Z Dominiką Paczóską – siedlczanką, koszykarką I-ligowego MPKK Sokołów SA Sokołów Podlaski rozmawia Paweł Świerczewski.
Jako jedna z nielicznych zawodniczek zdecydowałaś się pozostać w MPKK na bieżący sezon. Co zdecydowało, że wciąż możemy cię oglądać w barwach sokołowskiej ekipy?
– Na pewno nie bez znaczenia jest bliskość domu. To naprawdę duży komfort grać, czyli wykonywać swój zawód, tak blisko rodzinnego miasta. Jestem też osobą, która lubi się gdzieś osiedlić na dłużej. Zmiany klubów z sezonu na sezon kłóciłyby się z moją naturą. Sokołów jest fajnym miejscem do gry w koszykówkę. W klubie panuje przyjazna atmosfera. W poprzednich latach MPKK zdobywał mistrzostwo i czwarte miejsce I-ligowych rozgrywek. To pokazuje, że jest to właściwe miejsce do rozwoju.
Do niedawna grałyście o najwyższe cele, teraz MPKK jest jedną z najsłabszych drużyn w stawce. Jak się z tym czujesz?
– Jako sportowcowi mocno bije to w moją ambicję. Stoję jednak twardo na ziemi i wiem, jakie są realia. Przeszłyśmy rewolucję kadrową. W ubiegłym sezonie byłam jedną z najmłodszych zawodniczek, obecnie jestem prawie najstarsza. Brak doświadczenia i zgrania, braki kadrowe – wszystko to przekłada się na naszą obecną pozycję. Robimy, co możemy. Wierzę w ten zespół. Indywidualnie dziewczyny nie odbiegają od zawodniczek z ubiegłego sezonu. Potrzebujemy czasu i złapania odpowiedniego rytmu, żeby to udowodnić. Nie jest to łatwe, gdyż w bieżących rozgrywkach są długie przerwy pomiędzy meczami.
Jesteś jedną z liderek swojego zespołu. W kilku meczach byłaś jego najlepszym strzelcem. Jednak widać po statystykach, że skuteczność rzutowa spadła ci w porównaniu z poprzednimi sezonami. Branie ciężaru gry na swoje barki ma swoje konsekwencje.
– Dokładnie tak. Spoczywa na mnie duża odpowiedzialność. W ubiegłym roku były inne zawodniczki do prowadzenia gry. Odeszły i ktoś musiał je zastąpić. Znacznie częściej oddaję rzuty. Sytuacja kadrowa wymusza spędzanie wielu minut na parkiecie i przez małą rotację pojawia się zmęczenie. To wszystko nie sprzyja skuteczności. Widać to po całej naszej drużynie. Myślę jednak, że moja obecna pozycja w zespole pozwala mi się koszykarsko rozwijać. Nie mogę już patrzeć na to, co zrobią starsze koleżanki, tylko brać sprawy w swoje ręce. To powinno zaprocentować w przyszłości.
Czy widzisz progres w grze swojej drużyny?
– Widzę. Jesteśmy lepsze z każdym meczem, z każdym przepracowanym wspólnie tygodniem. Mamy jednak swoje problemy, przede wszystkim kadrowe. Ciężko nam zrobić pełnowartościowy trening, gdy nie mamy do dyspozycji pełnego 10-osobowego składu, a tak w tym sezonie często bywa. W przerwie pomiędzy sezonami odszedł prawie cały trzon zespołu. Trudno jest zacząć od początku. W pierwszej rundzie przegrałyśmy kilka meczów z drużynami, które wydawały się w naszym zasięgu. Wierzę, że w rewanżach to my będziemy górą.
Możemy być spokojni o I-ligowy byt Sokołowa?
– Zrobimy wszystko, żeby wyjść na prostą. W styczniu i lutym czekają nas kluczowe mecze w kontekście gry w play-offach. Chciałabym, żebyśmy jak najszybciej zapewniły sobie utrzymanie i dzięki temu oszczędziły sobie stresu przed ostatnimi kolejkami.
Czy jest szansa, żeby w kolejnych latach Sokołów znów stał się topową drużyną I ligi?
– Potrzeba na to czasu. Są dwie strategie – ściągnąć najlepsze zawodniczki do siebie albo stopniowo budować mocny zespół. Raczej będzie się tutaj podążać tą drugą ścieżką, a to wymaga konsekwencji i cierpliwości. Ale jeśli się uda, satysfakcja będzie ogromna.
Zostawmy Sokołów i przejdźmy do Siedlec. Jesteś wychowanką MKK i nie kryjesz sentymentu do tego klubu. Wiem, że czasem wciąż współpracujecie.
– W miarę możliwości staram się zaglądać do dziewczyn i im pomagać. Cenię sobie pracę, którą wykonuje trener Karol Troć. Cieszę się, że przygoda MKK wciąż trwa, że nie wszystko upadło, a młode koszykarki mają gdzie się rozwijać. Nigdy nie zapomniałam, skąd się wywodzę. Dobro tego klubu zawsze będzie leżeć mi na sercu.
W przyszłości widzisz się w roli trenerki?
– Lubię dzieci i pracę z nimi. Brakuje mi jednak odwagi, wiary w siebie, żeby mocniej w tym kierunku podążyć. Powoli się jednak otwieram i nie wykluczam takiej roli w swoim życiu.
Jak wspominasz złote czasy MKK Siedlce? Będąc wtedy bardzo młodą dziewczyną, mogłaś się temu przyglądać z bliska.
– To było coś fantastycznego! W pierwszych treningach ekstraklasowych uczestniczyłam jeszcze jako juniorka albo nawet kadetka. W jakiś sposób się wyróżniałam i to była dla mnie taka nagroda. Oczywiście stanowiłam tylko pomoc w treningach, ale czułam, że się we mnie wierzy. Trener Mollov zawsze znalazł dla mnie trochę czasu i służył dobrą radą. Bardzo chętnie wróciłabym do tych czasów!
O których zawodniczkach z tamtego okresu myślałaś „wow, chciałabym kiedyś tyle umieć”?
– Gdy w Siedlcach była jeszcze I liga, miałam z 10 lat, a może nawet mniej, seniorki prowadziły z nami treningi. Pamiętam, z jakim zachwytem patrzyłam na Lucynę Kotonowicz. Imponowała mi na boisku i poza nim. Gdy opuściła Siedlce, liczyłam, że jeszcze tu wróci. Tak się złożyło, że po kilku latach spotkałyśmy się w jednej drużynie – MonPol Płock. To było niesamowite grać u boku swojej idolki z dziecięcych lat.
Jak widzisz przyszłość żeńskiego basketu w Siedlcach?
– Chciałabym, żeby MKK Siedlce znów grał kiedyś w I lidze, a wtedy, kto wie, może znów założyłabym koszulkę siedleckiego zespołu? To oczywiście wydaje się w tej chwili bardzo odległe. Nikt marzyć mi jednak nie zabroni. Ważne, żeby MKK dalej robiło swoje i nie zniknęło z koszykarskiej mapy. Jaka będzie przyszłość, czas pokaże.
Jakie cele stawiasz przed sobą w 2025 roku?
– Wygrać z tymi drużynami, z którymi powinęła nam się noga w pierwszej rundzie. A dzięki temu awansować do play-off i zajść tak daleko, jak to tylko będzie możliwe. W wakacje będę ciężko przygotowywać się do nowego sezonu. Gdzie przyjdzie mi go spędzić, zobaczymy.