce. Motocyklista zmarł w szpitalu

Policjanci z Komendy Powiatowej w Łosicach wyjaśniają przyczyny wypadku...

Wypadek w Chromnej! Droga jest już przejezdna

Po godz. 10 w miejscowości Chromna doszło do zderzenia...

Wypadek w Gostchorzy

Przed godz. 7 w miejscowości Gostchorz na DK63 doszło...

Najczęściej komentowane

Najnowsze informacje