N
Obserwuję dyskusję, która rozgorzała wokół niedawnej wypowiedzi Rzecznika Praw Dziecka, pana Mikołaja Pawlaka. Otóż pan Mikołaj (no, nie mogłem się oprzeć!) łaskaw był na łamach „DGP” zauważyć, że „klaps nie zostawia wielkiego śladu” oraz, że „trzeba rozróżnić, czym jest klaps, a czym jest bicie”. Pan Mikołaj podkreślił przy tym, że nie wolno bić dzieci, choć on akurat ma w tym względzie same pozytywne doświadczenia: „(…) Jednak sam z estymą wspominam to, że dostałem od ojca w tyłek” – rzekł.
Czyli bić nie można, ale porządny, fachowo wypłacony klaps ma szansę bardzo pozytywnie odcisnąć się w dziecięcej pamięci na lata, i nie jest on biciem – przekonuje pan Mikołaj – jeśli tylko nie zostawia zbyt wielkiego śladu. To oczywiste! Pies ganiał psychologów i pedagogów, twierdzących, że jest inaczej, skoro Rzecznik Praw Dziecka (i na dokładkę Mikołaj!) nie potrzebował żadnego takiego pedagogicznego doświadczenia (bo go nie ma), aby swą odkrywczą tezę wymurować. Co było jej fundamentem oprócz, rzecz jasna, cennych doświadczeń? Cóż, pan Mikołaj przez 11 lat był adwokatem przy sądach kościelnych w sprawach o stwierdzenie nieważności małżeństw, zaś promotorem jego pracy magisterskiej był sam arcybiskup Dzięga. Także diament długo szlifowany.
Nie dziwi zatem, że sam Michał Dworczyk z Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, bliżej znany opinii publicznej jako niezwykle wdzięczny syn (wybudował i ofiarował mamie dom, w którym sam mieszka) – co zapewne jest efektem równie porządnego wychowania bez bicia i klapsów dających ślady – docenił definicję pana Mikołaja, odróżniającą bicie od klapsa.
Nie dziwi zatem, że sam poseł Cymański, ośmielony przez pana Mikołaja, też dokonał efektownego coming outu, ogłaszając w programie „Tłit” na Wirtualnej Polsce, że dał klapsa swojemu dziecku podczas przewijania: – Kiedyś przewijałem dziecko w pieluszce, wierzgało, wierzgało, mówię: „przestań, przestań”, nerwy puściły, dałem klapsa. (…) Nie powiem, że to jakaś recepta
– wyznał najwyraźniej nie dość usatysfakcjonowany efektem. Później w „Faktach po Faktach” w TVN24 tłumaczył, że „piątkę dzieci wychował bardzo dobrze”, i że choć klaps to porażka, to rozumie rodzica „w sytuacji bez wyjścia”.
Nie dziwi zatem, że to właśnie pana Mikołaja Senat RP namaścił w listopadzie na Rzecznika Praw Dziecka, przy okazji wyrzucając za burtę kandydatury jakichś tam doktórek habilitowanych nauk humanistycznych, startujących na to stanowisko z poparciem 80 organizacji pozarządowych i zarazem współautorek raportu o przemocy wobec dzieci, bo taką właśnie kandydatką była Ewa Jarosz. Ta odpadła już na etapie komisji. Bo nie o to chodzi przecież.
Po polskich stadninach koni arabskich, po Puszczy Białowieskiej, przyszedł czas na dzieci. Wreszcie!