Kazimiera ma juz swe lata. Ludzie w jej wieku staraja sie myslec o najblizszej przyszlosci. Daza do uniezaleznienia sie od rodziny, nie chca sprawiac jej klopotu jakby co… Dlatego odkladaja grosz, jak mówia, na czarna godzine. Pieniadze odkladala tez Kazimiera. Uzbierala prawie
3,5 tys. zl. A gdy na rok pojechala do córki do Francji, zalozyla konto w Banku Spóldzielczym w Staninie i tam pozostawila swój kapital. Po powrocie okazalo sie, ze lokat w banku nie ma. Pieniadze gdzies znikly.
Sprawa oszczednosci Kazimiery porusza caly Kierzków, wies, gdzie wraz z dwoma synami mieszka byla wlascicielka bankowych lokat. Jedni z sasiadów obwiniaja bank i pracujace tam osoby, przypominajac zdarzenie, kiedy to wlasciciel konta tez w dosc dziwnych okolicznosciach stracil oszczednosci. Drudzy znikniecie pieniedzy Kazimiery wiaza
z jej mlodszym synem, Slawomirem. – Skonczyl technikum i pracowal na kolei, ale od jakiegos czasu ma rente. Umie pisac do urzedów, wie, co i jak zalatwic, to pewnie i te pieniadze matce „zalatwil”. Juz z druga zona sie rozwiódl, mieszka samotnie i ze wszystkimi jest sklócony. Kierzków to 70 chalup i nigdzie go nie lubia – te nieprzyjazne opinie wyglosili panowie saczacy niespiesznie piwko przed spozywczakiem.
Prokurator
– Doniesienie w sprawie znikniecia pieniedzy zlozyla do nas starsza pani, podejrzewajaca personel Banku Spóldzielczego w Staninie – wyjasnia Jan Fajzetel, prokurator rejonowy w Lukowie. – Wszczelismy sledztwo, które przyblizylo nas do znalezienia odpowiedzi na pytanie: kto wyplacil pieniadze? Byla m.in. konfrontacja przeprowadzona w Komisariacie Policji w Stoczku Lukowskim. Podczas niej urzedniczki ze Stanina bez wahania wskazaly Slawomira jako tego, który zlikwidowal obie terminowe lokaty matki. Zwrócilismy sie tez do grafologa o ekspertyze podpisów zlozonych na bankowych dokumentach. Biegly specjalista stwierdzil, ze jeden z nich zlozyl pan Slawomir,
a w drugim przypadku „podpis mógl byc przez niego nakreslony”. Ostatecznie sledztwo zostalo umorzone. Pani Kazimiera nie odwolywala sie od tej decyzji – mówi prokurator J. Fajzetel.
Matka
– Balam sie, bo na policji w Stoczku powiedzieli, ze teraz to mi syna zamkna. A on jest jedyna moja podpora na starosc. Bez niego jak bez reki. Prokurator stwierdzil, ze syn wyplacil moje pieniadze, ale ja wierze Slawkowi, bo mi przysiagl: „Mamo, ja tych pieniedzy nie bralem”. No i po co mialby mnie oszukiwac? I tak pozwolilam mu skorzystac z oszczednosci
i zostawilam pelnomocnictwo do rozporzadzania nimi. Slawek byl ciezko chory, nie mialam pewnosci, czy zobacze go po powrocie z Francji – mówi Kazimiera, przedstawiajac wlasna wersje wydarzen.
Jej zdaniem Bank w Staninie to placówka nierzetelna, w której wszystko moze sie zdarzyc. – Po wplacie nie wydano mi ksiazeczek oszczednosciowych, a jedynie dowód wplaty. Przeciez w ksiazeczkach, a nie na bankowym kwitku, sa dopisywane odsetki – zauwaza starsza kobieta i dodaje: – Z tymi bankowymi dokumentami, które widzialam podczas sledztwa, to jest dziwna sprawa, bo moje podpisy sa jakies takie inne, jakby zmienione, mniejsze, niz normalnie pisze…
Bank
Henryke Filipczak, kierowniczke Oddzialu Banku Spóldzielczego w Staninie, wyraznie denerwuje wizyta reportera dopytujacego o szczególy znikniecia pieniedzy Kazimiery z Kierzkowa. W ciagu kilkunastominutowej rozmowy kilka razy powtarza, ze nic nie wie, ze sprawa zajmowala sie policja, ze informacji nalezy szukac w prokuraturze. – Teraz nasz Bank jest czescia Banku Spóldzielczego w Lukowie. Mnie polecono, abym przygotowala dokumenty potrzebne prokuratorowi. Polecenia wykonalam. Pózniej mi wszystkie dokumenty zwrócono. A pieniadze pani Kazimiery wcale nie znikly. Wyplacil je jej syn, któremu udzielila pelnomocnictwa. Zrobil to precyzyjnie co do dnia, tak aby nie przepadly odsetki z tytulu terminowych lokat.
Gdy pieniadze Kazimiery zostaly wyplacone, bankiem w Staninie kierowal Bogdan Kazimierski, dzis prezesujacy Bankowi Spóldzielczemu w Lukowie. Pan Kazimierski zdecydowanie broni swoich pracownic posadzonych o zabranie oszczednosci. – Dam sobie glowe uciac, ze w Staninie nie popelniono zadnego naduzycia. Slawomir wyplacil pieniadze,
a teraz chodzi do ksiedza, prokuratora, i do gazety. Wszedzie szarga dobre imie naszej firmy, podwaza jej autorytet. Jak nie przestanie, to wniesiemy sprawe do sadu – grozi prezes B. Kazimierski.
Syn
– Opadly mi juz rece… I nie chodzi az tak o te trzy tysiace zlotych, bo odlozylbym i oddal matce. Tylko zorientowalem sie, jaki czlowiek moze byc bezsilny, bezradny wobec urzedników i prawa… Powiedzenie: „pewne jak w banku” nie dotyczy na pewno Stanina – mówi Slawomir. Rozmawiamy w starannie utrzymanym ogrodzie z fontanna, na lawce przy stoliku z daszkiem, który wykonal mój rozmówca. W obejsciu jest skromnie, ale schludnie. Trawniki przystrzyzone, kolo domu pnie sie winorosl.
– Mam raka. Bylem oslabiony po chemio- i radioterapii. Matka naciskala, bym zgodzil sie byc pelnomocnikiem jej rachunku bankowego. Nie chcialem, bo w razie nawrotu choroby nie zalatwilbym i tak niczego. W koncu uleglem. Zdawalem sobie sprawe, ze starsza kobieta, wyruszajaca w daleka podróz, obawiala sie
o siebie. Dalem mamie dowód i ona zalatwila wszystkie formalnosci. Przed odjazdem wreczyla mi koperte z dokumentami. Wlozylem ja do teczki i w ogóle do niej nie zagladalem. Po powrocie matki zwrócilem papiery w nienaruszonym stanie. Matka podjela decyzje o budowie grobowca. Chciala pobrac z banku zdeponowane pieniadze, ale okazalo sie, ze ktos juz to zrobil. W banku powiedziano, ze to ja. Pojechalem do Stanina, by wyjasnic sprawe. Pokazano mi dokumenty. Zawieraly nieudolnie podrobione moje podpisy. Bardziej podobne do tego
z mlodosci i tego który jest w moim dowodzie osobistym, a nie do tego, którym podpisuje sie obecnie. Namówilem mame, by skierowala doniesienie do prokuratury w Lukowie. Zaczely sie przesluchania, które prowadzii policjanci ze Stoczka. Juz podczas pierwszego sugerowali, bym sie przyznal, bo wiadomo, ze to ja „obrobilem matce konta”. Po 6 latach od zdarzenia na zlecenie prokuratora zorganizowano konfrontacje: urzedniczki z Banku w Staninie i ja. Obie panie w mojej osobie rozpoznaly tego, który przed laty wyplacal pieniadze z matczynego konta. Czy to w ogóle jest mozliwe, by kasjerki tak zapamietaly jednego klienta sposród setek albo i tysiecy, którzy przewineli, sie w ciagu 6 lat? Ciekawi mnie tez, jak obie panie bez chwili wahania rozpoznaly mnie, chociaz wówczas patrzac w lustro ja sam siebie nie poznawalem. Bylem w trakcie leczenia nowotworu, lysy, wychudzony, z zapadnieta, szara twarza. Podejrzewam, ze ktos z pracowników banku znal moja sytuacje, zabral pieniadze, podrabiajac dokumenty, bo liczyl na moja rychla smierc. Stalo sie inaczej. Ja zyje.
W pewnym sensie z ofiary zrobiono mnie zloczynca, który ograbil wlasna matke. Nie pozwole wmanipulowac sie w tak ohydna kradziez. Chcialbym spojrzec w twarz temu, kto takiego czynu sie dopuscil – cicho powiedzial Slawomir.
Slawomir rozmawial z proboszczem w Staninie, by ten jak duszpasterz przekonal pracownice banku. Liczyl, ze wobec bliskosci Boga oddadza pieniadze. Wedlug niego, sprawa pozostaje jednak niewyjasniona.