No dobra. Nie ukrywam, że rozłożyła mnie na łopatki swoim poczuciem humoru, eksplozją energii i dystansem do samej siebie. Kompletnie się tego nie spodziewałam!
na popłynęła w opowieściach (nie ukrywa, że cierpi na słowotok), ja odpłynęłam, słuchając jej wspomnień. I pewnie dlatego, po raz pierwszy w życiu, rozpoczęłam wywiad… jak rozpoczęłam. Uroczyście!
– Kocham panią! Nie ukrywa swojego wieku. Potrafi się z niego śmiać. Urodziła się w 1942 roku. W czasie wojny! Brzmi nieprawdopodobnie, zwłaszcza gdy ma się ją przed sobą! Piękna, radosna, wzbudzająca to szczególne zaufanie człowieka, z którym można o wszystkim porozmawiać. Kartkuję „Babie lato”, zwracając uwagę na opublikowane zdjęcia. Gdziekolwiek ją widać, jest tą najpiękniejszą, przykuwającą wzrok. Tymczasem ze wspomnień jej mamy wynika, że.. Jako dziecko była małym gnomem, z wielkimi niebieskimi oczami, z wystającymi zębami i włosami sterczącymi do góry jak szpilki. Pewnego dnia sprzedawczyni z warzywniaka, patrząc na małego gnoma, stwierdziła ze współczuciem: Pani doktorowej to chyba przykro. Pan doktor taki przystojny mężczyzna, pani też niczego sobie, a to dziecko to jakieś takie, pożal się Boże… (cytat z „Babiego lata” A. Perepeczko).
– Czy polski show – biznes różni się od australijskiego? – Zazdroszczę wam tego świeżego powietrza, ciszy, zdrowej żywności. Na pewno macie tu jajka od naturalnie karmionych kur, prawda? – zapytała aktorka, znana ze swego zamiłowania do zdrowego stylu życia. Nie trzeba było długo czekać, by wierni sympatycy zorganizowali się naprędce i wręczyli ukochanej gwieździe kosze wiejskich jaj, a nawet domową naleweczkę z pigwy! Po autografy i wpisy do książki ustawiła się ogromna kolejka. Do Agnieszki Perepeczko podchodzi starsza pani w białym płaszczyku. Całuje gwiazdę w policzki i domaga się przysięgi: Agnieszka Fitkau-Perepeczko – serialowa Simona z serialu „M jak miłość”, żona Janosika (Marka Perepeczko), autorka „Babiego lata” – była gościem w Miejsko-Gminnym Ośrodku Kultury w Mordach. To było jej pierwsze spotkanie w kraju po sześciomiesięcznym pobycie w Australii, gdzie ma swój dom. Do Australii wyjechała z Polski na kilka miesięcy przed wprowadzeniem stanu wojennego. Do kraju zawsze wraca, jak na skrzydłach…
– …Jeszcze nikt nie zaczynał tak ze mną rozmowy!…
– Zawsze jest ten pierwszy raz.
– …Rzeczywiście, Marek nie raz powtarzał, że jestem jak mężczyzna. Chodziło o upór i odwagę, z jaką podejmowałam życiowe decyzje. No i jestem silną kobietą.
– Mężczyźni nie najlepiej czują się w obecności silnych kobiet…
– Zupełnie niedobrze! Bez względu na status społeczny i wykonywany zawód, nie mogą znieść kobiety, która odnosi sukcesy. Mężczyzna nie znosi być w cieniu.
– A mąż? Jak znosił Pani sukces?
– Niedobrze! Byłam uległą żoną, dopóki nie wyjechałam do Australii. Zanim do mnie dojechał, minęło trzy i pół roku. Zmieniłam się wtedy, tak jak zmienia się człowiek, który musi walczyć o siebie, o godność, musi się po prostu sam utrzymać na powierzchni. Długo miałam mu za złe, że nie pojechał za mną, myślałam, że nie kocha mnie wystarczająco…
– Zawiódł?
– Tak wtedy myślałam. Dopiero po latach zrozumiałam, jak trudno było mu podjąć decyzję o wyjeździe: zmiana języka, statusu zawodowego, całego życia. Ale przyjechał i ta miłość przetrwała. Moja mama powtarzała: tylko przy Marku tak się uśmiechasz…
– Pani kariera aktorska w Polsce rozwinęła się dosyć późno. Właściwie przyszła w wieku, kiedy inni ją kończą.
– To prawda. Taki ewenement. Sukces jest cudem i tak to odbieram. Kocham życie i to, co ono przynosi.
– Pan Marek był dyrektorem teatru w Częstochowie… Nie starała się Pani o angaż pod okiem męża?
– Powiedział otwarcie, że nigdy w życiu mnie nie zatrudni, bo nie ma nic gorszego niż grająca „dyrektorowa”. Wszyscy jej nienawidzą! Jedno z wydań „Babiego lata” zadedykowała przyjaciółkom. W przedmowie do wznowionej książki przyznaje, że wtedy dosyć naiwnie myślała, iż przyjaźń trwa wiecznie. Nie przetrwała.
– To był zawód?
– Ogromny! Przyjaźń lubi chyba równość. Gdy obie strony mają mniej więcej to samo. Niestety, gdy szala przechyla się bardziej ku jednej stronie, wieloletnia przyjaźń staje nagle przed ciężką próbą. I czasem jej nie sprosta. To właśnie mnie spotkało.
Minusem sławy są: zawiść, plotki wyssane z palca, publiczna ocena prywatnego życia, najczęściej niesprawiedliwa.
– Dla Staszka – prosi tubalnym głosem wąsaty elegant. Ledwo trafia na krzesło, bo wpatruje się w aktorkę tak, że reszty świata nie widzi. Wzdycha ciężko. – Jezu! Nie zasnę. Wstaje niezdarnie, przyciska książkę do piersi i trochę się gubi, chcąc zejść ze sceny. Po chwili słychać rumor za kulisami i jego tubalny głos. – O, w mordę jeża! Pod sceną stoi pan Benedykt z Radzikowa i wygrywa na harmonijce ustnej szlagiery z młodości. Wszystko dla Simony!
Cóż… świat jest mały. Ale ten świat tworzą ludzie. Dobrze, jeśli mogą sobie nawzajem coś z siebie dać.