– Jak pani nie da mi tego mieszkania – to odbiorę sobie życie. Takie argumenty padają podczas spotkań z przedstawicielami komisji, która ma przydzielić mieszkającym w najtrudniejszych warunkach 12 nowo wybudowanych w Mińsku lokali komunalnych.
Na 12 mieszkań czeka kilkadziesiąt rodzin. Każdy uważa, że jego sytuacja jest tak trudna, iż właśnie jemu mieszkanie się należy. Stres, a nawet pewne poczucie zagrożenia ze strony oczekujących na te mieszkania, odczuwają członkowie komisji, która ma je przydzielić. Ludzie nie przebierają w słowach i działaniach, by pokazać się z jak najniekorzystniejszej pod względem bytowym strony… 95 proc. interesantów, którzy przychodzą do burmistrza Mińska Zbigniewa Grzesiaka, to ci w sprawie przydziału mieszkań. Komisja przejrzała wnioski i ma już pewne rozeznanie sytuacji. – Jest lista oczekujących na mieszkania komunalne – wyjaśnia radna Wanda Rombel. – Postanowiliśmy, że lokale otrzymają ci, którzy płacą czynsz za mieszkania obecnie zajmowane oraz dbają o nie. A bywają sytuacje, że ludzie, aby pokazać warunki, w jakich przyszło im żyć, palą na podłodze ognisko, zarywają sufit… Członkowie komisji, która ma wytypować 12 szczęśliwców z prawem do nowego mieszkania, są też pod niezwykle silną presją ze strony radnych, którzy chcą wiedzieć, dlaczego ten, a nie inny został zakwalifikowany. – Mam dylemat. Czy nowe mieszkanie na parterze w nowym budynku dać ojcu z czwórką dzieci w tym dwoje niepełnosprawnych po kilkunastu operacjach? Stare mieszkanie jest zadbane, płacony jest czynsz. Czy też innym ludziom, którzy demolują wręcz swoje dotychczasowe lokale, by otrzymać lepsze i grożą, że jak im nie dam mieszkania, to odbiorą sobie życie? Wanda Rombel nie ukrywa rozterek, strachu i niemożności zastosowania dobrego, sprawiedliwego rozwiązania. – Jadę kiedyś do jednej rodziny, bo umówiłam się na godzinę 15, by obejrzeć warunki lokalowe. Przychodzę, pod podanym adresem jest komórka i ludzie tam mieszkający. Dziecko pyta przy mnie, czy może wziąć ze stołu paluszka? – Jak pani wyjdzie – odpowiada mama. Pech chciał, że któregoś dnia jechałam w tamtej okolicy rowerem i popsuł mi się. Postanowiłam zostawić go u tych ludzi z „komórki”. Pukam. Nie ma nikogo. Jedna z sąsiadek poinformowała mnie, że rodzina ta nie mieszka w komórce, którą pokazywała, ale w innym mieszkaniu nieopodal. Weszłam. Były tam sprzęty gospodarcze, o których ja tylko marzyłam. Kiedyś obowiązkową wizytę u tych, którzy oczekują na mieszkanie od miasta, członkowie komisji anonsowali. Teraz już tego nie robią, bo bywało, że w jednym mieszkaniu zastawali kilkanaście osób łącznie do trzeciego pokolenia prababć i pradziadków. – Ci, którzy mieszkają naprawdę w trudnych warunkach – komentuje radna Rombel – proszą rzadko, nie naciskają, nie grożą…