REKLAMA
10.8 C
Siedlce
Reklama

My, alkoholicy

Naszą grupę zawiązaliśmy w roku 1998. Początkowo spotykaliśmy się w przychodni przy ul. Kościuszki, ale że były tam problemy lokalowe, dość szybko zmuszeni zostaliśmy do szukania nowego miejsca. Jeden z kolegów zebrał się na śmiałość i poszedł do ojca Jana i tak my, bynajmniej nie mariawici, znaleźliśmy zrozumienie i kąt u proboszcza parafii Kościoła Starokatolickiego Mariawitów…

Owszem, przy tutejszych kościołach katolickich działały grupy Anonimowych Alkoholików, ale części księży przestały się one podobać – być może bali się, że na mityng może przyjść osoba pod wpływem środków zmieniających świadomość. A przyjść może, tylko nie wolno jej zabierać głosu. Tak było i z nami. „Nasz” ówczesny proboszcz delikatnie, acz stanowczo, dał nam do zrozumienia, żebyśmy „zwinęli namioty” i poszukali innego miejsca na spotkania. Czasową przystań znaleźliśmy (dzięki pomocy miejskiej Komisji ds. Rozwiązywania Problemów Alkoholowych) w pomieszczeniach MDK.

Cóż, świadomość naszego społeczeństwa na temat choroby alkoholowej jest bardzo niska. Alkoholik kojarzy się z degeneratem śpiącym na skwerku, czy w rynsztoku. Ale są też tacy jak my, alkoholicy trzeźwiejący.

Wie pan, jak człowiek jest w potrzebie, to szuka pomocy gdzie się da. A my bardzo chcieliśmy „wybić się na trzeźwość” i nie mieliśmy gdzie się spotykać, a bez oparcia w innych, bez wzajemnego podtrzymywania się, duchowego pokrzepiania ta sztuka się nie uda. A gdzieś się trzeba spotykać, bo przecież nie na ławkach w parku! Skoro nie znaleźliśmy zrozumienia tam, gdzie – jak sądziliśmy – znaleźć powinniśmy, poszukaliśmy go u ojca Jana. W końcu wierzymy w tego samego Boga, a kwestia osobistej wiary ma o tyle znaczenie, o ile daje ona siły do walki o siebie. Zresztą, jak się później dowiedzieliśmy, mariawici mają doświadczenie w zwalczaniu nałogu pijaństwa. Co warto powiedzieć, to z czasem do naszej grupy dołączyło także kilku parafian ojca Jana, których alkohol położył na łopatki. Dziś stanowimy bardzo zgraną grupę z wyraźną tendencją wzrostową. Ci co zaczynali z nami, przychodzą do dziś. Owszem, bywają ptaki przelotne, ale to głównie ci, co przychodzą, bo ktoś im kazał, nie z własnej woli. Ale taki udział w grupie AA niczemu nie służy. I może dlatego tylko co dziesiąty alkoholik umiera trzeźwy… Zainteresowani mogą do nas dołączyć kiedy chcą – co drugi nasz mityng jest otwarty.

Wiem po sobie, że dojrzewanie do decyzji o trzeźwieniu bywa długie, bo alkoholizm jest chorobą umysłu, zakłamywania samego siebie. Polega ono między innymi na tym, że człowiek wmawia sobie, że ma kontrolę nad piciem. „Piję – mówi aktywny alkoholik – to prawda, ale w każdej chwili mogę przestać pić”. Guzik prawda! Gdyby tak było, gdyby ludzie naprawdę potrafili kontrolować picie, nie byłoby alkoholików! Te granice są bardzo, nomen omen, płynne, bo jednego powali ćwiartka, czy dwa piwa, a drugiemu i wiadra mało. Jest coś takiego, jak przymus picia. Weźmy choćby czasowe przyrzeczenia abstynencji z okazji Wielkiego Postu, czy Adwentu. Picia nie ma, ale myślenie o piciu jest cały czas. I to jakie! Opowiadał mi ksiądz z Zakopanego, że górale na czas abstynencji okazjonalnej dostają obrazek, takie paszporty do trzeźwienia. Kiedy ktoś taki jest na imprezie i pokazuje obrazek, biesiadnicy wiedzą, że trzeba dać mu spokój, bo on nie może pić. Ale był taki czas, gdy można było otrzymać „dyspensę” od abstynencji na czas takich wydarzeń rodzinnych, jak ślub, czy chrzciny. Skutek był taki, że tacy zwolnieni pili na umór, jakby chcieli napić się na zapas, na resztę czasu, jaki będą musieli być abstynentami. Teraz z tego zrezygnowano, bo – jak powiedział ten ksiądz – nie można brać na sumienie losu człowieka, który może się zapić na śmierć w czasie „dyspensy”.

Alkoholizm rodzi się w głowie, głowę wykańcza, ale też w głowie rodzi się myśl o trzeźwieniu. I na mnie przyszła taka chwila, taki trzeźwy prześwit w pijanym myśleniu, że albo coś ze sobą zrobię, albo mój koniec jest bliski. Poszedłem na oddział terapii zamkniętej i tam zrozumiałem na co jestem chory, tam zacząłem poznawać siebie. A trzeźwienie zaczyna się wtedy, gdy człowiek sam się zdiagnozuje. Musi sam dojść do przekonania, że jest bezsilny wobec alkoholu i tylko pełna wstrzemięźliwość daje mu szansę. To długi proces, czasem trzeba i dziesięć lat, by to pojąć, ale też bywa, że on nigdy nie następuje. Myślę, że w moim przypadku bardzo ważne było, że nie straciłem kontaktu z rodziną. Wiem, jak ich krzywdziłem, jak raniłem…

O tym, że jest się alkoholikiem, nie wolno zapominać ani na chwilę. Czasami łapię się na tym, że może wypiłbym „szczeniaczka”, ale zaraz pojawia się myśl: „A po co ci to? Jesteś szczęśliwym człowiekiem, z rodziną dobrze ci się układa, a wypijesz – ruszysz w Polskę i znowu życiowa ruina…”.

W grupach AA łączy nas wspólnota choroby. Alkoholicy są duchowymi kalekami, którzy podążając do trzeźwości muszą się wspierać i zachęcać do wytrwania, bo z każdego rynsztoka można powstać i „wyjść na ludzi”. Potrzeba do tego silnej woli i wiary, że jak bardzo będę chciał, to musi się udać…

Przyjaźnię się z kilkoma uzależnionymi księżmi. Jeden z nich czterokrotnie brał udział w terapiach, które niewiele mu pomogły. W ubiegłym roku spotkałem go na koncercie „Za trzeźwość”. Byłem zaskoczony, bo pozbierał się i od dłuższego czasu nie pił. „Jacku, co się stało? – spytałem. A on na to: „Dotąd mi się nie udawało, bo miałem za mało wiary…”. Wiem o czym mówił, choć wydawać by się mogło, że komu, jak komu, ale duchownemu nie powinno wiary brakować. Samodzielnie nikt nałogu nie przewalczy, jest bezsilny. Siłę daje mu poczucie bycia w grupie, gdzie wszyscy są gotowi mu pomóc, gdy braknie mu sił, ale nad grupą jest jeszcze Siła Wyższa, Bóg – jakkolwiek byśmy Go nie pojmowali. Dziś żyję w zgodzie z Bogiem, a mój problem powierzyłem w Jego ręce, bo wiem, że On nie chce mego zła.

Nie piję od pięciu lat. Tak długo i tak krótko zarazem. Był taki czas, gdy po roku trzeźwienia uznałem, że już jestem silny, że już poradzę sobie z moim życiem. „Poszedłem w tango” i następne dwa lata dojrzewałem do „drugiego podejścia”. Żeby zmienić świat, trzeba zacząć od zmiany samego siebie.
A jak zaczniemy się zmieniać, zacznie się zmieniać nasze otoczenie, nasz świat. Początkowo mocno przeszkadzały mi kieliszki stojące w kredensie. Chciałem nawet poprosić, aby je żona gdzieś schowała, ale nie miałem odwagi. Po trzech latach mej trzeźwości żona sama je sprzątnęła, bo skoro nie są potrzebne – powiedziała – to trzeba je wynieść do piwnicy.

Spotykam się z nadal pijącymi kolegami. Wiedzą o tym, że jestem w AA. Oni piją nadal, ale popsułem im komfort picia. Skąd o tym wiem? Bo wstydzą się pić przy mnie…

Notował: K. Mazur

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

  • Tagi
  • N

Najczęściej czytane

Śmiertelne potrącenie

Policjanci otrzymali zgłoszenie, że na drodze ekspresowej doszło do...

Wsparcie dla bliskich Darii. 34-latka zginęła w wypadku

W wypadku drogowym w miejscowości Sionna zginęła siedlczanka Daria...

Grzybiarze, uważajcie na żmije!

Dziś do redakcji zgłosił się pan Daniel z Siedlec,...

Zwłoki 14-latka z Siedlec w pensjonacie w górach. Czy to ojciec zabił syna?

To przedsiębiorca z Siedlec miał zamordować swojego 14-letniego syna...

Tragiczny wypadek w Rudce. Motocyklista zmarł w szpitalu

Policjanci z Komendy Powiatowej w Łosicach wyjaśniają przyczyny wypadku...

Wypadek w Chromnej! Droga jest już przejezdna

Po godz. 10 w miejscowości Chromna doszło do zderzenia...

Najczęściej komentowane

Najnowsze informacje