REKLAMA
4.7 C
Siedlce
Reklama

Zrobiłbym to jeszcze raz

Ruszył na pomoc, choć ryzykował własnym życiem.

Mariusz Puchalski mieszka w gminie Zbuczyn. Ma 22 lata, żonę i dwumiesięcznego synka. Jest szczupłej postury i na bohatera, na pierwszy rzut oka, raczej nie wygląda. Ale jego odwadze, bystrości umysłu i zdecydowanemu działaniu mieszkanka Łukowa zawdzięcza zdrowie, a być może i życie.

W jej domu przy ul. Mieszka I wybuchł pożar. Było tuż po godzinie 13. Domownicy i sąsiedzi z okolicznych domów byli w pracy. Nawet na ulicy żywego ducha, żeby ktoś przyszedł z pomocą.

ZACZĘŁO SIĘ OD PECHA

− Zajmuję się tapicerką samochodową. W Łukowie miałem odebrać od lakiernika element nadwozia, do którego trzeba było przykleić podsufitkę − opowiada Mariusz. − W drogę wyruszyłem dostawczym busem. Wydawało mi się, że mam pecha.

Najpierw zawiodła nawigacja, która zamiast do lakiernika wywiodła kierowcę w pole.

− Wjechałem na teren ogródków działkowych nad rzeką. Droga gruntowa była rozmiękła, samochód ugrzązł w błocie. Trójka mężczyzn próbowała wypchnąć mnie z kolein. Po półgodzinnych zmaganiach dali za wygraną. Jeden z nich pożyczył mi rower, wskazując, gdzie mam pojechać w poszukiwaniu kogoś z ciągnikiem rolniczym. Tak trafiłem na osiedle domów jednorodzinnych. Krążyłem od posesji do posesji, szukając pomocy.

Mariusz znalazł w końcu traktor, a busa udało się wyciągnąć na asfaltową drogę. Pojechał do lakiernika.

− Układałem odebrany element w busie, gdy jakaś kobieta przeszła obok i powiedziała: „Tam się chyba pali!”. Wyjrzałem z auta. Z domu naprzeciwko buchał czarny dym. Oddzielała mnie od niego dwupasmowa szosa z barierką między jezdniami. Działałem instynktownie. Telefonicznie zaalarmowałem straż pożarną, a później pobiegłem w kierunku domu. Adrenalina robiła swoje. Dobiegając do płotu posesji, zauważyłem kobietę na podwórku. Krzyczała. Twarz miała czarną od sadzy. Nagle wbiegła do domu. Mocno już się dymiło, ale wbiegłem za nią.

Zobaczył kobietę siedzącą w kucki na podłodze, ledwie kilka metrów od wejścia. Przy niej leżał pekińczyk.

– Od żaru miał przypaloną sierść na grzbiecie. Złapałem kobietę za ręce. Siłą wyprowadziłem na zewnątrz i kazałem czekać na mnie. Sam jeszcze raz wbiegłem po psa. Zwierzę żyło. Tliły się już na nim fragmenty futra. Wyszedłem i przekazałem psa właścicielce. Spytałem, czy w domu są jacyś ludzie. Nie było, ale za budynkiem stał samochód. Na szczęście drzwi miał otwarte, a kluczyki w stacyjce. Nie odpalił za pierwszym razem. Mijały sekundy, a mnie zdawało się, że siedzę w samochodzie z pół godziny. W końcu wyjechałem z zagrożonego miejsca.

Właścicielka posesji chciała znowu wejść do płonącego budynku. Mówiła, że dom, to cały majątek jej i rodziny. Powtarzała, że musi go ratować.

− Bardzo szybko przyjechali strażacy. Samochód jeszcze się nie zatrzymał, a oni wyskakiwali gotowi do akcji. Za nimi pojawiły się policja i pogotowie. Całe zdarzenie zacząłem przeżywać dopiero w domu. Do wieczora z oczu leciały mi łzy. I z emocji, i pewnie z podrażnienia dymem. Wciąż widzę wnętrze płonącego domu.

WYBUCH I OBŁOK OGNIA

Pożar budynku do dużych nie należał, co nie oznacza, że nie był groźny. W pomieszczeniach na parterze całkowicie spaliło się wyposażenie. Według strażaków, przypuszczalną przyczyną pożaru było zwarcie instalacji elektrycznej. Dokładne przyczyny określi policja po zakończeniu dochodzenia. W czasie pożaru doszło do niebezpiecznego zjawiska, przypominającego eksplozję. Rzecz szczegółowo wyjaśnia zastępca komendanta powiatowego KP PSP, mł. bryg. Paweł Wysokiński.

− Niektórzy informowali, że słyszeli wybuch, jakby butli z gazem. Strażacy nie znaleźli jednak śladów jakiejkolwiek eksplozji. Jesteśmy pewni, że odgłos podobny do wybuchu pojawił się w momencie, gdy od wysokiej temperatury popękały szyby w oknach, a dopływ tlenu spowodował gwałtowne spalanie nagromadzonych gazów. Temu zawsze towarzyszy obłok ognia i znaczny wzrost temperatury. Przebywanie w tym momencie ludzi w budynku mogłoby się dla nich źle skończyć − wyjaśnia P. Wysokiński.

 WZRUSZAJĄCE CHWILE

Trzy dni po pożarze Mariusz spotkał się z kobietą, którą wyprowadził z płonącego pomieszczenia. Chciał dowiedzieć się, czy poszkodowanym nie potrzeba pomocy. Interesowało go też, czy uratowany przez niego pies przeżył.

− Ta pani serdecznie dziękowała za ratunek. Aż popłakaliśmy się. W jej domu, niedługo przed pożarem, zakończył się generalny remont. Teraz czeka ich kolejny. Właściciele powiedzieli mi, że gdyby nie wsparcie rodziny i sąsiadów, to chyba by się załamali. Ale ludzie zakasali już rękawy i przystąpili do pracy. Pojawiła się nawet jakaś firma budowlana. Dowiedziałem się, że pekińczyk doszedł do siebie po dwóch dniach. Myślę, że przygody, które przytrafiły mi się w ubiegłym tygodniu w Łukowie, to zrządzenie losu. Najprawdopodobniej miałem znaleźć się w tym momencie i w tym miejscu. Z czasem przychodzą refleksje. Myślę o swojej rodzinie, o dziecku, że naraziłem ją na niebezpieczeństwo, ratując innego człowieka. Lecz jestem pewien, że gdyby nie daj Bóg sytuacja miała się powtórzyć, to postąpiłbym tak samo – stwierdza Mariusz Puchalski.

3 KOMENTARZE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Najczęściej czytane

Tragiczny wypadek na ul. Warszawskiej – nowe informacje

W sobotę 29 czerwca w Siedlcach na ul. Warszawskiej...

Biskup siedlecki zdecydował o zmianach personalnych w parafiach

Diecezja siedlecka właśnie opublikowała listę zmian personalnych w parafiach, które wejdą w życie 1 lipca.

Śmiertelny wypadek w miejscowości Sionna! Droga nieprzejezdna! (aktualizacja)

Do tragicznego w skutkach zdarzenia doszło kilkadziesiąt minut temu...

Poważny wypadek na przejeździe kolejowym w Stoku Lackim (aktualizacja)

Na przejeździe kolejowym w ciągu ul. Pałacowej w Stoku...

Zderzenie w miejscowości Wyczółki (aktualizacja)

Na dw 698 w miejscowości Wyczółki doszło do zderzenia...

Są wyniki sekcji zwłok zmarłej 3-latki z Siedlec

Są wyniki sekcji zwłok zmarłej 3-latki. Przypomnijmy: chodzi o...

Najczęściej komentowane

Najnowsze informacje