W poniedziałek, 10 marca, na oddziale psychiatrii dziecięcej szpitala neuropsychiatrycznego w Garwolinie głodowało pięć osób: dwóch terapeutów, dwoje rodziców i pielęgniarka.
Wszyscy twierdzili, że nikt z dyrekcji Mazowieckiego Centrum Neuropsychiatrii i Rehabilitacji Dzieci i Młodzieży w Zagórzu, w skład którego wchodzi garwolińska placówka, nimi się nie interesuje. W poniedziałek mijał też termin, jaki marszałek dał dyrekcji placówki i pracownikom na znalezienie lekarzy chętnych do pracy w Garwolinie. Na szpitalnym korytarzu kilkunastu rodziców małych pacjentów czekało na rozwój wydarzeń. Tymczasem pracownicy szpitala na własną rękę szukali lekarzy. – Okazało się, ze wbrew wypowiedziom dyrekcji Centrum wcale nie trzeba nam kilkunastu psychiatrów dziecięcych, żeby oddział mógł istnieć – mówi Bożena Górska, przewodnicząca związku „Solidarność” 80 działającego w szpitalu neuro-psychiatrycznym. – Sami byliśmy w Narodowym Funduszu Zdrowia i tam nam powiedziano, że aby oddział istniał, potrzeba nam trzy czwarte etatu dla lekarza psychiatry dziecięcego i jednego psychiatry dla dorosłych. Lekarze takich specjalizacji pracują w naszych placówkach, więc nie byłoby problemu z przeniesieniem ich do nas na konsultacje. Jednak najwidoczniej jest w tej sprawie jakieś drugie dno… Pierwsi protestujący rozpoczęli głodówkę w poniedziałek, 3 marca. Zaczęło się od dwóch terapeutów: Roberta Świtaja i Moniki Paziewskiej. Później przyłączyła się pielęgniarka Agnieszka Wielgosz i matka jednego z pacjentów Teresa Rodak. Pod koniec tygodnia do czwórki głodujących dołączyła matka kolejnego pacjenta. Przypomnijmy, że protest rozpoczął się po tym, jak dyrekcja MCNiRDiM i marszałek województwa zapowiedzieli, że działalność oddziału zostanie zawieszona, gdyż brakuje lekarzy ze specjalizacją z psychiatrii dziecięcej, którzy mogliby tam pracować. – Nie opuścimy szpitala, dopóki władze nam nie obiecają, że oddział nie zostanie zlikwidowany – deklarowali wszyscy. – Zrobię wszystko, żeby moje dziecko nadal mogło się tu leczyć – mówiła Teresa Rodak. – Mój syn jest tutaj od czerwca 2007 roku i widzę postępy. Dziecko się zmienia, od razu widać, że leczenie przynosi efekty. I teraz mam go przenosić gdzieś indziej? Pracownicy podejmują też wątek kontraktu z NFZ. – W styczniu wypracowaliśmy 110% kontraktu – mówił R. Świtaj. – W lutym 70%, ale wtedy już nam ograniczono przyjęcia pacjentów. W zeszłym tygodniu na oddziale było już tylko dziewięcioro dzieci, chociaż w normalnych warunkach pacjentów powinno być dwudziestu. Według pracowników rodzice cały czas dzwonili pytając, kiedy przyjęcia na oddział zostaną wznowione. (jj)