Do końca maja można oglądać obrazy Franciszka Maśluszczaka w siedleckiej Galerii Teatralnej CKiS. A kto nie był na wernisażu, niech żałuje.
Wernisaż był taki, jak artysta – niebanalny i z poczuciem humoru. Nie obyło się też bez chwil wzruszenia. Franciszek Maśluszczak urodził się w okolicach Zamościa (w 1948 r.). Razem z żoną Barbarą z wdzięcznością wypowiadali się o ludziach, którzy w Siedlcach pomagali Dzieciom Zamojszczyzny, transportowanym w bydlęcych wagonach na śmierć.
-Dziękujemy wszystkim – mówiła pani Basia.
Niespodzianką była wizyta przyjaciela pana Franciszka, znanego aktora Stanisława Górki, który zaśpiewał dla bohatera wernisażu. Warto dodać, że wizyta Franciszka Maśluszczaka w Siedlcach nie była pierwsza. Miłośnicy malarstwa wspominali jego wernisaż, który odbył się na początku lat 90. w pierwszej prywatnej galerii sztuki, jaką Lena i Władysław Grochowscy otworzyli w budynku Konstantego Strusa przy Asłanowicza. Poza tym siedlczanin Antoni Wróblewski, znany artysta malarz, a także wychowawca całego pokolenia siedleckich artystów, to kolega ze studiów Franciszka Maśluszczaka.
-Mieszkaliśmy w jednym pokoju – wspominali panowie podczas wernisażu.
Franciszek Maśluszczak ma wyjątkowe poczucie humoru. Ze śmiertelnie poważą miną wkręca słuchacza w absurdalną rzeczywistość (zupełnie jakby malował kolejny obraz, ale na zywo). W rozmowie z przyjacielem Antonim zdradził pewien sekret. Jako że kolega Wróblewski to zatwardziały stary kawaler, Franciszek mu poradził z kamienna twarzą:
-Trzeba jechać na targ do Cegłowa. Tam są różne baby do kupienia. Ale trzeba jechać wcześnie rano, najlepiej o szóstej, bo o dziewiątej to są już wykupione – przekonywał bez drgnięcia powieki.
Cóż, wiadomo, że jeśli o szóstej rano, to kolega Antoni raczej nie pojedzie…
Franciszek Maśluszczak lubi się bawić z odbiorcami jego sztuki.
-Wszyscy tak pięknie o sobie potrafią mówić, a ja nie – przyznał. – Czym tu się wyróżnić? No to sobie napisałem, że jestem artystą leworęcznym. Bo jestem. I maluję lewą ręką.
No i jak tu nie kochać Maśluszczaka? Było nawet tak, że wierna fanka wyznała mu w zachwycie:
-Kocham pana!
A stojąca obok żona ucieszyła się wielce:
-To tak ja ja! Tylko zaznaczam, że sprawia kłopoty wychowawcze.
Spotkanie z Franciszkiem Maśluszczakiem to czysta przyjemność. Nie tylko dlatego, że jest zabawny, ujmujący i kradnie serca. Jego malarstwo zapada w pamięć, jest inne. To świat przepuszczony przez krzywe zwierciadło. Ale ten zdeformowany obraz nigdy nie jest taki sam. Raz ma w sobie grozę, raz smutek, raz ukrytą zabawną historię („Rzeźbiarz z Koniakowa” ma ponoć konotacje ze słynnymi koronkowymi figami). Pejzaże czarują kolorami, a portrety kryją pytania, co wyraża spojrzenie tego dziwnego modela? Dziwnego, bo przedstawiane postacie są zdeformowane i tkwią w odrealnionym świecie, ale można się w nich doszukać emocji. Ktoś zobaczy strach, ktoś figlarny błysk w oku, a ktoś zdumienie. Te twarze są jak lustra naszych nastrojów. Ile akurat jest w nas smutku, a ile chęci do śmiechu? Czasem można się doszukać beznamiętnej brutalności życia. Jak choćby na obrazie psiej matki, do której brzucha pełzają dzieci – są głodne czy szukają ciepła? A matka je kocha czy jest nimi zmęczona? Stoi tak człowiek i się zastanawia, a artysta podrzuca kolejny trop:
-Z jakiegoż to związku pochodzą te stworzenia?
Franciszek Maśluszczak współpracował z wieloma czasopismami, w tym ze “Szpilkami”, “Polityką”, “Tygodnikiem Literackim”, “Gazetą Wyborczą” i “Rzeczpospolitą”. Ilustrował także książki dla takich autorów, jak: Jeremi Przybora, Ireneusz Iredyński, Edward Stachura czy Konstanty Ildefons Gałczyński. A Hanna Krall poświęciła mu opowiadanie “Malarnia z o.o.”.
Galerię Teatralną CKiS koniecznie trzeba odwiedzić. Szkoda tylko, że artysty tam stale nie ma. Ale patrząc na obrazy, można poczuć ducha Maśluszczaka – artysty leworęcznego, wysyłającego starych kumpli na targ bab w Ceranowie, ale tylko przed dziewiątą rano, martwiącego się o psią matkę, która nie do końca wie, czyje ma dzieci…