Podczas rozmowy z lekarskim małżeństwem Trzcińskich głowa rodziny raczej milczy. (…) Podstawowym przedmiotem w domu Sylwii i Mirosława Trzcińskich jest kalendarz ścienny. To na nim nanoszone są placówki, w których w danym tygodniu pracuje i dyżuruje mąż. A jak się pracuje w trzech różnych miejscach, to można się pogubić i wtedy trzeba zadzwonić do żony, żeby rzuciła okiem w kalendarz. Czasami sytuacja młodych medyków bywa tak groteskowa, jak w radiowych skeczach Ewy Szumańskiej „Będąc młodą lekarką”.
Tak rozpoczyna się najnowszy (Nr 8 (2642) 23 lutego 2008) raport „Polityki”, „Będąc młodą lekarką” autorstwa Juliusza Ćwielucha.
Poniżej publikujemy – z niewielkimi skrótami – „Ścieżkę zdrowia” pracującego na 3 etatach (szpital w Rudce, szpital w Mińsku Mazowieckim, pogotowie ratunkowe) Mirosława Trzcińskiego.
Poniedziałek z reguły jest łatwy, bo wystarczy o 8 rano być w szpitalu chorób płuc w Rudce, rozpocząć tam swoje normalne obowiązki i o 15.30 je zakończyć. Wtorek też zaczyna się o 8 rano w Rudce, ale kończy się o dopiero w środę, bo trzeba zostać na nocny dyżur. W środę pomiędzy godziną 8 rano a 15 po południu doktor Trzciński ma 6 godzin, żeby się przespać i dojechać na dyżur do szpitala w pobliskim Mińsku Mazowieckim.
Z czwartkiem jest zawsze trochę ceregieli, bo teoretycznie dyżur w Mińsku kończy o tej samej godzinie, o której zaczyna pracę w Rudce, ale końcówkę robią za niego koledzy. A on jest już w drodze do swojego miejsca pracy, gdzie zgodnie z regulaminem pracuje do godziny 15.30 i zgodnie z umową o pracę od 15.30 dyżuruje do 8 rano dnia następnego.
W ten sposób mamy już piątek, który doktor Trzciński nawet lubi, bo znów ma 6 godzin na sen. Jak już się wyśpi, obejmuje dyżur na Izbie Przyjęć szpitala w Mińsku Mazowieckim. I tak płynnie przechodzi do soboty, którą zaczyna na dyżurze w izbie przyjęć, a kończy w niedzielę rano na dyżurze w pobliskim pogotowiu ratunkowym. Żeby się całkiem nie zarżnąć, takich tygodni ma w miesiącu trzy.
Czwarty ma trochę luźniejszy, bo 5-letni syn tak źle znosi nieobecność ojca, że rodzice zaczynają się o niego martwić. Poza ojcem w domu Trzcińskich niczego nie brakuje (…) mają kupione na kredyt, ale własne mieszkanie i Fiata Uno, a ostatnio pojechali nawet nad morze. ale polskie, więc się nie kąpali.
Sylwia Trzcińska (…) przyjęła zasadę, że któreś z rodziców musi jednak w domu bywać, i bierze tylko tyle dyżurów, ile musi. Zresztą w kwestii finansów też dokonała ogromnego skoku, bo jeszcze niedawno generowała 600 zł długu za opłacanie opiekunki do dzieci. Ale odkąd przestała pracować na wolontariacie, czyli za darmo, i po wielu perypetiach udało jej się dostać na rezydenturę, zarabia wraz z dyżurami 1622 zł, czyli niewiele więcej niż płacą miesięcznie za kredyt na zakup mieszkania.
– Wcześniej mieszkaliśmy w służbowym, ale jak grzyb doszedł do połowy ściany, to stwierdziliśmy, że dłużej tak się nie da żyć – mówi Sylwia. Teraz zastanawiają się, ile da się żyć z wiecznymi nieobecnościami męża. I nie chodzi o sprawy rozwodowe, bo śmieją się, że to rozwiązała dwójka dzieci i kredyt na 20 lat. Ale kwestie zawodowe, bo mąż uparł się, że zostanie specjalistą od chorób płuc, a w tej dziedzinie specjalizację robi się niemal dwa razy dłużej. – No to będzie koło 2012 r. – mówi Mirosław (…). (opr. Ana)