Piotr Szyszkowski – nauczyciel wychowania fizycznego w I LO im. B. Prusa. Absolwent AWF w Gorzowie Wielkopolskim i uczelni wyższych w Gdańsku, Poznaniu, Toruniu, Lublinie, ukończył też studia doktoranckie z filozofii (KUL). Dyplomowany trener tenisa oraz koszykówki, autor 6 książek. Człowiek o wielu pasjach i wielkim sercu.
Krąży fama, że w pokoju wuefistów profesor ma swój ulubiony fotel, w którym nikt inny nie może siadać.
– … No tak.
A jeśli ktoś usiądzie, to co?
– No nic. No wysyłam tylko takie spojrzenie…
Groźne?
– … Ujmujące.
Jeździ Pan konno, strzela, pływa, uczy gry w tenisa, bierze udział w biegach ekstremalnych. To może łatwiej będzie zapytać: czego Pan jeszcze nie robił?
– Jeszcze nie skakałem ze spadochronem i nie prowadziłem odrzutowca. A na poważnie… to, istotnie, zamierzam, jako mężczyzna po 50-tce, wykonać taki skok. Co jeszcze? Interesują mnie góry, nie tylko polskie Tatry, również trochę wyższe. Chciałbym się powspinać na dużych wysokościach..
Jest Pan dobrym jeźdźcem?
– Jeżdżę rekreacyjnie.
Ile razy spadł Pan z konia?
– Ani razu.
Mówi się, że jeśli ktoś nie spadł, to nie uznaje się go za prawdziwego jeźdźca.
– Ale byłem świadkiem wielu upadków, to się liczy? Pamiętam mój pierwszy wyjazd w teren leśny, który zakończył się galopem, a nawet momentami cwałem. Jadę, nagle jakiś owad wpadł mi do oka, niemal w tej samej chwili wypadła mi stopa ze strzemienia. Konie się ocierają, parskają, a ja walczę o życie…
A jak Pan ocenia swoje umiejętności strzeleckie? W skali od 1 do 10?
– Strzelcy mają lepsze i gorsze dni, ciężko być na stałym, wysokim poziomie. Ale na jednym z treningów strzeleckich z żołnierzami z jednostki specjalnej byłem najlepszy w strzelaniu dynamicznym (bojowym).
Bierze Pan udział w biegach o charakterze ekstremalnym.
– Tak, między innymi: Bieg Cichociemnych, Katorżnik, Morskiego Komandosa, Formoza Challenge i – najbardziej wymagający oraz elitarny – GROM Challenge, organizowany na byłym poligonie GROM-u w Czerwonym Borze. Trzeba się do niego solidnie przygotowywać minimum przez rok. Wielkim sukcesem jest jego ukończenie.
Panu się to udało?
– Trenuję żeby podołać takim wyjątkowym próbom psychofizycznym jakim są poddawani żołnierze jednostek specjalnych podczas selekcji. Już cztery razy pomyślnie ukończyłem te zmagania ciała i ducha. W ubiegłym roku był jubileuszowy bieg, dziesiąty. Startowało w nim 137 par, a ukończyło tylko 89! Ten przykład ukazuje skalę trudności z jaką zmagają się zawodnicy, wśród których są żołnierze z różnych jednostek z Polski, i nie tylko, antyterroryści policyjni. Byli żołnierze GROM-u, jednej z trzech najbardziej elitarnych jednostek specjalnych na świecie, stawiają na zespołowość, na współpracę w grupie. Biegnie się w parach. W tym roku biegłem z Polakiem z Genewy. Każdy ma momenty kryzysowe, trzeba ze sobą komunikować się, obserwować, motywować, wspierać. Są też zadania, których jedna osoba nie jest w stanie sama wykonać. Dodam, że zawsze jestem w nieoficjalnej trójce najstarszych par tego biegu.
Twardziel z pana.
– Tego nie powiedziałem.
Słyszeliśmy, że nie lubi pan przegrywać…
– Z wiekiem człowiek uczy się pokory.
A kiedyś to był problem?
– Na pewno, i teraz też jest, ale mniejszy. Porażek nie lubię, jako sportowiec z krwi i kości. Ale z wiekiem bardziej dojrzewam do tego aspektu, towarzyszącego uprawianiu sportu. Z każdym z was, droga młodzieży, mogę dziś przegrać w tenisa. Gdy widzę tę radość po drugiej stronie, to mam świadomość, że daję coś z siebie. Porażki uczą szacunku do przeciwnika i mobilizują do pracy nad sobą.
Kto jest Pana ulubionym tenisistą?
– Roger Federer. Miałem możliwość osobistego spotkania z nim w 2008 roku na kortach Roland-Garros, podczas turnieju Wielkiego Szlema. Byłem zaproszony przez Francuską Federację Tenisową na jego trening. Roger przyszedł punktualnie, a ja ośmieliłem się poprosić go o autograf. Grzecznie odmówił, przeprosił, że dopiero uczyni to po treningu. Przekaz telewizyjny nie oddaje tego, jak finezyjnie i pięknie wykonuje nawet podstawowe elementy techniki i taktyki tenisowej. Gdy się słyszało pracę stóp, jego oddech, odbicie piłki, wyczuwało te emocje… Niesamowite wrażenie! Nawet podczas treningu dawał z siebie wszystko, na 100 procent.
Ale autograf Pan zdobył?
– W trakcie treningu pojawiła się grupa turystów z Japonii, kibice z karteczkami, pamiętnikami, wszyscy chcieli autograf. Roger podszedł do mnie jako pierwszego. Pamiętał. To było niezwykle miłe uczucie. Mam zdjęcie z tamtej wyjątkowej chwili i dwie piłki podpisane przez niego. Jedną przekazałem wraz z listem intencyjnym do Klubu Olimpijczyka, działającego przy Liceum w Terespolu. Niech ta piłka inspiruje młode pokolenia i pokazuje, że wszystko jest możliwe, że nawet ludzie z małych miejscowości, jak Terespol, mogą się znaleźć w Paryżu, na turnieju wielkoszlemowym i spotkać legendy.
Skoro tak bardzo Pan kocha tenis, to dlaczego nie uprawia go zawodowo?
– Moja przygoda z tenisem rozpoczęła się, gdy kończyłem szkołę podstawową… Niestety, to za późno, by zrobić karierę w tym sporcie, choć nie ukrywam, że zapowiadałem się dobrze.
To kiedy musiałby Pan zaczynać?
– Dziś inicjacja tenisowa przyszłych zawodników rozpoczyna się w wieku… 3 lat, a pięciolatki już jeżdżą na zawody. Dla 14-latków nie ma już miejsca do progresywnego rozwoju w kraju, a 16-latkowie zdobywają świat. Poza tym to bardzo kosztowna edukacja. Rocznie trzeba zainwestować w młodego zawodnika w wieku 6-10 lat ok. 6-10 tys. zł, w wieku 10-12 lat to już ok. 130 tys. zł, 12-16 lat ok. 220 tys. zł), a w wieku 16-18 lat rok intensywnej pracy to już koszt ok. 260 tys. zł! Trudno zdobyć takie środki w polskich realiach życia.
Czy rodzice mieli duży wpływ na pana wybory?
– Rodzice nauczyli mnie pracy. Ciężkiej, żmudnej, ale dającej poczucie satysfakcji i wewnętrznej radości. W wakacje, gdy jeszcze spałem, tato szedł do pracy, ale zostawiał mi kartkę z zadaniami na dany dzień: synku, wypiel rządek ziemniaków, zbierz stonkę, potem zbierz maliny i truskawki, no i po tym wszystkim możesz grać z chłopakami w piłkę. Wracał o godzinie 16, a ja byłem dopiero w połowie pielenia rządka ziemniaków… I tak w większości mijały dni wakacyjne. Ale gdy po skończeniu studiów wyjechałem do Anglii, popracować na wielkiej farmie, to zaprocentowało. Na godzinnej przerwie na lunch właściciel zapytał, kto by chciał popracować w tym czasie, wypielić coś przy jego domu. Tylko ja się zgłosiłem. Gdy właściciele wrócili z zakupów, zawołali wszystkich pracowników i pokazali efekt mojej pracy, mówiąc, że otoczenie domu nigdy nie wyglądało tak pięknie. Dzięki temu awansowałem w hierarchii pracowników farmy bardzo wysoko, sprawowałem nadrzędną funkcję nad Anglikami. Do tej pory nie stronię od trudu pracy o różnym charakterze, czy to będzie praca intelektualna, fizyczna, indywidualna czy zespołowa.
Poznał pan Igę Świątek. Czy chciałby Pan z nią zagrać?
– Chciałbym. To byłoby miłe doświadczenie, choć może nie tak do końca miłe, bo bym zapewne przegrał.
A trema by była?
– Na pewno, tak. Ale jestem trenerem tenisa, więc myślę, że miałbym możliwość przekazania jej mojej skromnej wiedzy i doświadczenia zdobytego przez kilkadziesiąt lat pracy i współpracy z różnymi zawodnikami. Iga ma pewne rezerwy, które warto efektywniej wykorzystać.
To na co by Pan zwrócił uwagę?
– Widziałbym ją częściej przy siatce, czyli: wolej, smecz, a nie żeby stała daleko i przebijała forehandy i backhandy, co zresztą robi bardzo dobrze. Wydaje mi się, że gdyby lepiej serwowała i była bardziej agresywna przy siatce, wywierała presję na przeciwniczkę, jej gra byłaby jeszcze bardziej skuteczna. To kwestia techniki, taktyki i siły mentalnej.
W Terespolu organizuje Pan turnieje swojego imienia.
– Pochodzę z tego miasta, mamy tam też drewniany dworek, który zbudowałem. Postanowiłem, że do końca życia będę prowadził społecznie zajęcia dla dzieci, młodzieży i dorosłych z Terespola, aby po części oddać to, co otrzymałem od tego środowiska. Oferuję swój sprzęt, piłki, rakiety, czas, wiedzę i doświadczenie. Gramy dwa – trzy razy w tygodniu. Satysfakcja jest ogromna, gdy widzę rodzącą się pasję do tenisa. Terespol jest małą miejscowością, chciałem dać dzieciom pewną alternatywę. Przywożę im ciastka, słodycze, picie, czasem przyniosę książeczkę i poczytam im fragment, czasem pielimy ziele na korcie, podlewamy drzewka, a wszystko przeplatamy rozmowami na różne tematy. Dzieci pochodzą z rożnych rodzin, niektóre potrzebują ciepła i zainteresowania.
Czuje się Pan spełniony? Zadowolony z miejsca, w którym jest?
– Poniekąd tak, ale marzenia są nadal. Marzy się spokojna podróż po Grecji, Hiszpanii, Meksyku.
Kierunek – cieple kraje?
– Głównie przyciąga mnie historia, kultura, świadectwa wysokiej cywilizacji.
Jak wygląda Pana popołudnie, gdy pogoda nie sprzyja aktywności?
– Aktywnie zawsze może być, bez względu na pogodę. Ale są przecież książki z polskiej i światowej literatury pięknej, jest wiele interesujących książek z historii, filozofii, etyki, podróżniczych, biograficznych, przyrodniczych, można również posłuchać muzyki klasycznej. Generalnie staram się dużo czytać.
Jaki jest Pana ulubiony autor?
– Rozbieracie mnie na czynniki pierwsze! Ulubionym autorem jest Mieczysław Krąpiec, niesamowity człowiek, który skończył przedwojenne gimnazjum klasyczne, znal 10 języków obcych, był dwukrotnie rektorem KUL, przyjmował w swoim gabinecie najwybitniejszych przedstawicieli nauki ze świata, przyjeżdżali do niego na konsultacje. To twórca Lubelskiej Szkoły Filozofii.
Zastanawiamy się, jak Pan łączy życie prywatne z zawodowym, bo przy tylu pasjach ma Pan jeszcze trójkę dzieci, żonę, którym tez trzeba poświęcać czas…
– Żona jest nauczycielem wf, więc rozumie moje pasje. Jest kochającą, wspierającą osobą. Jest sercem naszego domu. W ogóle jesteśmy kochającą się rodziną. Dzieci, które już są dorosłe, zawsze z radością wracają do domu.
Czy dzieci nie czuły presji do rodziców wuefistów, by uprawiać sport?
– Różne były okresy. Syn był mistrzem Warszawy w w tenisie dzieci do 10 lat. Ale w gimnazjum poszedł w kierunku koszykówki, stanowczo odmówił gry w tenisa. Do dziś nie wytłumaczył, dlaczego. Miał okres buntu. Ale my nigdy nie zmuszaliśmy dzieci do realizowania naszych ambicji, a nie ich. Sport jest jednak ważny w ich życiu. Syn jest dziś instruktorem tenisa, ma paten żeglarski, biega, także w biegach militarnych.
Dziękujemy za rozmowę.
Rozmawiały:
MAJA SULEJ i JULIA ŚLEDŹ
i to jest Polak! super człowiek, gratulacje – rodziny, pasji, formy, dokonań…
Ciekawe czy był kiedyś w Japonii…
Wspaniały jako nauczyciel i jako człowiek, Pozdrawiam i życzę dużo zdrowi i sił do dalszego działania!
Skromny, zadbany, kulturalny, wierzący człowiek. Pozdrawiam yyyyy komisjaaaaa
Raduje je się serce raduje się dusza gdy galopem wjeżdża komisyjna zawierucha tu tu
Do tej pory zagadką jest jak tak potężna koalicja kopcowa się rozpadła. Jednak coś w tym jest że 3 mocne charaktery nie mogą razem ze sobą współpracować.. Jednak wspominam te czasy tylko i wyłącznie z uśmiechem na twarzy. Ta męskość i waleczność która biła z murów tej szkoły to coś nie do opisania w tamtym okresie…