REKLAMA
18.4 C
Siedlce
Reklama

Dziennikarze lokalni uczniom: W redakcyjnej kuchni – rozmowa z byłym redaktorem naczelnym „Tygodnika Siedleckiego” Krzysztofem Harasimiukiem

Krzysztof Harasimiuk to żywa legenda siedleckiej gazety. Był jej współtwórcą i przez ponad 30 lat kierował zespołem dziennikarzy “TS”.

Z jakimi trudnościami spotykał się Pan jako redaktor naczelny?

– Na początku najtrudniejsze było to, że nie stanowiliśmy samodzielnego bytu. Nie mogliśmy zwiększać nakładu, papier był limitowany. Ten pierwszy okres, początkowych 8 lat, to była ciągła walka: żeby załatwić papier, dobre miejsce w harmonogramie pracy drukarni. Bo rozmawiamy o dwóch epokach. Ja zaczynałem w 1982 roku, jeszcze w głębokim PRL-u. Później, po 1989 roku, to już była gospodarka rynkowa. Drukarnię można było dowolnie wybrać, papier oczywiście też był, ale warunek – trzeba było mieć pieniądze.

A jak układała się współpraca z dziennikarzami?

– Przez ponad 30 lat mojej pracy w “Tygodniku” zdarzało się, że ludzie bezkrytycznie podchodzili do swoich umiejętności. Znakomicie mówili, a nie potrafili tego napisać. Miałem taka dziennikarkę, nie będę operował nazwiskami, która pięknie mówiła, ale jak już jej tekst leżał na moim biurku, to można sobie było włosy wyrywać.

“Tygodnik Siedlecki” jest niezależną gazetą w dużej mierze dzięki Panu. Co było najtrudniejsze w utrzymaniu niezależności?

– Znów podzielę to na dwa etapy – do roku 1990 i później. W PRL-u ambicją każdej władzy wojewódzkiej było mieć swoją gazetę i taka była przyczyna utworzenia “Tygodnika Siedleckiego”. Wtedy pracowaliśmy na krótkiej uwięzi. Tygodnik był organem prasowym Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. I jak na jednej stronie w gazecie ukazało się zdjęcie krowy a obok cytowało się wypowiedź pierwszego sekretarza, był już wielki problem: No jakże można tak, że sekretarz obok krowy. Do 1990 roku Tygodnik Siedlecki nie był właścicielem tytułu prasowego, który redagował i który wydawał. Działaliśmy w wielkim koncernie RSW Prasa Książka i Ruch. I pracowaliśmy pod ścisłą kontrolą władzy, która patrzyła nam na ręce.

Natomiast po 1990 roku, gdy utworzyliśmy spółdzielnię pracy, staliśmy się właścicielami tytułu. Dopiero zaczęła się samodzielność i niezależność.

To znaczy…

Każdy zespół redakcyjny musi walczyć o samodzielność. Bo samo to, że dziennikarze mówią że są niezależni to teoria, ale w praktyce rzadko tak bywa. Niezależność dają przede wszystkim pieniądze. Dopóki jest się zależnym od wydawcy, nie ma mowy o prawdziwej niezależności. Chcę powiedzieć, że “Tygodnik”, mam nadzieję że i dziś również, jest gazetą niezależną finansowo. Oczywiście pozyskiwaliśmy pieniądze z zewnątrz na akcje, na konkursy, na jakieś cykle tematyczne, ale naszą bazą było to, że mieliśmy pieniądze.

A jak Pan wspomina pracę w “Tygodniku Siedleckim”?

To jest coś, obok rodziny coś, co najbardziej wyszło mi w życiu. To były 33 lata w “TS”. Praca bardzo stresująca, ale też dająca ogromną satysfakcję. Początkowo nie zdawałem sobie sprawy, jak ważne jest słowo pisane i jak umiejętnie trzeba nim operować. Zdarzyło mi się w mojej karierze redaktorskiej, że jeden nakład gazety poszedł na przemiał. Nie pamiętam dokładnie, który to był rok, ale jedna z koleżanek nieświadomie popełniła błąd i przed referendum w zasadach głosowania, które drukowaliśmy, zabrakło słowa „nie”. I przez brak tego jednego słowa cały nakład, ponad 30 tysięcy gazet, trzeba było zniszczyć. Działaliśmy wtedy w ogromnym wydawnictwie – Warszawskim Wydawnictwie Prasowym. Miałem doskonałe relację z dyrektorem wydawnictwa i on po prostu “upchnął” tę liczbę pomiędzy inne tytuły. Przeszło mi to na sucho.

Jak wyglądała redakcja od kuchni za Pana czasów?

Wydaje mi się, że kiedyś było tak samo jak i dziś. Tylko jak zaczynaliśmy w 1982 roku, było nas kilkoro. To był trzon redakcji. Teraz po kolei: Kolegium redakcyjne ustala tematykę numeru gazety. Później jest zespół redakcyjny, a więc ogólne zebranie wszystkich dziennikarzy. Obecność na zespole redakcyjnym to była świętość, od której u nas się nigdy nie odstępowało. Wtedy oceniało się wydanie gazety, które już się ukazało i planowało się następne. Oczywiście w każdej redakcji jest coś takiego jak harmonogram druku. Dawniej teksty do druku wysyłaliśmy autobusem. Na dworcu Warszawa Stadion, na określony kurs autobusu, czekał redaktor techniczny. Brał te teksty, szedł do siedziby obecnego PiS-u, bo tam znajdowała się moja drukarnia. Następnie tekstami zajmowali się linotypiści. Wpisywali teksty na maszyny do pisania sprzężone z odlewnią i całe wersy odlewano w metalu. Redaktorem technicznym “Tygodnika” był zastępca naczelnego Ekspresu Wieczornego – pan Janusz Wasilewski. On projektował każdą stronę. W budynku Warszawskiego Wydawnictwa na 4 piętrze pracowały panie korektorki, które od razu brały wydruki poszczególnych stron. Zresztą nie było tutaj wielkiego zamieszania, bo gdy zaczynaliśmy, Tygodnik miał 8 stron formatu A3. Ja później dojeżdżałem do wydawnictwa i jeszcze na tym etapie można było wprowadzić jakieś poprawki na wydrukach kolumn. Początkowo drukowaliśmy w technice typograficznej, natomiast później zmieniliśmy drukarnię na Warszawskie Zakłady Graficzne i drukowaliśmy w offsecie. To już była inna technika, ale przygotowanie do druku było podobne.

Dlaczego “Tygodnik” był drukowany w Warszawie?

-Bo w Siedlcach nie było takich możliwości technicznych. Gazeta się rozrastała, liczyła potem 16 stron. Z Siedlec woziłem ją na nośniku elektronicznym, początkowo na dyskietkach. Ale… Piętnaście stron przechodziło w drukarni bez problemu, a 16 nie mogła się odczytać. Wtedy w ciągu jednej doby zrobiłem 3 kursy do Warszawy. Musiałem wrócić do Siedlec, ściągnąć ludzi którzy jeszcze raz zgrywali te materiały i wracałem do drukarni w Warszawie. Natomiast gdy już mieliśmy pełny skład komputerowy tutaj, w redakcji, już wysyłaliśmy wszystko elektronicznie. To był to pełen komfort. I to jest właśnie ta kuchnia.

A jak dzisiaj czyta się Panu Tygodnik Siedlecki?

To oczywiście moje dziecko ukochane. Umówmy się, że “Tygodnik” i prasa lokalna są na pewnym poziomie. My nie możemy ani mieć dużych oczekiwań, ani nie możemy mieć dyskomfortu z tego powodu, że nie mamy dziennikarzy z górnej półki. Kiedyś mi mądrzy ludzie mówili, że rolą gazety lokalnej jest opisywanie dziur w chodniku, a więc tego, co jest najbliższe każdemu czytelnikowi. I taką rolę prasa lokalna powinna spełniać. Oczywiście czasami sięga ona i do polityków z pierwszych stron gazet i do tematyki ogólnej, ale głównym jej przesłaniem jest zajmowanie się problemami wsi i małych miasteczek.

A czy były kiedyś jakieś zabronione tematy w gazecie?

– Nie, u nas nigdy nie było tematów tabu. Pomijając okres PRL-u, gdy, jak mówiłem, dzialiśmy na krótkiej uwięzi. Nadzór dysponenta politycznego był dość kłopotliwy. Często padało pytanie „Czemu to ma służyć?”- to był taki wytrych. Ale nie było tematów tabu. Jak się później tłumaczyłem, to do zespołu nie docierało ale często byłem na dywaniku. Mimo że moimi nadzorcami politycznymi byli koledzy, musiałem się tłumaczyć. Po 1990 roku odpowiadałem za gazetę wyłącznie przed własnym zespołem redakcyjnym i czytelnikami. Oczywiście w granicach rozsądku, bo jeśli naruszyliśmy czyjeś dobra osobiste, lądowałem w sądzie. Parę razy w życiu mi się zdarzyło stawać przed obliczem wymiaru sprawiedliwości.

Czy ma Pan takie jedno najlepsze wspomnienie z pracy?

Moim najlepszym wspomnieniem jest to, że pracowałem z bardzo mądrymi, młodymi, wykształconymi ludźmi. Rozumieliśmy się z zespołem redakcyjnym i sam fakt, że byłem tyle lat w redakcji i zespół powierzył mi funkcję prezesa spółdzielni i redaktora naczelnego to potwierdza. My te obie funkcje połączyliśmy i tak jest do dziś. To pozwala mi sądzić, że nie zmarnowałem tego czasu.

Co doradziłby Pan komuś, kto chce iść w kierunku dziennikarstwa?

– Przede wszystkim trzeba dobrze posługiwać się piórem i słowem. W 1982 roku kiedy obejmowałem funkcję redaktora naczelnego, byłem wykształcony w zupełnie innym kierunku. Postanowiłem podjąć podyplomowe studia dziennikarskie, ukończyłem je w 1984 roku na wydziale Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Mogłem czuć się partnerem dla zespołu. Ale warto pamiętać, że dziennikarzem nie musi być osoba, która kończyła studia w tym kierunku. Najważniejszy jest dziennikarski talent.

Rozmawiały: Ewa Świerczewska, Nikola Kotowska, Zuzanna Krawczyk

2 KOMENTARZE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Najczęściej czytane

Nie oddamy kadencji walkowerem

Z Tomaszem Araszkiewiczem, przewodniczącym Klubu radnych Koalicji Obywatelskiej w...

Aleksandra Antoniak w Finale!

Mega - utalentowana Aleksandra Antoniak z Przygód (gmina Suchożebry)...

Stracił 200 tys zł. Otworzył rachunek kryptowalutowy

Sztuczna inwestycja wiązała się z wyrobieniem certyfikatu i wpłatą...

Zbiórka żywności dla osób poszkodowanych w powodzi

Stowarzyszenie Mieszkańców Bezpartyjne Siedlce organizuje zbiórkę żywności dla osób...

Marek Sawicki zaprasza na otwarcie biura poselskiego

Marszałek senior Sejmu X kadencji zaprasza na otwarcie biura...

Siedlce solidarne z powodzianami

W związku z dramatyczną sytuacją powodziową na Dolnym Śląsku i Opolszczyźnie,...

Najczęściej komentowane

Najnowsze informacje