REKLAMA
11.1 C
Siedlce
Reklama

Kanalizacja kwestią honoru

Budowa kanalizacji na ulicy Narutowicza w Garwolinie miała się zakończyć w listopadzie ubiegłego roku. Taki był jeden z punktów umowy, jaką miasto Garwolin zawarło z WFOŚiGW

Na jej mocy Fundusz przyznał miastu pożyczkę w wysokości 449 tysięcy złotych. Miasto umowy jednak nie dotrzymało, bo oddanie kanalizacji do użytku bardzo się przeciąga. Fundusz ma więc prawo cofnąć pożyczkę. – Mamy problem – przyznaje Tadeusz Mikulski, burmistrz Garwolina. Problemem zaś jest to, że jeden z mieszkańców ulicy Narutowicza, Robert Talarek, nie zgadza się, by przez jego posesję przechodził kolektor sanitarny. Pan Robert twierdzi, że działka, o której mowa, jest jego własnością. Wszyscy inni mówią, że jest to własność Powiatowego Zarządu Dróg. Spór ciągnie się od początku listopada ub.r. i może się zakończyć dla miasta poważnymi konsekwencjami finansowymi.

Czyja ziemia? – Ta ziemia jest moja – jasno stwierdza R. Talarek pokazując granice swojej działki. Zdaniem R. Talarka grunt, gdzie już teraz wybudowano studzienkę sanitarną i zaplanowano budowę kolektora, leży w granicach jego posesji. Świadczyć mają o tym fragmenty starego ogrodzenia. – Gdybym nie rozebrał starego płotu i nie postawił nowego, nikt by mi tu nie wszedł – mówi mieszkaniec Garwolina. – A urzędnicy chyba stwierdzili, że skoro z płotem cofnąłem się w głąb swojej posesji, to oddałem im już ten dwumetrowy kawałek ziemi. A ja mam przecież akty własności i księgi wieczyste. Pan Robert pokazuje, że gdyby istniało stare ogrodzenie, studzienka wypadałaby w granicach jego posesji. – Tak było od lat siedemdziesiątych, kiedy stawiano ogrodzenie – mówi R. Talarek. W 2001 roku pan Robert postawił nowy płot, a trzy lata później rozebrał stary. Jak sam twierdzi, nowego nie stawiał w starym miejscu, tylko cofnął się w głąb swojej posesji około 1,5-2 metry. Na dowód pokazuje część nierozebranego jeszcze starego ogrodzenia. Tymczasem urzędnicy twierdzą, że ten grunt nie należy do pana Roberta, ale znajduje się w tzw. pasie drogowym. W garwolińskim magistracie pokazują mapy mające o tym świadczyć. – To jest własność powiatu – tłumaczy burmistrz T. Mikulski. – Firma wykonująca kanalizację wystąpiła z wnioskiem do Powiatowego Zarządu Dróg o pozwolenie na wejście w pas drogowy i taką zgodę otrzymała. Burmistrz tłumaczy, że pozwolenie na budowę kanalizacji uzyskano w lutym ubiegłego roku i wtedy nikt żadnych wątpliwości nie zgłaszał. Afera rozpoczęła się 8 listopada ubiegłego roku. Wtedy pracownicy firmy wykonującej kanalizację pojawili się obok posesji pana Roberta i zaczęli kopać. Ten natychmiast interweniował w Urzędzie Miasta. – Napisałem skargę, w której wyjaśniałem, że na mojej posesji prowadzą roboty, a mnie nikt o zdanie nie pytał – mówi mieszkaniec. Doszło do spotkania w Urzędzie Miasta, ale nic na nim nie ustalono. Pan Robert napisał więc do Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego „w sprawie sprawdzenia zgodności wykonywania sieci kanalizacji sanitarnej z pozwoleniem na budowę”. Kilkanaście dni później ta instytucja stwierdziła, że „sieć kanalizacyjna wykonywana jest w pasie drogowym”. W trakcie tych urzędowych przepychanek robotnicy nie pracowali koło posesji pana Roberta, bo on na to nie pozwalał. – 4 grudnia przyjechali do mnie z umorzeniem od PINB i stwierdzili, że mogą kopać – opowiada pan Robert. Mieszkaniec wezwał więc policjantów. Robotnicy się wycofali. Następnego dnia sytuacja się powtórzyła. Po słownych utarczkach robotnicy ponownie ustąpili. 11 grudnia odbyło się spotkanie w Urzędzie Miasta. W sporządzonym po nim protokole napisano, że urząd zastanowi się nad zmianą lokalizacji kolektora. – Potem jednak okazało się to niemożliwe – tłumaczy burmistrz T. Mikulski. – Musielibyśmy ponosić bardzo wysokie koszty. Byłoby to niecelowe, a wręcz można by mnie posądzić o niegospodarność. Po sprawiedliwość do sądu Na początku grudnia pan Robert złożył w sądzie pozew „o ochronę naruszonego posiadania”, w którym zażądał zakazu kontynuowania robót przez miasto. Sąd na 3 dni nakazał wstrzymanie robót i dał czas panu Robertowi na dostarczenie dokumentów, które stwierdzałyby, że robotnicy bez jego zgody weszli na jego własność. Po 3 dniach sąd stwierdził jednak, że pan Robert takich dokumentów nie przedstawił i sąd wniosek o zabezpieczenie oddalił. – Z dokumentacji wynika, że sieć kanalizacji sanitarnej jest prowadzona w pasie drogowym drogi powiatowej – napisał sąd w uzasadnieniu swojej decyzji. – Pas ten znajduje się poza ogrodzeniem murowanym nieruchomości powoda. – No przecież tłumaczyłem, że jeszcze trzy lata temu ogrodzenie było bliżej ulicy – denerwuje się R. Talarek. – Wtedy przyjechali do mnie znowu z decyzją sądu. Ja ustawiłem samochody na swojej działce i kopać nie mogli. Kazali zabrać, a przecież stały na moim! Następnego dnia po tym zdarzeniu również miasto złożyło wniosek o „ochronę naruszonego posiadania”. Na posiedzeniu 28 grudnia sąd postanowił zabezpieczyć roszczenia miasta i nakazał usunięcie wszelkich pojazdów i maszyn, tak by robotnicy bez przeszkód prowadzili roboty. Od tej pory pan Robert nerwowo spogląda w okno, bo robotnicy mogą się zjawić w każdej chwili. – A ja nie pozwolę – zapowiada pan Robert. – Ta ziemia jest w mojej rodzinie od pokoleń. Moja posesja zawsze miała taki kształt, więc czemu ma mi ktoś bezprawnie zabierać jej część? Pan Robert przyznaje, że niektórzy sąsiedzi mają do niego żal o to, że nie pozwala dokończyć inwestycji, która ma służyć wszystkim. – A jak złodziej przyjdzie po mój samochód, to też mam go oddać? – pyta mieszkaniec Garwolina. – Po mieście ktoś rozpuścił plotki, że za te 140 metrów kwadratowych chcę od miasta nie wiadomo jakiego odszkodowania. A ja nie chcę żadnych pieniędzy! Teraz to już dla mnie kwestia honoru i ambicji!

– Ta ziemia jest moja – jasno stwierdza R. Talarek pokazując granice swojej działki. Zdaniem R. Talarka grunt, gdzie już teraz wybudowano studzienkę sanitarną i zaplanowano budowę kolektora, leży w granicach jego posesji. Świadczyć mają o tym fragmenty starego ogrodzenia. – Gdybym nie rozebrał starego płotu i nie postawił nowego, nikt by mi tu nie wszedł – mówi mieszkaniec Garwolina. – A urzędnicy chyba stwierdzili, że skoro z płotem cofnąłem się w głąb swojej posesji, to oddałem im już ten dwumetrowy kawałek ziemi. A ja mam przecież akty własności i księgi wieczyste. Pan Robert pokazuje, że gdyby istniało stare ogrodzenie, studzienka wypadałaby w granicach jego posesji. – Tak było od lat siedemdziesiątych, kiedy stawiano ogrodzenie – mówi R. Talarek. W 2001 roku pan Robert postawił nowy płot, a trzy lata później rozebrał stary. Jak sam twierdzi, nowego nie stawiał w starym miejscu, tylko cofnął się w głąb swojej posesji około 1,5-2 metry. Na dowód pokazuje część nierozebranego jeszcze starego ogrodzenia. Tymczasem urzędnicy twierdzą, że ten grunt nie należy do pana Roberta, ale znajduje się w tzw. pasie drogowym. W garwolińskim magistracie pokazują mapy mające o tym świadczyć. – To jest własność powiatu – tłumaczy burmistrz T. Mikulski. – Firma wykonująca kanalizację wystąpiła z wnioskiem do Powiatowego Zarządu Dróg o pozwolenie na wejście w pas drogowy i taką zgodę otrzymała. Burmistrz tłumaczy, że pozwolenie na budowę kanalizacji uzyskano w lutym ubiegłego roku i wtedy nikt żadnych wątpliwości nie zgłaszał. Afera rozpoczęła się 8 listopada ubiegłego roku. Wtedy pracownicy firmy wykonującej kanalizację pojawili się obok posesji pana Roberta i zaczęli kopać. Ten natychmiast interweniował w Urzędzie Miasta. – Napisałem skargę, w której wyjaśniałem, że na mojej posesji prowadzą roboty, a mnie nikt o zdanie nie pytał – mówi mieszkaniec. Doszło do spotkania w Urzędzie Miasta, ale nic na nim nie ustalono. Pan Robert napisał więc do Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego „w sprawie sprawdzenia zgodności wykonywania sieci kanalizacji sanitarnej z pozwoleniem na budowę”. Kilkanaście dni później ta instytucja stwierdziła, że „sieć kanalizacyjna wykonywana jest w pasie drogowym”. W trakcie tych urzędowych przepychanek robotnicy nie pracowali koło posesji pana Roberta, bo on na to nie pozwalał. – 4 grudnia przyjechali do mnie z umorzeniem od PINB i stwierdzili, że mogą kopać – opowiada pan Robert. Mieszkaniec wezwał więc policjantów. Robotnicy się wycofali. Następnego dnia sytuacja się powtórzyła. Po słownych utarczkach robotnicy ponownie ustąpili. 11 grudnia odbyło się spotkanie w Urzędzie Miasta. W sporządzonym po nim protokole napisano, że urząd zastanowi się nad zmianą lokalizacji kolektora. – Potem jednak okazało się to niemożliwe – tłumaczy burmistrz T. Mikulski. – Musielibyśmy ponosić bardzo wysokie koszty. Byłoby to niecelowe, a wręcz można by mnie posądzić o niegospodarność. Na początku grudnia pan Robert złożył w sądzie pozew „o ochronę naruszonego posiadania”, w którym zażądał zakazu kontynuowania robót przez miasto. Sąd na 3 dni nakazał wstrzymanie robót i dał czas panu Robertowi na dostarczenie dokumentów, które stwierdzałyby, że robotnicy bez jego zgody weszli na jego własność. Po 3 dniach sąd stwierdził jednak, że pan Robert takich dokumentów nie przedstawił i sąd wniosek o zabezpieczenie oddalił. – Z dokumentacji wynika, że sieć kanalizacji sanitarnej jest prowadzona w pasie drogowym drogi powiatowej – napisał sąd w uzasadnieniu swojej decyzji. – Pas ten znajduje się poza ogrodzeniem murowanym nieruchomości powoda. – No przecież tłumaczyłem, że jeszcze trzy lata temu ogrodzenie było bliżej ulicy – denerwuje się R. Talarek. – Wtedy przyjechali do mnie znowu z decyzją sądu. Ja ustawiłem samochody na swojej działce i kopać nie mogli. Kazali zabrać, a przecież stały na moim! Następnego dnia po tym zdarzeniu również miasto złożyło wniosek o „ochronę naruszonego posiadania”. Na posiedzeniu 28 grudnia sąd postanowił zabezpieczyć roszczenia miasta i nakazał usunięcie wszelkich pojazdów i maszyn, tak by robotnicy bez przeszkód prowadzili roboty. Od tej pory pan Robert nerwowo spogląda w okno, bo robotnicy mogą się zjawić w każdej chwili. – A ja nie pozwolę – zapowiada pan Robert. – Ta ziemia jest w mojej rodzinie od pokoleń. Moja posesja zawsze miała taki kształt, więc czemu ma mi ktoś bezprawnie zabierać jej część? Pan Robert przyznaje, że niektórzy sąsiedzi mają do niego żal o to, że nie pozwala dokończyć inwestycji, która ma służyć wszystkim. – A jak złodziej przyjdzie po mój samochód, to też mam go oddać? – pyta mieszkaniec Garwolina. – Po mieście ktoś rozpuścił plotki, że za te 140 metrów kwadratowych chcę od miasta nie wiadomo jakiego odszkodowania. A ja nie chcę żadnych pieniędzy! Teraz to już dla mnie kwestia honoru i ambicji!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

  • Tagi
  • N

Najczęściej czytane

Życia mężczyzny nie udało się uratować

Na DW 803 poza obszarem zabudowanym doszło do wypadku. 4...

Policjant reanimował mężczyznę

W sytuacji zagrożenia liczy się natychmiastowa reakcja, opanowanie i...

Tragiczny wypadek w gminie Dobre. Nie żyje 35-letnia kobieta

4 października ok. godz. 8 w miejscowości Rudzienko (gm....

Kotuń: Urząd pod ścianą

W Urzędzie Gminy Kotuń dobrze czują się myszy, pojawiają...

Wybryki w kwestii parkowania i nie tylko, czyli…Zostańcie sygnalistami!

Niektórzy bardzo łatwo usprawiedliwiają sytuacje, kiedy samochody są parkowane...

Łuków: Chciał udusić byłą partnerkę

Za usiłowanie zabójstwa odpowie 28-latek, który chciał udusić swoją...

Najczęściej komentowane

Najnowsze informacje