Choć nadawcy nie zależy na ukrywaniu tożsamości, to jego list okrzyknięto anonimem. Nauczycielka dostała dodatek do pensji, bo przeniesiono ją do pracy w miejscowości, w której mieszka.
Ta historia składa się z samych paradoksów.
Może właśnie dlatego wzbudziła tak wielkie emocje u radnych gminy Sokołów Podlaski.
Na światło dzienne wypłynęły kulisy konfliktu Haliny Podbielskiej, nauczycielki z gminnej szkoły w Czerwonce, z wójtem Ryszardem Domańskim. Nauczycielka nauczania zintegrowanego dwa lata temu pozwała wójta do sądu po tym, jak ten przeniósł ją ze szkoły w Czerwonce do podobnej placówki w Grochowie. Konflikt między nauczycielką a wójtem zaczął się, kiedy w Zespole Oświatowym w Czerwonce wybierano dyrektora. Konkurs wygrała Anna Wojtkowska. Halina Podbielska, nauczyciel mianowany, była członkiem komisji. Nauczycielka otwarcie skrytykowała sposób, w jaki wybierano nowego dyrektora. Kiedy potem wójt wystąpił do dyrektorów szkół w Czerwonce i Grochowie z wnioskiem o przeniesienie H. Podbielskiej, nauczycielka odebrała to jako zemstę z jego strony. Wójt swoją decyzję tłumaczył brakiem etatów w szkole w Czerwonce. Nauczycielka została przeniesiona na trzy lata. Jest mieszkanką Grochowa i przeniesienie do szkoły w jej miejscu zamieszkania było dla niej korzystne ze względów ekonomicznych. Paradoksalnie, zgodnie z Kartą Nauczyciela, w tej sytuacji należał jej się dodatek za przeniesienie w wysokości dwudziestu procent pensji. Już po roku wójt postanowił, żeby Halina Podbielska wróciła do szkoły w Czerwonce. To nie spodobało się nauczycielce, więc skierowała sprawę do Sądu Pracy. Nie chciała przed upływem trzech lat wracać do szkoły w Czerwonce. Skierowała więc pozew do sądu. Sprawę przegrała. Domagała się wypłaty należnego dodatku. Pieniądze zostały jej wypłacone, dopiero kiedy do gminy trafił nakaz Państwowej Inspekcji Pracy. Ostatecznie, do szkoły w Czerwonce musiała wrócić w ubiegłym roku. Tajemniczy nadawca oskarża Urzędowa skarga czy anonim?
List w tej sprawie, podczas ostatniej sesji przeczytał przewodniczący Rady Gminy, Andrzej Artych. Jak przewodniczący poinformował radnych, pismo było podpisane przez jednego z mieszkańców gminy, który nie chciał podawać do publicznej wiadomości swojego nazwiska. Zawierało wiele oskarżeń pod adresem wójta. Autor listu zarzucał R. Domańskiemu, że złamał prawo ingerując w sprawy kadrowe szkoły. Nadawca przekonywał, że zgodnie z prawem przeniesienie na wniosek wójta byłoby możliwe tylko wtedy, kiedy wynikałoby z potrzeb szkoły, do której nauczyciel jest przenoszony. W dalszej części listu autor starał się udowodnić, że w rzeczywistości, w żadnej ze szkół nie było powodów do przenosin. Dodatkowo ta decyzja kosztowała budżet gminy: w 2006 roku – 2090 zł rok później – 3512 zł. Inną konsekwencją było narażenie małych dzieci na zmianę wychowawcy. W liście można przeczytać też m.in. o rzekomych naciskach, jakie wójt wywierał na dyrektorki obydwu szkół w związku z przeniesieniem Haliny Podbielskiej oraz o próbach zabraniania dyrektorce z ZO w Grochowie wypłaty dodatku za przeniesienie.
Dwie wersje
Ostatecznie nazwiska autora listu nie poznał ani wójt, ani radni. Jedyną osobą, która je znała do końca obrad, pozostawał przewodniczący. W biurze Rady Gminy znajduje się jedynie kopia pisma bez podpisu nadawcy. Pod pismem znalazła się adnotacja zastrzegająca nazwisko nadawcy do wiadomości przewodniczącego Rady Gminy. Nadawca prosił przewodniczącego o interwencję i o przekazanie kopii pisma przewodniczącym komisji: rewizyjnej i oświaty. Jak się dowiaduję w Urzędzie Gminy, listu, który przeczytał A. Artych, nie można traktować poważnie, bo nie ma podpisu. – To anonim, dlatego nie możemy go ani udostępniać, ani upubliczniać jego treści. Tym bardziej nie będziemy go rozpatrywać jako skargi, Nie ma też mowy o komentowaniu zarzutów zawartych w anonimie – mówi sekretarz Urzędu Gminy Małgorzata Koć. Z drugiej strony urzędnicy nie ukrywają, że list w pełnej treści, czyli z podpisem, ma w swoim domu przewodniczący, odsyłają mnie więc do niego. Andrzej Artych tłumaczy: – To nie był anonim, bo miał podpis. Nie był jednak przeznaczony do wiadomości radnych – mówi. Andrzej Artych zapytany, czy zamierza podejmować jakiekolwiek inne działania w tej sprawie, zaprzecza. Po chwili dodaje: – Nie, bo sądzę, że moją rolą było powiadomienie radnych. Nam udało się dotrzeć do nadawcy listu i skłonić go do rozmowy. Autorem pisma jest mąż nauczycielki, Sławomir Podbielski. – Jesteśmy z żoną spokojnymi ludźmi. Mamy dowody na łamanie prawa, chcieliśmy, żeby rada o tym się dowiedziała – mówi S. Podbielski.