REKLAMA
5.8 C
Siedlce
Reklama

Nie udaje wielkiego artysty

Krzysztof Prokurat – siedlczanin, pianista. Absolwent Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Laureat Konkursu Młodych Talentów w Woli Suchożebskiej, wyróżniony także na Ogólnopolskim Konkursie Pianistycznym w Płocku. W 1997 roku był stypendystą „Master Class” w Zurychu, a w 2001 i 2007 otrzymał stypendium Prezydenta Miasta Siedlce.

Dyplomowany nauczyciel. Prowadzi klasę fortepianu I i II stopnia w Zespole Szkół Muzycznych w Siedlcach. Z powodzeniem realizuje solową działalność koncertową. Podczas swoich występów prezentuje szerokie spektrum repertuaru – od utworów barokowych po szlagiery muzyki filmowej i rozrywkowej. 18 listopada zaprezentuje w Sali Białej MOK program „Rock, pop, blues”.

Pamiętasz okoliczności, w których pierwszy raz usiadłeś przy fortepianie?

– Zainteresowanie muzyką wyniosłem z domu. Ojciec był muzykiem, w latach 50. zakładał akordeon na plecy i jechał grać. Zaliczał wszelkiego rodzaju imprezy w remizach i nie tylko. Ojciec akordeonista, brat zawodowy akordeonista-pedagog i ja też miałem zostać akordeonistą. Ale w ogóle mi się to nie podobało. Od samego początku umiłowałem sobie fortepian. A pierwszy kontakt z tym instrumentem miałem, gdy rodzice kupili do domu pianino. Doskonale to pamiętam. Wchodzę do pokoju, patrzę – Jezu! Duży, piękny, czarny mebel. Od razu zacząłem tłuc w klawisze. I tak mi zostało do dzisiaj.

Lata chłopięce kojarzą się zwykle z graniem w piłkę – poza wyjątkami w rodzaju Michaela Jacksona, Stasia Drzewieckiego, małych skrzypków i pianistów. Czy Ty możesz powiedzieć o sobie, że byłeś takim wyjątkiem?

– Nie, ja uwielbiałem grać w piłkę. Kiepsko się kiwałem, nie miałem talentu do dryblingów, ale strzelałem sporo bramek. Ciągnęło mnie do przebywania ze zwykłymi, przeciętnymi rówieśnikami. Nigdy nie popadłem w przesadę, że tylko muzyka, pianino. Miałem normalne dzieciństwo. Skutkiem tego stanowczo zbyt późno zacząłem serio traktować fortepian, a potem musiałem nadrabiać braki w szkole II stopnia. Nie ukrywam, że odczuwam je do dzisiaj.

Jesteś zadowolony z tego, co do tej pory osiągnąłeś, czy czujesz pewien niedosyt?

– Jak już mówiłem, za dużo czasu spędzałem na podwórku, biegając z procą i grając w piłkę. Gdybym przebywał wyłącznie z rówieśnikami, którzy ćwiczą na pianinie, mógłbym osiągnąć więcej. Ale czy żałuję? Nie. Nie ma tego złego… Może dzięki temu po prostu jestem normalny jak na artystę ha, ha. Patrząc z perspektywy czasu, na kolegów, tzw. cudowne dzieci, widzę, że właściwie robią dziś to samo, co ja. A niekiedy są nawet w gorszej sytuacji, bo nie żyją z muzyki. Generalnie jestem więc szczęśliwym człowiekiem. Dzięki Bogu wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej. Bo jednak to nie jest normalne, kiedy 5- czy 6-letnie dziecko zamiast się bawić, dłubie całymi dniami przy klawiszach. Wydaje mi się, że to zostawia jakieś negatywne piętno na jego psychice. Co innego, jeśli granie jest tylko zabawą – wtedy w porządku.

Ty, w odróżnieniu od niektórych z tych cudownych dzieci, żyjesz z muzyki.

– Tak, to mój chleb powszedni. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym robić coś innego. Przy tym uważam, że jestem lepszym nauczycielem – muzykiem niż pianistą. Uczę
w szkołach w Siedlcach i Łosicach. Od czasu do czasu gram solowe koncerty. Ludzie na szczęście chcą mnie słuchać. Nie zdarzyło mi się jeszcze, żebym grał dla pustych ścian.

 

 Pamiętasz najzabawniejszą, najbardziej groteskową sytuację, jaka przydarzyła Ci się podczas koncertu?

– Tak, to było w Domu Gdańskim w Węgrowie. Grałem etiudę Chopina i podczas jej wykonywania fortepian ode mnie… odjeżdżał. Przysuwałem się do niego, a on się odsuwał. Dopiero po koncercie stwierdziłem, że wypadałoby wcześniej dokręcić kółka, które były poluzowane.

Kiedyś zapytano skrzypka Nigela Kennedy’ego, jaka jest najbardziej wymagająca publiczność. Odpowiedział, że poniedziałkowa. To pierwszy dzień po weekendzie i strasznie daleko do piątku. Podzielasz jego opinię, że w weekendy ludzie są zrelaksowani i wszystko im się bardziej podoba?

– Każdy ma swoje szare dni, kiedy jest pochłonięty pracą, troskami, zmartwieniami. Studenci zaoczni są pewnie bardziej wyluzowani w tygodniu, a studenci dzienni – w weekendy. Wolałbym więc nie uogólniać.

„Profesjonalista, skupiony i przejęty tym, co robi. Musi to kochać, bo widać, że tym żyje. Chciałby, żeby wszystko było jak najpiękniej i jak najlepszej jakości”. Tak powiedziała o Tobie Milena Madziar. Bardzo wysoko stawiasz sobie poprzeczkę, dużo od siebie wymagasz?

– Staram się stawiać poprzeczkę wysoko, ale nie zawsze wychodzi. Zwłaszcza z braku czasu, a bywa, że po prostu mi się nie chce. Kocham życie. Wolę pójść gdzieś ze znajomymi, porozmawiać, coś zobaczyć, gdzieś wyjechać. A niestety gra na instrumencie ma to do siebie, że trzeba przysiąść, poświęcić temu sporo czasu, powiedzieć wszystkim: „proszę nie przeszkadzać”. Oczywiście granie traktuję bardzo emocjonalnie, podchodzę do tego z szacunkiem, ale mój świat nie kończy się na fortepianie.

A co jeszcze absorbującego jest w Twoim świecie?

– Ćwiczę kick boxing, uwielbiam szybką jazdę samochodem. Prowadzę zdrowy, sportowy tryb życia. Lubię podróże. Pasjonuje mnie dobra książka, dobre kino.

Muzyka nie ma dla Ciebie tajemnic. Potrafisz zagrać Mozarta, Beethovena, klasykę rocka, przeboje pop, szlagiery muzyki filmowej, podejrzewam, że również jazz. Czy jest coś, czego nigdy nie zagrasz?

– Muzyka to dziedzina sztuki nie do końca odkryta. Ma swoje tajemnice. Warto próbować wszystkiego, co jest w jakiś sposób rozwijające i inspirujące. Jestem otwarty na wyzwania.

Pianista jazzowy Leszek Możdżer wziął ostatnio udział w nagraniu płyty grupy deathmetalowej…

– I słusznie. Nie musi się ograniczać tylko do jazzu.

A zagrałbyś disco polo?

– Wiedziałem, że o to zapytasz. Jeżeli w ogóle bym się za to brał, musiałoby to być przygotowane na poziomie, którego później bym się nie wstydził. Każdy rodzaj muzyki zrobiony dobrze jest sztuką.

A grywasz u „cioci na imieninach”?

– Tak, bardzo to lubię. Przychodzą koledzy z winem i pytają: „zagrasz, Krzychu?”. Nie ma problemu. Nie zgrywam wielkiego artysty. Muzyką trzeba zarażać każdego i ja to robię, ponieważ jestem dla wszystkich.

Bogdan Łazuka powiedział mi, że każdy swój występ traktuje tak, jakby miał się odbyć w prestiżowej Carnegie Hall. Ty też?

– Oczywiście. Niezależnie od tego, czy jest to koncert estradowy, czy występ u cioci na imieninach – zawsze staram się grać jak najlepiej.

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

  • Tagi
  • N

Najczęściej czytane

Śmiertelne potrącenie

Policjanci otrzymali zgłoszenie, że na drodze ekspresowej doszło do...

Wsparcie dla bliskich Darii. 34-latka zginęła w wypadku

W wypadku drogowym w miejscowości Sionna zginęła siedlczanka Daria...

Grzybiarze, uważajcie na żmije!

Dziś do redakcji zgłosił się pan Daniel z Siedlec,...

Zwłoki 14-latka z Siedlec w pensjonacie w górach. Czy to ojciec zabił syna?

To przedsiębiorca z Siedlec miał zamordować swojego 14-letniego syna...

Tragiczny wypadek w Rudce. Motocyklista zmarł w szpitalu

Policjanci z Komendy Powiatowej w Łosicach wyjaśniają przyczyny wypadku...

Siedlce: Zderzenie w tunelu (aktualizacja)

Po godz. 22. w tunelu doszło do zderzenia samochodu...

Najczęściej komentowane

Najnowsze informacje