Aż 157 tysięcy złotych i tylko w październiku, z własnego budżetu, będzie musiał dołożyć Samodzielny Publiczny Zakład Opieki Zdrowotnej do zapowiedzianych przez Ministerstwo Zdrowia podwyżek pensji pracowniczych.
Pieniądze da się z trudem wysupłać ze szpitalnej sakiewki, ale odbędzie się to kosztem szpitala i leczenia pacjentów – zapowiada dyrekcja. Dodatkowym utrudnieniem jest treść rozporządzenia, wydanego jeszcze przez byłego prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia, Jerzego Millera. Zakłada ono, że szpitale dostaną pieniądze na podwyżki dopiero wtedy, kiedy w stu procentach wykonają swój kontrakt. Podwyższone pensje muszą być wypłacone wraz z październikową pensją. Pieniądze, jakie placówki dostawałyby dopiero wykonaniu kontraktu, wpływałyby znacznie później. Takie przepisy w praktyce zamykają furtkę do pieniędzy szpitalom, które długo strajkowały. Dlatego właśnie nie zdążą już wykonać kontraktów, nie będą mogły dostać pieniędzy na podwyżki. Nadzieję na zmianę daje zapowiadana przez nowego prezesa NFZ, Andrzeja Sośnierza zmiana rozporządzenia, umożliwiająca przekazanie pieniędzy na podwyżki bez względu na to, czy kontrakt został wykonany czy nie. Po zmianie zasad na pewno pozostanie jednak inny problem: Skąd wziąć brakujące osiem procent z kwoty podwyżek? Poszukiwanie odpowiedzi już spędza sen z powiek dyrektorom szpitali. W najlepszej sytuacji znalazły się te jednostki, których sytuacja finansowa jest dobra na tyle, żeby móc dołożyć pieniądze z własnej kasy. Nawet wtedy to duża kwota i duży problem. Już wiadomo, że odbędzie się to kosztem leczenia, pacjentów, funkcjonowania szpitala. – Będzie trzeba oszczędzać np. na lekach, energii – zapowiada Jerzy Kamiński. – Wiadomo już, że na pewno odłożymy na przyszłość planowane remonty. Będzie tak w przypadku remontu oddziału zakaźnego, który miał się zacząć zaraz po zakończeniu prac w budynku Poradni Specjalistycznych. Teraz będzie musiał poczekać – wyjaśnia dyrektor. Dyrekcji udało się podpisać porozumienie ze związkami zawodowymi działającymi w SPZOZ. Porozumienie przewiduje, że każda grupa zawodowa dostanie podwyżkę w różnej wysokości. Najbardziej zyskają lekarze a straci tzw. personel gospodarczy niższy. Podwyżki dla lekarzy wyniosą 35 procent, dla pielęgniarek 30 procent, personel gospodarczy niższy dostanie o 20 procent więcej, a pracownicy administracji i pozostały personel mogą liczyć na podwyżkę w wysokości 27 procent.
Obiecane niedawno strajkującym lekarzom trzydziestoprocentowe podwyżki, jak zwykle stały się realne tylko na papierze. – Dostaliśmy informację
o pieniądzach, jakie otrzymamy na wypłaty podwyżek, ale po przeliczeniu okazało się, że pieniędzy wystarczy nam tylko na 22 procent podwyżek. Brakujące osiem procent to kwota, której zgromadzenie zostawiono nam do uzupełnienia – mówi dyrektor SPZOZ, Jerzy Kamiński.
Pozornie mała kwota ośmiu procent to w rzeczywistości potężna kwota prawie 160 tysięcy złotych i to tylko w skali jednego miesiąca. Tyle trzeba będzie od tej pory co miesiąc dopłacać do pensji tysiącu pracownikom zakładu. Według przygotowanych wyliczeń, na podwyżki potrzeba 650 tysięcy złotych miesięcznie.
