Ponad połowa siedlczan nie pofatygowała się do urn wyborczych. Nie rozumiem tej inercji. Kilkoro znajomych należących do tej mało chwalebnej większości, spytanych o powody absencji, zgodnie i niezależnie od siebie wygłosiło oracyjkę, którą można streścić następująco: „A po co? Co to mogło zmienić? Zresztą wisi mi, kto rządzi w Siedlcach; ci wszyscy radni prowadzą jakieś gierki dbając przede wszystkim o siebie. My im potrzebni jesteśmy co cztery lata, a potem – wiesz…”
I co można odpowiedzieć? Jakich argumentów użyć, by przekonać, że nie korzystając z możliwości wyrażenia swej opinii szkodzą sami sobie. Bo i jakaż to satysfakcja dla owych malkontentów, gdy okaże się (bo już się okazywało), że ten, czy inny radny zabiegał o wybór, bo albo nie miał innego pomysłu na siebie, albo chodziło mu o prywatę. A była okazja, by wrzucając kartkę wyborczą, „odstrzelić” tych, którym nie ufamy, by nie psuli nam krwi, by pozbawić ich możliwości szkodzenia ogółowi..
Jest w nas, Polakach, jakaś nieznośna fatalistyczna maniera pokrywania swego lenistwa (także myślowego) zawołaniem: „Eeee, i tak to nic nie da.” A może właśnie dlatego tak mało się udaje, bo zamiast zatroszczyć się o siebie, wolimy marudzić i wyrzekać. Jest to tym bardziej trudne do pojęcia, że pamiętam, gdy wielu z tych, których pytałem o nieobecność przy urnach, w czasie tzw. wyborów kontraktowych oburzało się na tych, co nie szli głosować, bo „i tak to nic nie da”. A jednak daje, bo głosując mamy wielką moc – możemy dać władzę albo jej pozbawić. A to bardzo dużo. Czyżby wolność – atrybut demokracji, której brak w PRL tak nam doskwierał, dziś do tego stopnia spowszedniała, że zaczęła uwierać? Dlaczego!?
Nie pojmuję tego tym bardziej, że jednak chętniej uczestniczymy w wyborach prezydenckich i parlamentarnych, które w wymiarze formalnym – cokolwiek by nie mówić – w nieporównywalnie mniejszym stopniu wpływają na nasze „tu i teraz”; na wygodę życia w miejscu, gdzie spędzamy większość życia – czasem całe.
Tumiwisizm jest groźną przypadłością. Groźną i – jak można sądzić – zakorzeniona w nas od dawna. Nie bez powodu Aleksander Wielopolski powiedział, że dla Polaków można wiele zrobić, z Polakami – nic. Choć mnie zdecydowanie bardziej podoba się wiersz Agnieszki Osieckiej, którego fragment dedykuję zarażonym tumiwisizmem.
Umarł Polak, umarł i leży na desce,
umarł prostym chamem, a ożyje wieszczem,
bo w Polaku – taki zwyczaj, że nie żyje się za życia (…),
bo w Polaku taka szkoła, gdy wołają – on nie woła,
kiedy tańczą – on nie tańczy, i czy z tarczą, czy na tarczy,
kipi, rośnie niby twaróg… Gdzie jest drugi taki naród?
Boxer