Nie zrobiłem zdjęcia tamtego pokoju. W tamtych prehistorycznych, analogowych czasach nie pstrykało się byle czego; filmy i odbitki trochę jednak kosztowały. Zgodnie z radą wyczytaną w przewodniku, na drzwiach od razu zawiesiłem własną kłódkę. I całymi dniami włóczyłem się po ghatach.
Stosów, na których płonęli zmarli, nie wolno fotografować. Nad świętym Gangesem pełno było natomiast malowniczych plenerów. Wystarczyło przysiąść na stopniach („ghat” to właśnie „stopnie”, schody prowadzące ku rzece), rozmyślać o przemijaniu i czekać na fotograficzny kadr – tę jedyną chwilę wyrwaną wieczności.
Indie to osobna cywilizacja. Zupełnie nie przejmują się, co sądzi o nich reszta świata. Grają w to, co lubią. Hokej na trawie, strzelectwo, zapasy… to chyba jedyne olimpijskie dyscypliny, w których odnosi sukcesy najludniejszy kraj na świecie. Indyjska pasja – krykiet – nie jest, niestety, dyscypliną olimpijską.
W warszawskim akademiku mieszkałem w jednym pokoju z Hindusem. (Pozdrowienia, Vijay!). Przez trzy lata nie ogarnąłem jednak zasad krykieta. Było więc jasne, że nie ogarnę ich nigdy. Wiedziałem tyle, że rozgrywki krykieta trwają czasami nawet kilka dni. I to był wystarczający powód, by nie wgłębiać się w szczegóły.
Gdy włóczyłem się nad świętą Gangą, trwały właśnie jakieś bardzo, bardzo ważne kilkudniowe zawody. Krykiet to w Indiach sprawa wagi państwowej. Hindus może wybaczyć separatystom z Kaszmiru partyzantkę, nawet zamachy bombowe. Jedna rzecz jest niewybaczalna: – Oni tam kibicują Pakistanowi!
Byłem w świętym mieście Benares w czasie rozgrywek. Tu płonęły kremacyjne stosy, a kawałek dalej z otwartych okien wylewały się głosy komentatorów. Wszystkie telewizory we wszystkich knajpkach nadawały to samo – transmisję z rozgrywek. Kto mógł, siedział przed telewizorem. Kto nie mógł, bo pracował, starał się kręcić w pobliżu, nadstawiać uszu i zerkać w stronę odbiornika.
Siedziałem na schodach, patrzyłem na nurt boskiej Gangi, a niosące się przez zaułki w stronę rzeki okrzyki radości (punkt dla Indii) lub jęki zawodu (punkt dla Pakistanu, Sri Lanki, może Australii?) były wystarczająco wymowne. Nie musiałem spoglądać w telewizor ani wsłuchiwać się w głosy komentatorów. Nieznajomość reguł zupełnie nie przeszkadzała mi w śledzeniu wyniku. Czasami nie trzeba rozumieć zasad ani tajników gry. Wystarczy obserwować reakcje kibiców.
Sądząc z międzynarodowych odgłosów, w październikowych wyborach w Polsce Europa ojczyzn straciła cenny punkt, a eurokołchoz strzelił nam gola. Ale ten mecz wciąż trwa.
Święta rzeka Ganges to jest tak naprawdę ściek, tak samo jak w Chinach Żółta Rzeka i Jangcy.
Spływ dosłownie wszystkiego, odpływ kału miliardów ludzi, oraz innych tego typu, włącznie z ciałami zmarłych.
PS.
Wolę Europę…
Indie ,Chiny ,Ruskie i spora część Afryki oraz Ameryki mają wyjechane i robią swoje jak robili od wieków.
A europejczycy ściskają zwieracze i ulegają ekoterorystom myśląc ,że zbawią świat.
A ja się cieszę, że Polska jest z Europą a ja się cieszę, że wreszcie wygrała mądrość, demokracja, Cieszę się, że ciemną masą nie będzie mi wmawiała, że jestem nie Polka bo jestem przeciw pis. Z radością patrzę na ostatnie poddrygi upadającego rządu i cieszę się, że dostał karniaka od wyborców, którego już nie obroni .
W Holandii wygrali wybory właśnie zwolennicy Europy ojczyzny. W tym meczu jest więc już 1:1. A będzie jeszcze lepiej…