Deklaracja śmieciowa wygląda tak, że strach ją wypełniać. Strach wypełniać, ale i strach nie wypełniać. Jak dostajesz PIT do ręki – a deklaracja, wypisz wymaluj, jak PIT wygląda – masz przed sobą przykry obywatelski obowiązek. Przyjemności w każdym razie się nie spodziewaj. Niewiele jest instytucji budzących taką grozę jak urząd skarbowy. Jak każą wypełniać PIT, to wiedz, że nie ma żartów. Śmieci, nie śmieci, trzeba przygotować się na najgorsze.
Nie mam pojęcia, kto wpadł na pomysł, by tak zwanej deklaracji śmieciowej nadać budzącą postrach formę deklaracji podatkowej: bite cztery strony (trzy strony rubryczek, na czwartej obfite objaśnienia). Jeśli chciał przerazić, swój cel osiągnął. Grozą wieje od pierwszego, że tak powiem, wejrzenia.
Deklaracja wygląda jak strach wszystkich strachów. Dołączone pouczenie urzędowej trwogi nie łagodzi. Wręcz przeciwnie, z premedytacją ją wzmaga: „Niezwrócenie deklaracji do biura zarządcy w terminie skutkować będzie naliczeniem maksymalnej stawki opłaty dla lokalu za wywóz odpadów”. Ile wynosi maksymalna stawka? Tego nikt nie wie. Z góry wiadomo za to, że lepiej nie ryzykować, bo stalinowski domiar dowalą.
A o co w sumie idzie? Idzie o uzyskanie dwóch banalnych w gruncie rzeczy informacji: ile osób mieszka oraz czy chcą segregować śmieci, czy nie chcą. Byle karteluszek by wystarczył. Ale nie! Zamiast zaproszenia do pogodnej akcji, przygody w rodzaju: „Posprzątajmy Polskę”, „Segregujesz – zyskujesz” (plus dobre słowo o doszlusowaniu do europejskich standardów), zdecydowano się walnąć z grubej urzędniczej rury.
Źle z tymi śmieciami zaczynamy. Źle zaczynamy, bo jeszcze się nie zaczęło, a już mamy do wypełnienia trzy strony deklaracji (w której kilka razy trzeba wpisać to samo: imię, nazwisko, adres i oczywiście nieśmiertelny PESEL) oraz załączniki. Papieru do segregowania urzędnikom nie zabraknie. Skup makulatury się ucieszy. Ale czy śmieciom to pomoże? Nie mam pojęcia.
Rzecz rozstrzygnie się nie w skrupulatnie gromadzonych gminnych papierach, lecz w naszych domach i na podwórkach. Będziemy segregować? Damy radę? Czy skończy się wielkim śmietnikiem? Jak w Polsce nic nie wiadomo, to się mówi: zobaczymy.
W Neapolu sterty worków ze śmieciami na rogach ulic sięgają pierwszego piętra. Dla turystów jest to lokalna atrakcja. Turyści mają dobrze, bo zatkną nosy, popatrzą, pokiwają głowami i wyjadą. Miejscowi muszą przywyknąć. Można i tak. Neapol to wbrew pozorom również Europa. Każdy sam sobie ustala standardy.