Rozmowa z Ronnym Mooringsem, wokalistą Clan of Xymox.
Clan of Xymox – holenderska grupa określana mianem klasyków dark wave i rocka gotyckiego, założona w 1981 r. w Nijmegen przez m.in. Ronniego Mooringsa. Doskonale znana za sprawą audycji Tomasza Beksińskiego “Trójka pod księżycem”. Od wielu lat ma w Polsce status zespołu kultowego.
Podobno, mając zaledwie 3 lata, wiedziałeś już, że zostaniesz muzykiem, a w wieku 11 lat. zauroczony muzyką Beatlesów, założyłeś swój pierwszy zespół…
– Tak, już w wieku 3 lat chciałem mieć własny zespół. Potem zobaczyłem w telewizji The Monkees oraz The Beatles i od tej pory dążyłem do urzeczywistnienia tego marzenia. Kiedy miałem 11 lat, grałem z przyjaciółmi w zespole wykonującym covery lat i koncertowaliśmy w lokalnych klubach.
A wieku 20 lat założyłeś kultową dziś grupę Clan of Xymox. Objechałeś z nią niemal cały świat. Występowaliście m.in. w Meksyku dla 30 tys. osób. To chyba największa publiczność, jaką udało Wam się zgromadzić na swoim koncercie. Czy mieszkańcy gorących rejonów Ameryki Środkowej reagują równie gorąco na Waszą muzykę jak Europejczycy?
– Muzyka przemawia do wszystkich ludzi, bez względu na miejsce zamieszkania. Reakcja w cieplejszych krajach jest często nadmiernie entuzjastyczna, ponieważ kulturowo w tych regionach są to bardzo namiętni ludzie, którzy są w stanie swobodniej wyrażać uczucia niż my, bardziej powściągliwi mieszkańcy Północy. Uwielbiam to w tamtych rejonach, także dlatego, że tak wielu ludzi jednocześnie cieszy się twoją muzyką i daje ci natychmiastową informację zwrotną i miłość, której pragniesz jako muzyk.
Co się działo u Ciebie w ostatnich 3 latach? Czy pandemia od cisnęła jakiekolwiek piętno na życiu Twoim i Twojej rodziny? Dużo osób twierdzi, że ta sytuacja sprzyjała częstszemu rozmyślaniu o sprawach ostatecznych…
– Śmierć jest częścią życia. Zobaczymy, czy COVID-19 był tak zły, jak sądzili, czy też faktyczna liczba ofiar śmiertelnych wynosi ponad 650 tys., podobnie jak w przypadku innych epidemii grypy. Czas pokaże, czy reakcja na odebranie nam wolności była uzasadniona, czy nie i czy jesteśmy teraz w poważnym niebezpieczeństwie bycia kontrolowanym przez rząd w sposób, którego nigdy nie doświadczyliśmy i jest to odpowiednik Wielkiego Brata z „Roku 1984”. W związku z tymi wszystkimi restrykcjami i ograniczeniami wiele osób dopadła frustracja. Kiedy ludzie są pozbawiani praw i podstawowych rzeczy, takich jak żywność i edukacja, poziom tego wybuchu jest bardzo wysoki. To bardzo prosto mogło przerodzić się w nienawiść i przemoc.
Twórca teorii potęgi sukcesu Napoleon Hill mówił, że czas przeznaczony nam na Ziemi to zaledwie ulotna chwila. Zapala ją nas jak świece, przez chwilę migoczemy i… gaśniemy. A skoro tak, to jak Twoim zdaniem najefektywniej wykorzystać ten czas? Co nadaje sens Twojemu życiu?
– Sam tworzysz sens świata, w którym żyjesz. I nadajesz znaczenie swoim działaniom. Ludzie, których kochasz i którzy są dla Ciebie ważni, są końcową sumą tego, co osiągnąłeś.
A jak myślisz: czy ludzie w końcówce jego życia stają się lepsi?
– Myślę, że stają się bardziej prze rażeni i zrzędliwi.
Gdybyś znał datę swojej śmierci – co byś chciał naprawić w swoim życiu?
– Nic. Obsesja śmierci to nie moja rzecz. Raczej myślę o życiu takim, jakie jest. Życie jest takie, jakie je stworzysz, a koniec życia jest końcem. Ostatnio napisałem o tym piosenkę.
Na Waszej płycie „Twist of Shadows” znalazła się z kolei kompozycja „Clementina”. Ma w sobie coś z uroczystej powagi godnej pieśni sakralnych czy na wet requiem. Gdzieś w zachodniej prasie muzycznej przeczytałem, że Twój kolega z zespołu Peter Nooten napisał ją po po grzebie babci. Podobno bardzo cierpiała, kiedy umierała.
– To właściwie była moja babcia. Nazywała się Clementina. Kiedy pracowałem w Wielkiej Brytanii nad albumem „Twist of Shadows”, zmarła i poleciałem do Niderlandów, żeby okazać mój szacunek. A potem zadedykowałem jej ten utwór. Poza tym dożyła sędziwego wieku i… nie cierpiała dużo.
Po rozwiązaniu kontraktu ze słynną niezależną wytwórnią 4AD tworzyliście pod skróconą nazwą Xymox. Wówczas zacząłeś tworzyć bardziej przystępną- żeby nie powiedzieć: komercyjną – muzykę. W 1989 r. utwór „Imagination” dotarł do gorącej setki listy przebojów amerykańskiego tygodnika „Billboard”, a album „Twist of Shadows” (z którego pochodził) sprzedał się w 300 tys. egzemplarzy na całym świecie.
– Tak, podpisaliśmy wtedy kontrakt z firmą Polygram. Chcieli zrobić z nas drugi zespół Roxette. Ale z pewnością ja tego nie chciałem, byliśmy przecież przedstawicielem rocka alternatywnego. W 1997 r. powróciliśmy do poprzedniej pełnej nazwy Clan of Xymox i bardziej niszowego brzmienia z początków działalności.
A początki były takie, że to Brendan Perry (Dead Can Dance) namówił Cię do podpisania kontraktu płytowego z 4 AD, zarekomendował szefowi wytwórni Ivo Watts-Russelowi i zaprosił Was na wspólną trasę po Wielkiej Brytanii.
– Tak, przyjaźniliśmy się z Brenda nem i Lisą Gerrard. Mieszkałem wtedy w Amsterdamie i regularnie jeździłem do Londynu, gdzie mogłem pomieszkiwać z nimi w ich mieszkaniu. Dead Can Dance zorganizował trasę koncertową w Wielkiej Brytanii, ale ostatecznie odbyły się tylko 3 koncerty. Nigdy nie zapomnę doświadczenia za kulisami: w miejscu, gdzie odbywały się koncerty, był magazyn, w którym przechowywano beczki z piwem. Ale jeżeli chciałeś się napić, to napoje musiałeś zamówić w barze (śmiech).
Grupa Dead Can Dance sięgnęła szczytu artyzmu albumem „Within the realm of a dying Sun”. Również uważasz, że to najlepsza płyta w ich dyskografii?
– Skoro tak mówisz… Ja bardziej gustuję we wcześniejszej ich twórczości, pomiędzy debiutem a „Spleen and Ideal”.
Znasz norweski zespół Bel Canto i jego wokalistkę Anneli Drecker? Właśnie wydali nową płytę.
– Oczywiście. Oni grali z nami w Niderlandach więcej niż kilka razy. Kocham ten zespół. Bardzo.
A pamiętasz, w jakich oko licznościach poznałeś Elisabeth Fraser, wokalistkę Cocteau Twins?
– Tak, za kulisami w Doornroosje, Nijmegen w 1982 roku, jak sądzę. Ze społem wspierającym był Dead Can Dance, z którym spotkałem się jeszcze tego samego popołudnia w kawiarni, gdzie zjedliśmy kolację. Najpierw pomyślałem, że to muzycy Cocteau Twins. Umieścili mnie na swojej liście gości, a ja dałem im kopię naszej płyty „Subsequent Pleasures”. Później doszło do spotkania z Cocteau Twins za kulisami. Byli bardzo mili, ale trudni do zrozumienia z powodu ich ciężkiego, szkockiego akcentu. Spotkałem ich oczywiście jeszcze wiele razy później, kiedy gościłem w wytwórni 4 AD i w końcu też przyzwyczaiłem się do różnych akcentów angielskiego w Wielkiej Brytanii.
Rozmawiali: TOMASZ MARKIEWICZ i GRZEGORZ CYBULSKI
Clan of Xymox – miłe wspomnienie z lat 80. Dzięki Panie Tomku! Ale czy można o “Zajmoksach” mówić, że byli kultowi. NIE – uważam, że nie. Zrobili na mnie duże wrażenie, ale na początku lat 80, sporo ich słuchałem, ale na tle innych z tego okresu nie byli lepsi. Może zajmoksów więcej się słuchało, bo byli dostępniejsi (radio). Takie hity jak Medusa, Louise, Back Door, Stranger pamiętam do dziś….. Ale posluchałem ich kilka lat temu….. czar prysł. po prawie 40 latach bardziej słuchalem ich z sentymentu, niż dla dobrej muzyki.
A posłuchanie po nawet 50 latach starych płyt Genesis (dokąd grał Hacket) Floydów, Camela, Jetho Krimsonów czy innych prog nawet po latach daje ciary. I o nich można mówić, że są kultowi…..
Nawet wspomniane Dead Can Dance brzmi lepiej i chętniej się do nich wraca…..
nowy hary poter?