REKLAMA
19.1 C
Siedlce
Reklama

Z drugiej strony lustra…

Niepełnosprawne dziecko ze złamaną ręką przez kilka godzin nie mogło uzyskać pomocy. I do nikogo nie można mieć w tej sytuacji pretensji. To efekt perfekcyjnie przeprowadzonego strajku.

Rzadko się zdarza, żebyśmy byli gotowi do ponoszenia poważnych konsekwencji w ramach solidarności z inną grupa zawodową. A w przypadku strajków lekarz tak właśnie jest. Protesty w szpitalach popiera większość społeczeństwa. Równie zgodni jesteśmy w przypadku podwyżek płac dla tej grupy zawodowej. Media nieustannie karmią nas obrazkami: pacjent na szpitalnym łóżku mówi ze szczerym uśmiechem – popieram strajk lekarzy, bo walczą o swoje, bo im się należy. Przyznam, że obraz strajków wydaje się nieco jednostronny. Żeby nie było wątpliwości – ja też uważam, że „im się należy”. 

Tyle tylko, że ja należę do innej, znacznie szerszej grupy ludzi „zaangażowanych”, a na pewno pacjentów już dotkniętych protestem w służbie zdrowia. I mnie też się należy. A nie wszyscy są skłonni do narażania swojego zdrowia w imię wspierania innych. Głos rozgoryczonych pacjentów dociera do nas zadziwiająco rzadko. Postaram się więc choć trochę zniwelować te dysproporcje. Bo chodzi w końcu o to, aby obraz sytuacji w służbie zdrowia był pełny. Pani Dorota Walczak doświadczyła dość boleśnie, co oznacza protest w siedleckiej służbie zdrowia. Trzeba zresztą powiedzieć, że miała wyjątkowego pecha, który zaczął się już 10 maja. – Moja córka doznała dość skomplikowanego złamania ręki – opowiada Dorota Walczak. – 10 maja stałam w kolejce, żeby zarejestrować ją do poradni na wizytę kontrolną. Trafiłam akurat na 2-godzinny strajk ostrzegawczy. 

Odczekałam swoje i zostałam zapisana do poradni na wizytę kontrolną na 21 maja. Dostałam też skierowanie na wykonanie zdjęcia rentgenowskiego. Pani Dorota czekała na wyznaczony termin wizyty z niepokojem wsłuchując się w informacje o protestach. Nikt jej jednak nie poinformował, że wizyta została odwołana. – Rano przed wizytą słuchałam radia, w którym podawano informacje o strajkujących placówkach służby zdrowia – mówi matka chorej dziewczynki. – Wśród wymienianych placówek nie było Szpitala Wojewódzkiego w Siedlcach. Pojechałam więc z córką do poradni pewna, że zostanę przyjęta. Spieszyłam się, bo dziecko mi płakało i mówiło, że boli je złamana ręka. A wiem, że świeże złamanie pod gipsem może spowodować groźne komplikacje.

W rejestracji kobieta dowiedziała się, że ze względu na strajk jej córka nie zostanie przyjęta (w poradni przy ul. Poniatowskiego w Siedlcach). Bała się jednak o złamaną rękę dziecka. Poszła do kierownika przychodni. – Drzwi do gabinetu kierownika były zamknięte – opowiada Dorota Walczak. – Córka narzekała jednak, że boli ją ręka. Zdecydował pójść po pomoc do dyrekcji szpitala. Tam przyjęto mnie ze zrozumieniem. Jakaś urzędniczka zadzwoniła do szpitalnego oddziału ratunkowego i przedstawiła moją sprawę. Po chwili nadzieje się jednak rozwiały. – Niestety, tam nie chcą pani przyjąć, bo strajkują – wyjaśniła urzędniczka. 

Z pomocą poszkodowanej dziewczynce chciała też przyjść pielęgniarka z izby przyjęć Szpitala Wojewódzkiego. Zadzwoniła na oddział dziecięcy i poinformowała o dziecku, które czeka na wykonanie prześwietlenia złamanej ręki i fachową konsultację. Polecono jej, aby przekazała matce dziecka, że może się udać do… lekarza rodzinnego. – To było jakieś nieporozumienie – mówi Dorota Walczak. – Przecież lekarz rodzinny nie ma rentgena w oczach… Zresztą tylko porada u ortopedy gwarantowała odpowiednią diagnozę. Rozumiem, że lekarze strajkują, ale czy mnie ktoś zrozumie? Lekarze chcą więcej pieniędzy, a ja musiałam wydać na podróż do poradni tyle, ile mam na dzienne utrzymanie rodziny. Jestem samotną matką, która otrzymuje miesięczne świadczenia w wysokości 780 złotych. Zresztą tu chodzi nie o pieniądze, ale o zdrowie mojej niepełnosprawnej córeczki. Chodziłam tyle czasu do różnych osób, ale od nikogo nie otrzymałam konkretnej pomocy. 

A córka coraz bardziej narzekała na ból ręki. Kiedy w szpitalu matka dziewczynki obeszła już wszystkie kąty, pojechała prosto do siedleckiego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia. Tam zadała proste pytanie: Co mam robić w tej sytuacji? Na szczęście pytanie zadała właściwej osobie, bo nie tylko urzędnikowi, ale i lekarzowi, Stefanowi Jeznachowi, który miał poważne wątpliwości co do legalności strajku. On też nie okazał się wszechwładny. Jego interwencja w oddziale dziecięcym nie przyniosła rezultatu. Udało się jednak wykonać rentgen i ocenić stan zdrowia dziewczynki. Stefana Jeznacha nie obowiązywały w końcu strajkowe rygory. – Z chorym i płaczącym dzieckiem chodziłam od godziny 7.30 do 14.00 – żali się matka. – Przez ten czas nikt nawet nie obejrzał córki. Zajęto się nią dopiero w NFZ. – Ja ciągle uważam, że lekarze zarabiają za mało i mają prawo do protestu – dodaje pani Dorota. – I wiem, że to także dla naszego, pacjentów dobra. Tylko jak to wytłumaczyć płaczącemu z bólu dziecku?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

  • Tagi
  • N

Najczęściej czytane

Śmiertelny wypadek w miejscowości Sionna! Droga nieprzejezdna! (aktualizacja)

Do tragicznego w skutkach zdarzenia doszło kilkadziesiąt minut temu...

Poważny wypadek na przejeździe kolejowym w Stoku Lackim (aktualizacja)

Na przejeździe kolejowym w ciągu ul. Pałacowej w Stoku...

Są wyniki sekcji zwłok zmarłej 3-latki z Siedlec

Są wyniki sekcji zwłok zmarłej 3-latki. Przypomnijmy: chodzi o...

Chwilę po zakupie motocykla zginął na drodze

W sobotę 29 czerwca w Rzewuszkach (gmina Sarnaki) doszło do śmiertelnego wypadku.

Biskup siedlecki zdecydował o zmianach personalnych w parafiach

Diecezja siedlecka właśnie opublikowała listę zmian personalnych w parafiach, które wejdą w życie 1 lipca.

Miał prawie 4 promile alkoholu

Pijany kierował samochodem, który uderzył w słup. 22 września o...

Najczęściej komentowane

Najnowsze informacje