Ponad 3 lata po dobrze przyjętej powieści „Latawcy”, mieszkający w Ceranowie, a pracujący w Kosowie Lackim Artur Ziontek wraca ze zbiorem opowiadań i zapowiada kolejne książki. – Ale pisarzem pełną gębą się nie czuję – podkreśla.
Do pierwszej powieści Artura Ziontka (pominąwszy bardzo młodzieńczą opowieść o kowbojach) zaprowadziło czytanie literatury i pisanie o niej, a wreszcie publikacje regionalistyczne.
Z nauki w powieść
– Region, który opisywałem jako badacz, wciągnął mnie mnóstwem historii i postaciami oraz odkrywaniem nieznanych wcześniej pamiętników, ale z czasem hermetyczny język nauki, którym to wszystko opisywałem, zaczął mnie męczyć i bardzo mi przeszkadzał. Poza tym w głowie gromadziły mi się pomysły na fabuły pasujące do filmu czy powieści – mówi. Książka „Latawcy”, której nie byłoby bez tych pomysłów, ukazała się w 2021 r. w krakowskim wydawnictwie „Eperons-Ostrogi”. Krytycy ją docenili, ale niektórych czytelników zaskoczyła, bo widzieli w niej połączenie „Sklepów cynamonowych” z Agathą Christie (!). Oto bowiem w 1938 r. w Kossowie (dzisiejszym Kosowie Lackim) policyjny detektyw bada sprawę… duchów unoszących się nad miejscowym kościołem.
– Kiedy zobaczyłem „Latawców” w księgarniach, pomyślałem sobie, że to, co planowałem, jest do zrobienia. Mogę wrócić do myślenia o pisaniu takim, jakie sprawia mi największą przyjemność, nie porzucając przy tym pisania o regionie, historii czy o literaturze – mówi dziś o tym powieściowym debiucie autor. Ale od razu zastrzega: – Nie czuję się pisarzem pełną gębą. Pisarz to duże słowo. Czuję się autorem jednej powieści
i jednego zbioru opowiadań.
Po co stwarzać świat?
„Latawcy”, choć dobrze przyjęci, wrzucili Artura Ziontka do szufladki z pisarzami „małych ojczyzn” i tymi, którzy chcą „ocalić od zapomnienia” przeszłość. Najnowsza jego książka, zbiór „Stałem nago na progu domu”, może pogłębić to przekonanie. Ukazuje się bowiem w cyklu „Proza ze Ściany Wschodniej” wydawnictwa „Paśny Buriat”, kojarzonego choćby z reportażami o Podlasiu.
– Pewnie detektyw Konopka mógłby odwiedzić nie Kosów, ale inną miejscowość w okolicach Treblinki. Podobnie nie ma żadnego znaczenia, że w jednym z opowiadań pozwoliłem sobie zapożyczyć fragment życiorysu pani Kapuścińskiej, siedleckiej legendy, który mnie szalenie wzruszył, a w drugim użyłem imienia i nazwiska Alfonsa Przymuszały, fryzjera, który kiedyś faktycznie funkcjonował w Kosowie, ale z moim bohaterem nie łączy go nic więcej. Akcja musi się gdzieś się rozgrywać, więc po co stwarzać świat zupełnie mi obcy, skoro mogę posiłkować się tym, który gdzieś istniał i się w nim poruszać? Umieszczam bohaterów tam, gdzie jest im jest dobrze. A im będzie dobrze tu, gdzie mi jest dobrze – wyznaje.
Cały tekst przeczytacie w papierowym i e-wydaniu „TS” nr 50.