Pewna mieszkanka niewielkiej wsi Łączka w gminie Kotuń była w głębokim stresie. Jej ukochany kotek zaginął gdzieś bez śladu. Po prostu wyszedł z domu i nie wrócił…
Szukała go przez kilka dni po całej okolicy. Zaglądała we wszystkie zakamarki, ale nawet na najczulsze kici – kici, zwierzak nie odpowiadał. Kobieta była już załamana i traciła wiarę, że odzyska swego ulubieńca. Wreszcie jednak, w środku nocy (z 18 na 19 września), usłyszała miauczenie. Wybiegła przed dom i rzeczywiście: rozpustny kocur (bo cóż mógł robić poza domem przez kilka dni) siedział skruszony na wysokim drzewie. Był jednak wyraźnie wystraszony i ani myślał o powrocie pod opiekuńcze skrzydła swojej pani.
Kobieta nie bacząc na fakt, że jest środek nocy, postanowiła szukać ratunku w straży pożarnej. O godzinie 1.23 zadzwoniła do dyżurnego Państwowej Straży Pożarnej w Siedlcach. Prosiła o ratunek dla kotka, którego miauczenie rozdzierało jej serce. I nie zawiodła się. Obiecano jej pomoc. Ta przyszła niemal błyskawicznie. Już o godzinie 2.05 zastęp strażaków, wraz z wozem bojowym, był na miejscu. W ciemnościach, przy padającym deszczu, strażacy wspinali się po drabinie.
A że kocur wlazł na wysokość aż 6 metrów, nie było to takie proste. Akcja zakończyła się o godzinie 2.22. Szczęśliwie. Zwierzaka zdjęto z konarów i przekazano w objęcia (oby mocne) właścicielki.
Cała ta sprawa prowokuje jednak pytanie o to, czy nie zbyt pochopnie decydujemy się na wzywanie straży pożarnej do różnych interwencji. Zdejmowanie kota z drzewa w środku nocy, które angażuje wóz bojowy wraz z całą załogą, może być niewątpliwie kontrowersyjne.
– Mamy obowiązek nieść pomoc, nawet wtedy, gdy trzeba zdejmować kota z drzewa – mówi rzecznik prasowy Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Siedlcach, młodszy brygadier, Adam Dziura. – Ludzie przyzwyczaili się już do tego, że straż wzywa się praktycznie do wszystkiego. To my ratujemy łabędzie uwięzione w lodzie, wyciągamy psy ze studzienek czy też wydostajemy bociany zaplątane w różne sznurki na gniazdach. Strażacy usuwają gniazda os
i szerszeni. Tak nas szkolono, aby nieść pomoc w różnych sytuacjach.
I ludzie z tego korzystają coraz częściej. Bo wiedzą, że wszelkie akcje strażacy prowadzą bezpłatnie. Jest to bowiem służba państwowa, która za swe działania nie pobiera opłat. Gdyby do kota wezwano choćby pogotowie energetyczne czy inną firmę dysponującą samochodem z drabiną, to nie obyłoby się bez wystawienia słonego rachunku. Strażakom wystarczy powiedzieć tylko – dziękuję. Choć i to nie zawsze słyszą.
Tymczasem koszty prowadzenia podobnych akcji są duże. Poza tym angażują siły, które mogą być potrzebne do ratowania ludzkiego mienia i życia.
– Zgodnie z obowiązującymi zasadami, do każdego wezwania, wóz strażacki musi wyjeżdżać z pełną obsadą – wyjaśnia Adam Dziura.
– W każdym momencie musi być bowiem gotowy do podjęcia innej akcji. To oczywiście sprawia, że nawet zdejmowanie kota z drzewa jest dla straży kosztowne.
Do wsi Łączka wezwana została jednostka OSP z Kotunia (która jest włączona do Krajowego Systemu Ratowniczo-Gaśniczego). Kilka osób musiało zrywać się w środku nocy
i jechać na akcję. Kot wyspał się za to w domowych pieleszach.
W internetowych komentarzach dotyczących tej sprawy dominują opinie, że właścicielka kota powinna pokryć koszty akcji strażaków. Tyle tylko że straż, to służba państwowa i jest finansowana przez wszystkich obywateli.
niech płaci za akcję
zgadzam się ze stwierdzeniem, że to wlascicielka kota powinna płacić za akcję. Jakby tak było, to by dwa razy się zastanowiła, zanim by zadzwoniła po strażaków. Tak samo powinni być traktowani ratowani w górach, którzy wychodzą na szlaki pomimo apeli GOPRowców. żenada:(
niech płaci za kota
szanowna pani tyle ludzi jest potrzebujących pomocy niech pani rozjrzy się