Pobrali się 15 lutego 1939 r., czyli prawie
w walentynki. W tym roku państwo Władysława i Władysław Kodymowie obchodzą więc 70-lecie swojego małżeństwa.
W rodzinnym domu w Popielowie w ubiegłym tygodniu odwiedzili ich przedstawiciele samorządu gminy Liw: wójt Bogusław Szymański, przewodniczący Rady Gminy – Adam Strąk, sekretarz Wojciech Gołoś oraz radna Wiesława Wrzosek. Wraz z serdecznymi życzeniami doczekania Brylantowych Godów jubilaci otrzymali list gratulacyjny, kwiaty i słodycze. Rozdzieleni przez wojnę Tylko pozazdrościć
A potem wszyscy zasiedli przy stole, by powspominać stare czasy.
– Chciałam zapytać, jaki jest sposób na tak długie, udane małżeństwo
– mówi Wiesława Wrzosek. – Ale chyba znam już odpowiedź: trzeba mieć takie same imiona: Władysława i Władysław!
– Trzy lata do mnie przychodził – wspomina pani Władysława, z domu Panufnik. – Bałam się, że się rozpije, bo jak był kawalerem, to lubił wypić. Ale okazuje się, że nie… – wspomina. Ślub wzięli w kościele parafialnym z Starejwsi. Najpierw zamieszkali w Tończy. Później przenieśli się do Popielowa. I tam, pod opieką syna Zbigniewa i jego rodziny, mieszkają do dzisiaj.
We wrześniu 1939 r. pan Władysław dostał się do sowieckiej niewoli. Sowieci później przekazali go Niemcom. Trzy lata spędził na robotach w Niemczech. Daleko od Polski – w Nadrenii-Westfalii, w miejscowości Blomberg. – W Rosji to bieda była i jest. A w Niemczech – nie ma porównania! Jedzenie sześć razy dziennie – opowiada.
Przymusowych robót wcale nie wspomina źle. Trafił do dobrego gospodarza. Jeszcze na początku lat 90. odwiedzał w Niemczech tamtą rodzinę.
– O tym, gdzie ja byłem i co przeżyłem, tydzień trzeba by opowiadać – mówi pan Władysław.
Syn Zbigniew wyciąga stary album z fotografiami. Na pierwszej stronie przedwojenna fotografia Władysława Kodyma w mundurze. Na górze napis: Pamiątka ze Słonima. Dzisiaj to miasto. Przed wojną w granicach II Rzeczpospolitej.
Zapomnieć o lekarzach!
– Od trzech dni mam taki szum w uszach – skarży się pani Władysława. Poza tym, mimo podeszłego wieku, nic jej nie dolega. Z życia jest zadowolona.
– Żyjemy sobie zgodnie w całej rodzinie, syn do nas przychodzi, pytając, czy nic nam się nie stało. Żyjemy, jak mało kto… – opowiada. – Trzy lata byłam bez męża i nikt o mnie złego słowa nie powie – wspomina z dumą.
– Miałem 4 braci i żaden już nie żyje – ożywia się pan Władysław.
Nie narzekają na starość. – O chorobach nic nie mówicie – dziwi się Bogusław Szymański.
– Żadnych proszków nie bierzemy – zapewnia pani Władysława. – Był czas, że brałam. Potem ludzie powiedzieli, że lepiej od proszków daleko. I teraz czuję się jak osiemnastka – mówi. W oczach pani Władysławy zapalają się wesołe ogniki. – Dziękować Bogu, że nigdy długo w łóżku nie leżałam, ciężko nie chorowałam – dopowiada.
– A my do lekarzy chodzimy… – narzeka Bogusław Szymański.
– A niech pan zapomni, że są lekarze – radzi pani Władysława.
Rozmowa przy stole schodzi na temat żywności. Kiedyś była zdrowa i smaczna, a teraz, wiadomo, za dużo tych dodatków i smak już nie ten, co kiedyś. Inna sprawa, że kiedyś jadało się inaczej: śniadanie było na ciepło, obiad na ciepło i ciepła kolacja. To człowiek żołądka sobie nie zepsuł.
– Mąż lubił tłusto zjeść. Jak nie widział dużo skwarek, to mówił, że niedobre… – opowiada pani Władysława.
– Jak tu wierzyć w teorie o cholesterolu? – dziwi się ktoś przy stole. – Lekarka, co nas zbadała, powiedziała: tylko pozazdrościć takiego ciśnienia.
– Dużo się kłóciliście? – Wcale nie! – zapewnia pani Władysława. – Albo ich Pan Bóg razem trzyma, żeby się jeszcze dotarli – żartuje syn Zdzisław.
Kiedy się pobierali, pani Władysława miała 21 lat. Władysław był od niej 5 lat starszy. Wychowali troje dzieci: synów Waldemara i Zbigniewa oraz córkę Jadwigę. Mają ośmioro wnucząt i tyle samo prawnucząt.
– Starość nie radość? Nieprawda! Czym człowiek starszy, tym mądrzejszy – zachwala jubilatka, pani Władysława. I namawia do wychylenia jeszcze jednego toastu.
jubilaci
serdecznie gratuluję tak pięknego jubileuszu, młodzi winni od Państwa brać przykład