Kiedyś filmy z Brucem Lee biły rekordy popularności na całym świecie, a kolejne pokolenia chciały poznawać tajniki kung-fu. Co z tego pozostało 50 lat po śmierci gwiazdora?
Okazuje się, że niewiele. Dzieci i młodzież już nie chcą być jak Bruce Lee, prawdopodobnie go nawet nie znają. Nie mają więc inspiracji, żeby rozpocząć swoją przygodę z kung-fu.
– Średnia wieku na mojej sali wynosi obecnie około 35-40 lat. Młodzi ludzie z pokolenia, jak ja to mówię McDonald’s, są przyzwyczajeni do natychmiastowych efektów. Wszystko chcą mieć podane na tacy. Nie są przyzwyczajeni do tego, że coś trzeba wypracować. A w kung-fu nie ma drogi na skróty. Czasem jeden ruch ćwiczy się tygodniami, po czym dodaje się kolejny. Przy poznaniu całej sekwencji przychodzi olśnienie, że to spójna, logiczna całość, która naprawdę działa. Wtedy robisz oczy, jak pięć złotych i czujesz się niczym 5-letnie dziecko, które dostało samochodzik na urodziny. Ale do tego potrzeba cierpliwości i pokory – mówi Si-Fu (chiński termin oznaczający mistrza- ojca) Marcin Kwiatkowski, prowadzący od 2016 roku szkołę Wing Tsun Kung-Fu w SP nr 6 w Siedlcach.
PIĘŚĆ PIĘKNEJ WIOSNY
Kung-fu jest określeniem odnoszącym się do zbioru chińskich sztuk walki. Dzieli się na wiele stylów. Natomiast Wing Tsun jest kompletnym systemem, skupiającym w sobie najlepsze cechy.
Większość stylów odnosi się do ruchów zwierząt. One, owszem, efektownie wyglądają, ale nie są efektywne. Wing Tsun ma być przede wszystkim skuteczne, nie ma w nim miejsca na „upiększacze”. Zawiera esencję tego, co w kung-fu sprawdza się w obliczu prawdziwej walki – opowiada Si-Fu Marcin Kwiatkowski.
Cały tekst dostępny jest w najnowszym papierowy i e-wydaniu „TS” nr 32.