Rocznica Ośrodka Rehabilitacyjno-Readaptacyjnego Monar w Głoskowie to jak rocznica Stowarzyszenia Monar. Ta placówka była pierwszą jednostką Monaru, jaka powstała w Polsce.
Kiedy Monar 30 lat temu przejmował dworek od Szpitala Psychiatrycznego w Garwolinie, budynek był w opłakanym stanie. To dzięki pracy pierwszych mieszkańców ośrodka wygląda teraz dobrze. Obecnie przebywa tam 18 nastolatków, uzależnionych od narkotyków, których leczenie refunduje NFZ oraz dziesięciu wolontariuszy. Czuwają nad nimi terapeuci i kierownik, Elżbieta Zielińska. Do czerwca ośrodek w Głoskowie obowiązywała umowa z NFZ, określająca liczbę miejsc na 12, teraz została zwiększona do 18. Kilkanaście lat temu, kiedy nie było Regionalnych Kas Chorych a później NFZ, w głoskowskim Monarze przebywało jednocześnie nawet 50 osób. Życie w zgodzie z naturą O Głoskowie podopieczni mówią, że jest ich domem. Życie w dworku, otoczonym piętnastoma hektarami ziemi uprawnej, pól i łąk toczy się zgodnie z naturalnym rytmem przyrody. Wychowankowie sami uprawiają warzywa, hodują krowy i świnie. Większość podopiecznych w dni powszednie wstaje między godziną 7 a 8 rano. Po lekkiej rozgrzewce i odprawie rozpoczyna się praca. Mieszkańcy ośrodka zajmują się pracami domowymi i gospodarskimi – w chlewni i przy dojeniu krów. Krowy są dojone zgodnie z wyznaczonymi dyżurami. Mimo to wychowankowie często sprzeczają się o to, kto uda się na poranny obrządek. Nie z lenistwa, ale dlatego, że zawsze jest więcej chętnych, niż potrzeba. – Przez większą część dnia po prostu pracujemy w ośrodku lub uczymy się w pobliskich szkołach. Jeśli wcześniej udaje się uwinąć z zaplanowanymi na dany dzień zajęciami, wychodzimy na spacer, gramy w piłkę nożną lub siatkówkę, oglądamy interesujące filmy – mówi Marcin, mieszkaniec ośrodka. Rodzaj wykonywanych prac jest dostosowany do możliwości poszczególnych osób. – Jeśli ktoś nie radzi sobie z przydzielonym zadaniem, zawsze pomoże mu ktoś, kto z nim pracuje. Nie zdarza się, żeby jakieś prace były wykonywane przez jedną osobę. W niektórych zajęciach, takich jak żniwa czy sianokosy, uczestniczymy wszyscy – dodaje Marcin. Kilka razy w tygodniu wszyscy mieszkańcy spotykają się w dużej sali terapeutycznej i rozmawiają o tym, co jest dla nich ważne. Podczas spotkań każdy jest oceniany z tego, w jaki sposób wykonał powierzone mu zadania. Ocena odbywa się też na zakończenie ważnych etapów terapii. Cztery etapy Pobyt w Monarze zaczyna się od nowicjatu. Każdy nowo przyjęty członek społeczności jest otoczony szczególną opieką, poznaje zasady, panujące w ośrodku. To podczas tego etapu wielu nowicjuszy odchodzi. Rezygnują najczęściej te osoby, które do Monaru zostały skierowane przez sąd. – Nie tolerujemy tu cwaniactwa i nieróbstwa. Ci, którzy zostają, to osoby, które naprawdę chcą pracować i wyjść z nałogu. One zwykle przechodzą cały cykl rehabilitacji – mówi kierownik ośrodka Elżbieta Zielińska. Po zakończeniu nowicjatu zostaje się domownikiem. Domownik jest pełnoprawnym gospodarzem domu. W tym czasie może już pełnić odpowiedzialne funkcje: konserwatora, chlewniowego (zajmujący się zwierzętami), kierownika pracy, kierownika służby ochrony (pilnujący przestrzegania abstynencji i zasad, obowiązujących w ośrodku), prezesa społeczności. Trzeci etap to aspirantura. W ciągu miesiąca aspirant swoją postawą i funkcjonowaniem ma przekonać społeczność, że jest już gotowy do rozpoczęcia życia poza ośrodkiem. Po uzyskaniu pozytywnej oceny z aspirantury, zostaje się monarowcem (czwarty ostatni etep). Monarowiec może już opuścić ośrodek. Monarowcy często zostają jeszcze na jakiś czas, pełniąc rolę wolontariuszy. Dlaczego nie chcą odejść? Jednym z monarowców, których spotkałam, jest Jakub Cybulski. Chętnie opowiada o swoim życiu w ośrodku. Zapytany, czy zgadza się na podanie w artykule swojego imienia i nazwiska, odpowiada poruszony. – Miałbym się wstydzić, że tu jestem? Mogę się wstydzić jedynie tego, jak żyłem, zanim tu trafiłem – mówi Jakub. Chłopak odbył już pełen cykl terapii i jest monarowcem. Nie chce wracać do domu w Wielkopolsce. Uczy się w jednym z garwolińskich liceów. Nauka idzie mu dobrze. Nie wyjedzie do domu, bo chce skończyć szkołę w Garwolinie. Kamila Grzybek jeszcze dwa lata temu była narkomanką. Teraz to urocza dziewczyna. Uśmiecha się, jej twarz promienieje zdrowiem i młodzieńczym zapałem do życia. Kiedy trafiła do Monaru chciała przede wszystkim zerwać z nałogiem. Nie spodziewała się, że nauczy się tutaj wykonywania wszystkich prac domowych i gospodarskich. Przede wszystkim nie spodziewała się, że to pobyt w Monarze stanie się startem do kariery. To tutaj nauczyła się hiszpańskiego, w LO w Garwolinie zdała maturę z tego języka, a teraz jedzie na studia do Hiszpanii. Piotrek pochodzi z Warszawy. W Głoskowie jest już dwadzieścia miesięcy. Przez ten czas w domu rodzinnym był tylko kilkanaście razy, na krótkich przepustkach, ale nie czuje się z tego powodu źle. – Wie pani, że nawet święta tu spędzamy? I to są prawdziwe, domowe święta. Sami przygotowujemy dania i wystrój naszego domu. Tak, domu, bo to jest nasz dom – mówi. Elżbieta Zielińska jest zadowolona z wychowanków – Wszystko, co tutaj robimy, nazywamy uniwersytetem życia i wychodzi nam to rzeczywiście skutecznie. Większość osób, która przechodzi cały etap leczenia nie wraca już do nałogu. W ciągu ostatnich lat na terapię wróciły tylko dwie osoby. Reszcie udało się rozpocząć przyzwoite życie – mówi E. Zielińska. Kiedy sześć lat temu zmarł założyciel Monaru, Marek Kotański, ośrodek w Głoskowie funkcjonował już samodzielnie. Na wiele lat przed śmiercią Kotański bywał w Głoskowie sporadycznie. Często przywoził ze sobą gości, pokazywał im pierwszy ośrodek Monaru. – Był już wtedy postacią publiczną. Prowadzeniem ośrodka zajmowaliśmy się sami – wspomina Elżbieta Zielińska, która pracuje w Głoskowie ponad 29 lat. W sobotę do Głoskowa przyjechało ponad 150 byłych wychowanków. Przed wejściem do dworku została odsłonięta tablica z napisem: „Pamięci Marka Kotańskiego, który dał siebie innym. W 30. rocznicę powstania ośrodka w Głoskowie”.
ONI…
Chodziłam kiedyś do szkoły z osobami z Monaru, naprawdę superosóbki… Pozdrawiam 🙂
ONI
Najpierw ćpają i świrują odlotowych gości, żadne argumenty do nich nie docierają, że to niebezpieczne. Jak już się uzależnią to NFZ wykłada pieniądze z naszych podatków. A może lepiej te pieniądze byłoby przeznaczyć na przewlekłe choroby zawodowe dla ludzi, co w końcu coś w życiu robili, a nie z imprezki na imprezkę z garścią dragów w kieszeni.
iuj
z jednej strony racja ze żadne argumenty do nich nie docierają itp. ale z drugiej uważam ze każdy zasługuje na druga szanse i ważne ze chcą wyprostować swoje życie:)powodzenia dzieciaki mam nadzieje ze wam się uda:))
…
Czysty to tacy ludzie jak Ty zarazili ich narkomanią , a Twoje klapki na oczach doskonale to potwierdzają. widać odrazu , że nigdy nie miałeś do czynienia z takimi ludźmi, może widziałeś ich jak przechodzili koło Ciebie na imprezie ale nic poza tym. narkomana zycie to nie chodzenie z imprezki na imprezkę, bo to jest tylko wesoły krótki początek, tego co będzie potem ich zabijało. ale nie wiem czy był sens rozpoczęcia z Tobą dyskusji. każdy zasługuje na drugą szansę. to , że ktoś zabłądził nie znaczy, że ma się powiesić, żeby szaremu przechodniowi nie zrobiło się przypadkiem niemiło widząc go na ulicy.
narkoman i alkoholik
w 83 roku bylem kilka miesiecy w osrodku w Gloskowie .ten czas i pomoc ktora wtedy dostalem dala mi szanse na nowe zycie .nie uwolnilem sie od uzaleznienia bo jeszcze wiele lat pilem i zmagalem sie ze swoim uzalenieniem ale zawsze mialem w glowie tak mysl, ze jednak mozna cos ze soba zrobic.Dzisiaj mam 48 lat lat od 14 lat jestem trzezwiejacym alkoholikiem i nie bioracym narkomanem.prowadza swoja firme placac spory podatek dochodowy i mam nadzieje, ze ci wszyscy ktorzy sie tak obrazają na pomoc uzaleznionym nie beda nigdy musieli z pomocy monaru i innych osrodkow korzystac ,zycze zdrowia .mariusz