REKLAMA
18.4 C
Siedlce
Reklama

Jak zostałem czytelnikiem biblioteki miejskiej

N

Wakacje rozleniwiały skwarem. Osiedlowa wiara rozproszyła się po zakamarkach lata. Żniwa w Wiśniewie skończyły się nadspodziewanie szybko, a obóz, na który miałem jechać, jeszcze się nie zaczął. Wydany na pastwę letniej nudy, spędzałem dni wśród książek.
Dział literatury dziecięcej i młodzieżowej znajdował się w oszklonej jak oranżeria części dawnej resursy obywatelskiej. O resursie wyczytałem na szarych kartkach między płóciennymi okładkami „Dziejów Siedlec” Antoniego Wintera. Właśnie odkryłem, że miasto, w którym mieszkam, ma swoją historię. Ale jeszcze niespecjalnie mnie to zajmowało.
Wiele lat później o lokalizacji biblioteki rozmawiałem z kimś, kto przekonywał mnie, że muszę się mylić, że tam, na rogu ulic Pułaskiego i Esperanto, gdzie dziś jest MOK, nigdy nie było tego działu biblioteki. Jeśli nie było, to chodziłem do biblioteki wyobrażonej, wymajaczonej w upale. Jeśli biblioteka jest metaforą świata, to tamten wyśniony świat kusił mnie wyprawą do miejsc nieznanych. Dzień w dzień wypożyczałem widmowe, gorące tomy o Madagaskarze, Papui-Nowej Gwinei albo wyprawie na Saharę. A lekko znudzona pani bibliotekarka, jak całe miasto omdlewająca od upału, kartkująca fiszki czytelników w drewnianej szufladce, też była fantazyjna i wymyślona. Możliwe, że to było inne miejsce. Ale książki były stuprocentowo prawdziwe.

 

Dział młodzieżowy miał tę przewagę nad biblioteką szkolną (w wakacje i tak zamkniętą), że można było w nim osobiście buszować między regałami. Zbyt wiele tego buszowania nie było, bo większość najpoczytniejszych pozycji krążyła wśród czytelników. Od czasu do czasu trafiał się przecież jakiś tom Pana Samochodzika, świeżo zwrócony przez innego wakacyjnego pożeracza przygód, a mi jeszcze nieznany, zaczytana powieść Szklarskiego, pełna pouczających przypisów, albo nowiutki western Wernica. Historie o Indianach przeczytałem wszystkie, wszystkie z wyjątkiem – ot, kaprys – powieści Karola Maya. Może dlatego, że nie miały przypisów. Książki dobierałem starannie, przeglądając półkę za półką. Albo przeciwnie – sięgałem na chybił-trafił, zwabiony odbłyskiem słońca na okładce, nazwiskiem autora lub nazwą miejsca, o którym nigdy nie słyszałem. Biblioteka jest jak życie, a życie – powtórzmy za Forrestem Gumpem – jest jak pudełko czekoladek. Nigdy nie wiadomo, co się trafi.
Wychodziłem na rozgrzaną do białości ulicę. Pod pachą niosłem śliskie tomy, przesiąknięte parnością amazońskiej dżungli, pachnące żywicą kanadyjskich lasów i brzęczące egzotyką Afryki.
Podczas jubileuszu 100-lecia siedleckiej biblioteki miejskiej wspominano, w jakich okolicznościach zostawało się jej czytelnikiem. Moje początki były upalne. I pomyśleć, że było to jakieś 40 lat temu. Nie sądziłem wtedy, że ludzie żyją tak długo.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Najczęściej czytane

Nie oddamy kadencji walkowerem

Z Tomaszem Araszkiewiczem, przewodniczącym Klubu radnych Koalicji Obywatelskiej w...

Aleksandra Antoniak w Finale!

Mega - utalentowana Aleksandra Antoniak z Przygód (gmina Suchożebry)...

Stracił 200 tys zł. Otworzył rachunek kryptowalutowy

Sztuczna inwestycja wiązała się z wyrobieniem certyfikatu i wpłatą...

Zbiórka żywności dla osób poszkodowanych w powodzi

Stowarzyszenie Mieszkańców Bezpartyjne Siedlce organizuje zbiórkę żywności dla osób...

Marek Sawicki zaprasza na otwarcie biura poselskiego

Marszałek senior Sejmu X kadencji zaprasza na otwarcie biura...

Siedlce solidarne z powodzianami

W związku z dramatyczną sytuacją powodziową na Dolnym Śląsku i Opolszczyźnie,...

Najczęściej komentowane

Najnowsze informacje