Z Bartkiem Szumowskim, animatorem Klubu Literackiego „Prozak Siedlce”, rozmawia Kinga Ochnio.
–Najnowsze dane dotyczące czytelnictwa nie napawają optymizmem. Wolny czas tracimy głównie na oglądanie seriali na kanałach streamingowych. Tymczasem Ty pięć lat temu założyłeś Klub Literacki „Prozak Siedlce”. Skąd wiedziałeś, że nie trafisz w próżnię?
– Mogłem się kierować jedynie nadzieją oraz statystyką. A te podpowiadały, że nie tylko ja w okolicy czuję potrzebę pisania prozy i chcę rozwijać swój warsztat. Zaryzykowałem więc i 9 marca 2019 r. odbyło się pierwsze spotkanie, wtedy jeszcze w Saloniku Literackim Miejskiej Biblioteki Publicznej. Reszta to już historia.
– …w której przez Klub przewinęło się kilkadziesiąt osób. Dzieli je wiek, światopogląd i styl pisania, łączy ta sama pasja. Co je ciągnie do pisania prozy?
– Możliwe są pewnie dwie odpowiedzi. Pierwsza: każdy ma jakąś inną, indywidualną potrzebę, na którą wpływa mnóstwo czynników, od preferencji czytelniczych, przez gust i wykształcenie, po wiek itd. A odpowiedź druga: nas wszystkich ciągnie to samo – chęć spróbowania swoich sił w pisaniu, pokazania swojej twórczości innym (w miarę możliwości tym, którzy podzielają tę pasję), a wreszcie jej opublikowania. Czyli udowodnienia, że ta literatura, którą z siebie wydajemy, budzi emocje.
-Spotkania Klubu to warsztaty i dzielenie się swoją twórczością. Czy żeby pisać, trzeba mieć talent, czy najważniejszy jest warsztat? Czy trzeba czekać na wenę, czy być jak Remigiusz Mróz, który w jednym z wywiadów powiedział: „Siadam i piszę. Nie wypatruję nadejścia mitycznej muzy”?
– Talent czy warsztat? Chyba każdy autor musi sam odpowiedzieć na to pytanie. Ja nie zaryzykowałbym stwierdzenia, że warsztat bez talentu jest równie bezużyteczny, co talent bez warsztatu. Moim zdaniem, warto wiedzieć, co radzą ludzie z doświadczeniem pisarskim, choćby po to, żeby mieć co odrzucić. A jeśli chodzi o Mroza, on „siada i pisze”, bo to jego praca. Jeśli ktoś zamiast tego chce czekać na wenę, ja, a pewnie i spora część członków „Prozaka”, chyba nie mam nic przeciwko.
Jednym z nieodłącznych elementów spotkań Klubu są prace domowe. Do których angażowana jest nawet sztuczna inteligencja… O co chodzi?
– Uściślając: nie prace domowe, ale „prace domowe”. W „Prozaku” nie stawiamy do kąta za nieprzygotowanie czy nieobecność. Pomysł na „prace domowe” wziął się stąd, że taka lekka motywacja pomaga. Samo przyswojenie teorii, na przykład o tym, jak w tekście prozatorskim przygotować dobry opis, dialog albo przekonującą postać, nie wystarczy. Dobrze jest tę teorię sprawdzić w praktyce, i to koniecznie doprawiając ją swoją kreatywnością i swoimi inspiracjami. A co do sztucznej inteligencji – w pewnym momencie, chcąc dać się zaskoczyć, poprosiliśmy ChatGPT o podanie na przykład losowego rzeczownika i chwytu literackiego. Tak powstało zadanie: „Epifora i miłość”.
-Czy członkowie Klubu przez tych pięć lat poznali receptę na to, jak zostać pisarzem? Czy marzą o karierze wspomnianego już Remigiusza Mroza, Katarzyny Bondy albo Zygmunta Miłoszewskiego, którzy otwierają rankingi najpopularniejszych aktualnie polskich pisarzy? Czy ktoś z Prozaka, Twoim zdaniem, wypłynie na szerokie wody? A może wcale tego nie potrzebują?
– Na spotkaniach „Prozaka” gościliśmy dwóch autorów, mających już za sobą nawet po kilka książek, pochodzącego z Siedlec Artura Ziontka i Jakuba Bączykowskiego. Opowiadali nie tyle o recepcie na zostanie pisarzem, ile o tym, jak wyglądała ich droga do publikacji: przekonanie wydawców do swoich tekstów, proces pracy nad książką i osiągnięcie etapu, kiedy ukazuje się ona jako gotowy produkt. Chyba radzili skutecznie, bo co najmniej jedna osoba podjęła próbę zainteresowania wydawcy swoją twórczością, a inna, Renata Chojecka, sama wydała tomik „Prozakowie. Czas miniony”. Jeśli chodzi o pozostałych, wydaje mi się, że nie wszyscy potrzebują debiutu na profesjonalnym rynku wydawniczym i konkurowania z Bondą albo Sapkowskim. Pojawiają się na spotkaniach Klubu bardziej po to, by wzbogacić, jak to nazwał Stephen King, pisarską „skrzynkę z narzędziami”.
-Podsumowaniem działalności Klubu jest antologia „Rozdział pierwszy”. Co znajdziemy w publikacji, jakie gatunki, formy, ilu autorów?
– Autorów jest dwudziestka. To osoby w bardzo różnym wieku, z bardzo różnym wykształceniem i bardzoróżnymi inspiracjami. Większość mieszka w Siedlcach i najbliższych okolicach, ale są też Małgorzata Szczygielska czy Mariusz Wiącek, którzy na nasze spotkania (obecnie w siedzibie Siedleckiej Spółdzielni Socjalnej Caritas) przyjeżdżają kolejno z Łukowa i Mińska Mazowieckiego. Spora jest grupa osób związanych z Kosowem Lackim, w tym wspomniany Artur Ziontek. Mamy też autora mieszkającego w Warszawie (Łukasz Majchrzyk), a nawet zakonnika, posługującego w Ukrainie (o. Wojciech Kobyliński). Co do gatunków, najliczniejsza jest chyba grupa, która sięga po różne odmiany fantastyki, od rozrywkowej po taką, gdzie fantastyka jest narzędziem albo kostiumem. Jest trochę literatury obyczajowej (choćby Renata Chojecka) oraz autorki piszące prozę poetycką (Beata Rucińska i Aleksandra Marzena Czerniakowska).
– Czy książka to zwieńczenie działalności Klubu, czy, parafrazując tytuł, otwiera się dla niego nowy rozdział?
– Tytuł nie jest przypadkowy. Dla wielu naszych autorów to faktycznie pierwszy rozdział, bo antologia jest ich debiutem – albo w ogóle, albo prozatorskim, bo mają za sobą inne publikacje. Czy będą kolejne „rozdziały”? Jest nadzieja, może nawet też na inne niż książka. Trzymamy się wersji, że ta antologia to dla nas bardziej przystanek niż stacja docelowa.
-Premiera „Rozdziału pierwszego” odbędzie się 14 listopada o godz. 18.00 w Sali Białej Miejskiego Ośrodka Kultury w Siedlcach. Kogo na nią zapraszacie?
– Przede wszystkim tych, którzy lubią czytać, bo to pierwsza od ponad ćwierćwiecza antologia prozy wydana w Siedlcach. No i tych, którzy sami piszą, ale do tej pory nie słyszeli o „Prozaku” i nie wiedzieli, że jest grupa ludzi równie szalonych co oni. Albo słyszeli, ale wstydzą się pokazać innym swoje teksty. Mamy nadzieję, że jednych i drugich przekonamy, że warto. A na wszystkich będą czekać darmowe egzemplarze.
Czyżby szanowny pan Szumowski nie wiedział, że PROZAC to popularny lek antydepresyjny nie mający (albo mający) wiele wspólnego z tworzeniem. Tak czy siak to niefortunna nazwa być może adekwatna do jakości.
Ta nazwa to tak zwany homonim, czyli słowo, które brzmi identycznie z innym, całkiem oddzielnym słowem. Obrażenie się na to, że “Prozak” brzmi tak jak “Prozac”, jest równie głupie co uważanie, że nazwa rzeki Bug jest świętokradztwem, bo brzmi tak samo jak “Bóg”.