Siedlecki Wojewódzki Szpital Specjalistyczny nie przez przypadek znalazł się w gronie najbezpieczniejszych szpitali w Polsce (12 miejsce w rankingu „Rzeczpospolitej”).
To właśnie tu odkryto, że w ampułkach corhydronu znajduje się substancja wywołująca niebezpieczne dla życia reakcje. Feralny corhydron podano dwóm pacjentkom oddziału urologicznego. Jedna z nich miała 54 lata, druga 81. – Ten lek podaje się powoli. Lekarza zaniepokoiła reakcja pacjentki. Przy podawaniu zastrzyków czasem zdarzają się omdlenia, jednak tym razem objawy były zbyt niepokojące. Zamiast poprawy oddechu i pobudzenia po lekarstwie, pacjentka zaczęła tracić przytomność, obniżyło się ciśnienie krwi. Pielęgniarka natychmiast przerwała podawanie leku, pacjentkę odratowano. Tydzień później taka sama reakcja nastąpiła u drugiej pacjentki – wspomina Wojciech Kaszyński. Przy obydwu przypadkach obecny był ordynator urologii doktor Tadeusz Dmowski. Bardzo szybko skojarzył, że to już drugi raz mogło dojść do tragedii po podaniu corhydronu. Tego samego dnia wszczęta została procedura wycofywania preparatu z oddziałów szpitalnych i poinformowania nadzoru farmaceutycznego o wystąpieniu reakcji niepożądanych po podaniu leku. Następnego dnia siedlecki Inspektorat Nadzoru Farmaceutycznego odebrał raport i zabezpieczoną partię leków. – Nie otrzymaliśmy informacji zwrotnej: co było w ampułce, dlaczego lek działał inaczej, niż powinien – mówi Wojciech Kaszyński. I, niestety, aż do początku listopada w tej sprawie nie działo się nic. Dopiero media ujawniły skalę zagrożenia. W Głównym Nadzorze Farmaceutycznym poleciały głowy, producenta leku jeleniogórską Jelfę zamknięto, a prokuratury sprawdzają, czy nie ma ofiar śmiertelnych tego specyfiku. Wiadomo już, że w ampułkach corhydronu znajdował się inny lek, stosowany do zwiotczania mięśni w procesie przygotowywania pacjenta do operacji. Serce pacjenta bije, ale nie może on samodzielnie oddychać. Dusi się. Corhydron stosuje się przy alergiach i astmie. Pacjentki Szpitala Wojewódzkiego miały szczęście. Natychmiastowa pomoc lekarzy uratowała im życie. I gdyby „ktoś na górze” zadziałał tak kompetentnie jak siedleccy lekarze, afera lekowa miałaby zupełnie inny przebieg. – Nas cieszy jedno: szpitalny system dbania o bezpieczeństwo pacjentów sprawdził się w stu procentach. Potwierdziliśmy tylko, że nasi pacjenci są u nas bezpieczni – podkreśla Wojciech Kaszyński. Personel siedleckiego Szpitala Wojewódzkiego jest dziś najbardziej znaną załogą medyczną w Polsce. Placówkę odwiedziły już wszystkie stacje telewizyjne. Tylko na razie nikt „z góry” nie powiedział jeszcze naszym lekarzom: dziękuję. Szkoda.
– Informowaliśmy o tym Główny Nadzór Farmaceutyczny już na początku października – mówi dyrektor Szpitala Wojewódzkiego, Wojciech Kaszyński. – Wtedy też wycofaliśmy tę partię leku ze wszystkich oddziałów szpitala. Niestety, tak szybkiej i stanowczej decyzji jak w siedleckim szpitalu nie podjęli decydenci z nadzoru farmaceutycznego, których obowiązkiem było wyjaśnienie, co było przyczyną niepożądanych reakcji po zastosowaniu leku. A były one przerażające.