Jacy dla ludzi, tacy dla zwierząt – chciałoby się powiedzieć. Nie raz pisałam o bardzo życzliwej i sympatycznej atmosferze w gminie Paprotnia. Ludzie tu uśmiechają się do siebie, pomagają, a zwroty „dziękuję” i „proszę” przypominają, że można rozmawiać grzecznie i konstruktywnie. A ostatnio wydarzyła się historia, która jest bardzo budująca i pokazująca, że nasze człowieczeństwo mierzy się także stosunkiem do zwierząt.
Był piątek, kiedy w Trębicach Dolnych wypadł z gniazda młody bocian. Powiadomiono o tym sołtysa Henryka Skwierczyńskiego, który jest też wiceprzewodniczącym rady gminy Paprotnia. A pan Henryk zaraz zadzwonił do siostry, Ewy Wołosewicz. Pani Ewa jest z kolei sołtysem Trębic Starych, i mówi się o niej, że jeśli ona nie wie co robić, to nikt nie wie, co robić.
– A ja, oczywiście, za telefon i dzwonię do Irka Kaługi – opowiada pani Ewa. – Bociek był niedawno zaobrączkowany. I wszystko wskazuje na to, że tak intensywnie ćwiczył i podskakiwał w gnieździe, że wypadł.
Energiczny wesołek na szczęście nie zrobił sobie krzywdy. Nogi całe, skrzydła całe, tylko do domu i do rodziców daleko. A raczej wysoko…
Wiceprzewodniczący rady gminy zadzwonił też do wójta Leszka Trębickiego. Bo wiadomo, sprawa robiła się poważna. Skrzydlaty obywatel gminy musi jakoś wrócić na słup, do rodziny.
– Jak się okazało, wójt też od razu zadzwonił do Irka Kaługi, ale cały czas było zajęte, bo akurat ja z Irkiem rozmawiałam – wspomina pani Ewa.
Irek Kaługa, a właściwie dr Ireneusz Kaługa, to światowej sławy specjalista od bocianów. Przyjechać na ratunek nie mógł, bo właśnie obrączkował boćki w powiecie i jednocześnie prowadził akcję liczenia populacji bocianów, która w tym roku obejmuje cały kraj.
– Irek kazał boćka złapać i zabezpieczyć, aby okoliczne psy lub lisy nie zrobiły mu krzywdy – opowiada pani Ewa.
Tego bojowego zadania pod- jął się dwudziestoletni Jakub, syn pana Henryka. Z zadaniem poradził sobie śpiewająco! Pan Henryk zrobił w skrzyneczce prowizoryczne gniazdo dla bociana, aby miał gdzie wypoczywać. Pora akcji ratunkowej nie była najlepsza – piątek wieczorem.
– Nie miałam w domu mięsa, aby boćka nakarmić. Irek nakazał podać mu do dzioba strzykawką rozbełtane jajko. To dla młodego ptaka najlepsze. Następnego dnia pojechałam do Stasina, gdzie jest ubojnia drobiu i ku- piłam drobiowe serca i żołądki. I zaczęło się karmienie – wspomina pani Ewa. – Otwierałam boćkowi dziób, podawałam na koniec języka pokarm, a gdy przełykał, masowałam mu szyję, aby pokarm zszedł do wola.
Jak widać, karmienie boćka to nie taka prosta sprawa. Bociuś był wyraźnie zestresowany i przestraszony. Gdy zastępcza mama podchodziła do niego, zastygał w bezruchu i udawał, że go nie ma. Przełom nastąpił w niedzielę.
Cały tekst przeczytacie w papierowym i e-wydaniu „TS” nr 29.