REKLAMA
8.9 C
Siedlce
Reklama

Prądu elektrycznego mam dość

Marian Łobejko z Łukowa nie będzie siedział w domu przy ogarku, a telewizora i radioodbiornika na strych nie wyniesie. Ale nie chce dłużej być ofiarą, która dla około połowy mieszkańców 30-tysięcznego miasta poświęca swe prywatne
dobra.

Ma dość iskrzenia, zwarć, zerwanych przewodów grożących porażeniem, pożarów, wybuchów, chybotliwych słupów ze spadającymi zeń metalowymi elementami. Ma dość linii elektrycznej, która przebiega przez jego posesję.

Przed łukowskim sądem toczy się proces z powództwa Mariana Łobejki. Żąda on od Zakładu Energetycznego Warszawa Teren SA, by usunięto z jego ziemi słupy i linię elektryczną 15 kV. ZEWT SA domaga się oddalenia roszczeń. Jaki będzie ostateczny werdykt sądu – nie wiadomo. Ale raczej nie ma co liczyć na to, że linia, nazywana przez elektryków strategiczną, zostanie zlikwidowana. Wszystko dlatego, że obecnie stanowi awaryjne zasilanie dla połowy Łukowa, w tym kilku zakładów, szpitala powiatowego, oczyszczalni ścieków i ujęcia wody. – Brak możliwości korzystania z niej może prowadzić do częstych i długich wyłączeń prądu w znacznej części miasta – poinformowała nas Katarzyna Burda-Mazurek, główna specjalistka ds. komunikacji zewnętrznej ZEWT w Warszawie. Interes społeczny i strategiczny Wiele osób o elektryfikacji kraju uczy się jedynie w szkole. A właśnie z czasów elektryfikacji pochodzi jeden z argumentów głoszonych dziś przez elektroenergetyków, że w kwestiach związanych z dostawami prądu interes jednostki musi ustąpić przed interesem społecznym. – Dla tego społecznego interesu w 1963 roku dopuszczono się pogwałcenia praw mego teścia, właściciela gruntów, na których zbudowano sporną linię. Elektrycy przyszli z funkcjonariuszami z Komendy Wojewódzkiej MO w Lublinie – wspomina M. Łobejko. – Mówiono, że prąd najkrótszą drogą, wprost z Rejonu Energetycznego, jest ciągnięty do Spółdzielni Chemicznej, gdzie na wypadek wojny miały być produkowane materiały wybuchowe. Nie wiadomo, czy to prawda, ale pan Marian wierzy owym przekazom. Elektrycy przegrywają po pożarze ZEWT SA argumentuje, że linię średniego napięcia wybudowano zgodnie z projektem, na który w 1961 roku zgodziło się Prezydium PRN w Łukowie. W 1974 roku drewniane słupy zastąpiono strunobetonowymi i zmieniono miejsca ich ustawienia. Po tej inwestycji na łące Mariana Łobejki pozostały w ziemi jarzma starych słupów. Nie da się ich wykopać bez ciężkiego sprzętu, a elektrycy z Łukowa przez 32 lata nie interesowali się pozostałościami. Betonowe kloce przeszkadzają w pracach polowych i irytują pana Łobejkę. Ale szczyt jego irytacji, który zaowocował kolejną skargą do sądu, wystąpił po tym, jak w 1992 roku na podwórku zapaliła się obora. Pożar wybuchł w wyniku zwarcia przewodów spornej linii napowietrznej. M. Łobejko twierdzi, że przewody zwisające zbyt luźno między słupami rozkołysał wiatr. Sypnęło iskrami i doszło do wypadku. Elektrycy wyjaśniają, że przyczyną zwarcia i pożaru były gałęzie z drzew Łobejki, które wichura cisnęła na przewody. Pan Marian dotarł do Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej. Uzyskał tam raport o stanie pogody w Łukowie w dniu, gdy zapaliła się obora. Meteorolodzy napisali, że wichury nad miastem nie było. Właściciel działki wygrał proces we wszystkich instancjach sądów. ZEWT zapłacił odszkodowanie w kwocie 15.940 zł. Winni i odpowiedzialni – Ponosimy odpowiedzialność z tytułu prowadzonej działalności, dlatego zasądzone pieniądze firma wypłaciła. W trakcie rozprawy nasi przedstawiciele argumentowali, że drzewa, które na posesji pana Łobejki od 1960 roku rosną w odległości 5 metrów od linii elektrycznej, muszą być usunięte. Tłumaczyliśmy, że właściciel uniemożliwiał naszym konserwatorom dostęp do linii elektrycznej, na co mamy liczne dowody. Sąd nie wziął tych argumentów pod uwagę – stwierdza Katarzyna Burda-Mazurek z ZEWT SA. – Zarzut, że linia nie była prawidłowo konserwowana, uważamy za gołosłowny. W naszej ocenie to nieodpowiedzialne i aspołeczne zachowanie właściciela posesji, który od lat nie wpuszcza konserwatorów na swój teren, jest źródłem problemów. Niedogodności wynikające z jego postawy dotknęły mieszkańców i przedsiębiorców. – Pozwani składając zeznania przed sądem przyznali poniekąd, że linii nie konserwowali i zbudowali ją wbrew woli mego teścia. Dlaczego mam wycinać drzewa, które były wcześniej niż linia elektryczna? Nie mieli zgody na dokonanie w 1974 roku modernizacji, nie płacą mi za zajmowanie prywatnego terenu i narażanie mnie na różne przykrości – irytuje się pan Marian. – Nie jest też prawdą, że ja ich nigdy nie wpuszczałem. Prowadziłem kiedyś fermę lisów i zgodnie z cyklem rozrodczym tych zwierząt, w określonym czasie nie wolno ich niepokoić. Przewody elektryczne przebiegały akurat nad klatkami. Wyjaśniałem panom z Rejonu Energetycznego, że jak w hodowli poniosę straty, to będą mi musieli je powetować. Składałem odpowiednie dokumenty z ministerstwa rolnictwa. Ale monterzy i tak przyjeżdżali w okresie wykotu lisów, a nie w czasie, który proponowałem. „Nie będzie nam pan mówił, kiedy i gdzie mamy pracować” – słyszałem od nich za każdym razem. W końcu w 2005 roku, po jednej z awarii, przyjechali do mnie z policją. Niepotrzebnie, bo fermę już wówczas zlikwidowałem i nic nie stało na przeszkodzie, aby wejść na teren posesji i dokonać napraw – mówi Marian Łobejko. Kto odpowiada za masakrę? Właśnie wówczas na zlecenie Rejonu Energetycznego dokonano przycięcia gałęzi 15 drzew rosnących na działce pana Mariana. Określenie „przycięcie” nie jest właściwym. Naprawdę dokonano masakry. Sławomir Banasiuk, członek europejskiego towarzystwa specjalistów pielęgnacji drzew stwierdził, że żadne z nich nie mogło przeżyć tak dyletanckich zabiegów. Gdyby o zgodę na wycinkę ubiegał się Rejon Energetyczny, musiałby zapłacić na rzecz Funduszu Ochrony Środowiska ok. 560 tys. zł. – Jeśli drzewo w wyniku cięć uschnie w ciągu 2 lat od zabiegów, dokonujący ich i tak może być ukarany, a wysokość kary jest podobna do odszkodowania za legalną wycinkę – dodaje S. Banasiuk. Przedstawicielka ZEWT SA tłumaczy, że masakry dokonał huragan, który wiał nad Łukowem z 29 na 30 lipca ub. roku. – Niszczył wiatr, a nie pracownicy. Konieczne było uprzątnięcie połamanych po wichurze gałęzi i usunięcie zagrożenia. Pracownicy ZEWT SA pomagali przy porządkowaniu terenu, więc zarzuty pana Łobejki są dla nas krzywdzące – ogłasza Katarzyna Burda-Mazurek. Spór o zniszczone drzewa zapewne także będzie musiał rozstrzygać sąd, bo odmienne zdanie od tego, które głoszą przedstawiciele ZEWT SA, ma właściciel działki. Jego zdaniem to nie wiatr ogołocił szlachetne odmiany topoli z grubych konarów i skrócił je w 2/3 wysokości.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

  • Tagi
  • N

Najczęściej czytane

Tragiczny wypadek w gminie Dobre. Nie żyje 35-letnia kobieta

4 października ok. godz. 8 w miejscowości Rudzienko (gm....

Seria włamań, właśnie zatrzymano sprawców

Zatrzymano trzech mężczyzn, którzy włamywali się do nowobudowanych domów...

Życia mężczyzny nie udało się uratować

Na DW 803 poza obszarem zabudowanym doszło do wypadku. 4...

Łuków: Chciał udusić byłą partnerkę

Za usiłowanie zabójstwa odpowie 28-latek, który chciał udusić swoją...

Targi roślin doniczkowych

W Siedlcach rozpoczęła się się kolejna edycja największego targu...

Nie żyje 3-letnia dziewczynka, matkę aresztowano

W nocy z 1 na 2 sierpnia do jednego...

Najczęściej komentowane

Najnowsze informacje