Jak wspominają swoje posiłki w stołówkach szkolnych burmistrzowie Mrozów, Siennicy i Mińska Mazowieckiego? Co lubili, a czego nie lubili jako uczniowie?
Stołówkowe jedzenie nie wszystkim dobrze się kojarzy. Szczególnie jeśli lata podstawówki czy szkoły z internatem przypadały na czasy PRL-u. Nie da się wymazać z pamięci wszechobecnych w tamtym okresie: zupy owocowej, mortadeli, makaronu z serem czy leniwych. Zresztą ręka do góry, kto na korytarzach szkolnych nie śpiewał piosenki z wymownym wersem: „…a na koniec same skwarki polizane przez kucharki”. Tylko czy rzeczywiście było aż tak źle?
Jajo do ziemniaczka
-Czasy na pewno były trudne, stołówki szkolne niedofinansowane, a płace kucharek niskie. Zdarzały się problemy z zaopatrzeniem, brakowało składników i sprzętu. W związku z tym radzono sobie tak, jak umiano. Na przykład kompot przygotowywano nie z owoców, ale z kisielu w proszku albo jakiegoś soku – przypomina sobie Dariusz Jaszczuk, 63-letni burmistrz Mrozów.
Na pytanie, co lubił, a czego nie lubił jako uczeń w posiłkach podawanych w stołówkach szkolnych, odpowiada: – No cóż, nigdy nie zapomnę mortadeli. Była tania, kupowana na tzw. kartki, przysługiwało jej więcej niż lepszego jakościowo mięsa, a w dodatku mogła posłużyć zarówno jako wędlina, jak i dania obiadowe (kotlety z mortadeli). Królowała nie tylko w stołówkach szkolnych, ale i na wielu polskich stołach. Śniadania i kolacje w stołówkach były raczej skromne, ale obiady dobre, różnorodne i obfite. Bo były to potrawy mączne (pierogi), dania mięsne, ale także warzywa i surówki – opowiada. W gruncie rzeczy więc, jeśli chodzi o zbiorowe żywienie w szkole podstawowej, a potem w internacie, ma dobre wspomnienia.
70-letni przewodniczący Rady Miasta Mrozy Marek Rudka również nie narzeka. – Pamiętam, że w internacie czasami do ziemniaczka podawano jajo w sosie musztardowym czy śledzika w śmietance – mówi rozmarzonym głosem. Zwraca jednak uwagę, że w tamtych czasach obiady były drogie i niewielu uczniów było na nie stać.
Smacznie jak u babci i mamy
49-letni Marcin Jakubowski, burmistrz Mińska Mazowieckiego, mówi, że raczej nie korzystał z żywienia w stołówce. Mieszkał niedaleko szkoły, a jego mama gotowała smaczne obiady. – A jeśli już tak się zdarzyło, to nie miałem żadnych zarzutów. Może tylko do zup mlecznych, które nie były zbyt smaczne. Zwłaszcza kiedy przypaliły się na kuchni węglowej, bo wówczas szkoły miały jeszcze takie na wyposażeniu – opowiada.
Burmistrz Siennicy Stanisław Duszczyk (36 lat) ostatnio gościł w budynku szkoły, do której uczęszczał jako uczeń. I nagle powróciły kulinarne wspomnienia. – Moim ulubionym daniem, takim trochę deserowym, był ryż z jabłkiem i cynamonem. Pamiętam, że nie tylko mnie smakował. Ogólnie panie kucharki gotowały smacznie, jak u mamy i u babci.
A co preferują pociechy burmistrza? Jaki jest smak ich dzieciństwa? – Tylko jedno moje dziecko korzysta ze stołówki szkolnej, ale mogę powiedzieć, że jesteśmy wyjątkowo mięsożerną rodziną. Dla nas obiad bez mięsa to nie jest
obiad. Dzieci mają to po tatusiu, bo wszelkiego rodzaju warzywa i dodatki nauczyła mnie jeść dopiero żona. Wcześniej nie miałem tego typu nawyków żywieniowych. Teraz próbujemy przekonywać dzieci do sałatek i surówek, ale ciężko idzie – nie ukrywa Stanisław Duszczyk.
A jak to wygląda dzisiaj?
W Mińsku Mazowieckim tuż przed nowym rokiem szkolnym zorganizowano szkolenie dla pracowników placówek oświatowych, które miało wskazać nowe trendy żywieniowe i dietetyczne. Z grubsza już wiadomo, jak mają wyglądać najnowsze jadłospisy. Zgodnie z rozporządzeniem ministra zdrowia, podawane w placówkach oświatowych posiłki powinny zawierać produkty ze wszystkich wskazanych grup środków spożywczych, w tym produkty mleczne, jajo, mięso i ryby. Ale – jak zauważono na szkoleniu – coraz częściej ogranicza się dania mięsne i wyroby wędlinowe na rzecz warzyw i zup na wywarach warzywnych. Podaje się także więcej dań z nasion roślinnych.
Zdaniem burmistrza Mrozów, w szkole istotną rolę pełni intendentka. Bardzo ważne jest, aby zatrudniane były osoby z wiedzą i wykształceniem kierunkowym dietetyka. Wtedy menu jest zdrowym i pełnowartościowym posiłkiem, skomponowanym odpowiednio do potrzeb organizmu każdej grupy wiekowej, i dostarcza odpowiednią ilość składników nie zbędnych do prawidłowego funkcjonowania. – Wydawanie posiłków szkolnych to jedna ze sfer, które u nas działają bardzo dobrze – ocenia Dariusz Jaszczuk. -W gminie są 4 szkoły, wszystkie mają odpowiednie zaplecze: swoje kuchnie i stołówki oraz świeże produkty. W żadnej nie mamy cateringu. Trudno nie zauważyć, że tam, gdzie obiady zaczęły być produkowane i wydawane hurtem, jakość żywienia znacząco się pogorszyła. U nas posiłki przygotowywane są na miejscu. Personel zadaje sobie wiele trudu, żeby były różnorodne i składały się z naturalnych, nieprzetworzonych produktów.
– W Zespole Szkół w Mrozach są nawet dania obiadowe do wyboru. Talerze więc nie spadają „z taśmy”, a uczeń nie jest skazany na to, co mu zostanie podane. Sam może wybrać – dodaje burmistrz.
I przyznaje, że zdarzają się nie przewidziane sytuacje. W ubiegłym roku w jednej ze szkół podano parówki. Jak wyjaśniała dyrekcja szkoły, z powodu braku prądu nie można było przyrządzić tradycyjnego obiadu. Żeby uratować sytuację, intendentka kupiła parówki, które na szybko zostały przygrzane. Spotkało się to z natychmiastową reakcją rodziców: „Jak to? Parówki w szkole?”. Wszyscy byli już przyzwyczajeni do pewnego standardu.
Również w prowadzonych przez miasto szkołach w Mińsku Mazowieckim pracownicy samodzielnie przyrządzają wyżywienie.- Nie korzystamy z cateringu, w związku z tym koszt posiłków jest znacznie niższy (obiad kosztuje 4-6 zł), niż byłoby to w przypadku zamawiania z zewnątrz – zauważa Marcin Jakubowski. – Na jego koszt składa się wyłącznie uśredniona wartość produktów, które kupujemy w przetargach organizowanych przez urząd miasta dla poszczególnych szkół i przedszkoli. Przy kalkulacji kosztów nie bierzemy pod uwagę takich czynników, jak: przygotowanie posiłków, energia, prąd czy eksploatacja wyposażenia kuchni.
Wątróbka z ziemniakami ,trauma do konca życia
Też tak mam.
Czyli jest nas dużo.
nie wiecie co dobre