Z BOGUSŁAWEM KACZYŃSKIM rozmawia Tomasz Markiewicz
W Polsce szanuje się takie zawody, jak lekarz czy prawnik. A muzyk, śpiewak, artysta? „To jest zawód?” – myślą niektórzy. Pan natomiast napisał w swojej biografii: „Żeby zrobić karierę, trzeba wyrzec się wszystkiego, co mogłoby temu przeszkodzić, zmobilizować siły i ofiarować sztuce kawał życia”. Wniosek: bycie artystą to ogromny ciężar!
– Przede wszystkim psychiczny, chociaż także fizyczny. Te nieprzespane noce, chwile niepewności i zmartwienia, wybieganie myślą w przód, do występu… Czy wszystko będzie dobrze, solidnie? A co, jeśli ktoś się pomyli? To strasznie ciężki ładunek emocjonalny, który trzeba udźwignąć. A nie zrobi się tego od razu, z marszu. Tę umiejętność można nabyć tylko przez lata studiów, zdawanych egzaminów i lata popisów szkolnych. Podczas spotkania ze słuchaczami Uniwersytetu Trzeciego Wieku w Siedlcach stwierdził Pan: „Mam szczęście do wariatów, którzy zdobywają mój telefon i wydzwaniają”. Zdradzi nam Pan najbardziej zwariowany dowód sympatii, z jakim się spotkał do tej pory?
– Dowodów szaleństwa było dużo. W swoim czasie miałem nawet teczki, gdzie, na wszelki wypadek, chowałem wszystkie takie listy. Powiem panu tak: tych ludzi dotykały nieszczęścia, a ja padałem ofiarą tych nieszczęść. Jedna pani pisała do mnie, że muszę być jej mężem, że będziemy się razem modlili i stworzymy szczęśliwą rodzinę. Inna z kolei, że mam oddać jej klucze do mieszkania, zwolnić służbę, opróżnić lodówkę, a ona przyjedzie w piątek o piątej. I przyjechała, wyobraża pan sobie? I inny przykład: kiedyś pewna chora psychicznie kobieta spała na mojej klatce schodowej cały sylwestrowy wieczór i przez Nowy Rok. Jak się potem okazało, była profesorem uniwersytetu. Patrząc na mnie w telewizji, wydumała sobie, że byliśmy parą przed pierwszą wojną światową i że wkrótce potem została zamieniona przez złe moce w starą kobietę. Uważała, że tylko moja miłość spowoduje, iż znów będzie piękną księżniczką. Mój ojciec aż się rozchorował, bo nie mógł objąć umysłem, dlaczego starsza kobieta leży u mnie na wycieraczce pod drzwiami dwie doby. Finał był taki, że policja zabrała tę panią i odstawiła do szpitala psychiatrycznego. – Obiecałem sobie już kilka razy, ale mi to nie wychodzi. Mój kalendarz robi się coraz bardziej wypełniony. Piszę dwie książki, wydaję serię płyt, prowadzę impresariat i wydawnictwo artystyczne, jestem w telewizji, w radiu, jeżdżę z koncertami po całej Polsce… Bez przerwy.
Agnieszka Holland powiedziała w jednym z wywiadów: „Stopień wewnętrznego napięcia artystów, ich lęków, ambicji jest tak wielki, że trudno oczekiwać, żeby byli poczciwcami”. Zgadza się Pan z opinią, że każdy artysta to trochę potwór?
– Myślę, że w tym stwierdzeniu jest część prawdy. Widziałem sztukę, w której wielka aktorka Anna Polony grała Sarę Bernhardt. To była kobieta nietuzinkowa, boska, świat się w niej kochał – ale dlatego, że była trudna oraz wymagająca. Artysta ma prawo, z powodu swojej wybujałej osobowości, być nieznośny i wywoływać skandale, ale pod warunkiem, że sam jest doskonały. Maria Callas mówiła: „Żądam od moich partnerów doskonałości wykonania. Kiedy jej nie ma, jestem nieznośna”. Ale ona najpierw tej doskonałości wymagała od siebie. Nie bawiła się w teatrzyk, w którym ktoś ciągle coś knoci, a ona ma pięknie śpiewać. Wszyscy jej współpracownicy musieli poświęcić sztuce całe serce.
Zdarzały się szalone dowody sympatii z Siedlec?
– Raz zjawiła się w teatrze pani, która oznajmiła, że jest z Siedlec. Powiedziałem: „Dzień dobry, witam panią”, a ona: „Jak to panią?”. I zdziwiła się, że jej nie poznaję. W pierwszej chwili pomyślałem: „Pewnie koleżanka ze szkoły podstawowej. Tyle lat minęło, mogę nie pamiętać”. Ale ona mówiła dalej: „Mieliśmy romans w Siedlcach. Pan wyszedł z domu na chwilę, miał wrócić i nie wrócił”. Zamarłem z wrażenia. Na szczęście błyskawicznie zareagowałem, mówiąc do portiera, który stał obok: „Proszę wezwać policję”. I wtedy ta pani uciekła. Ale jeszcze dłuższy czas pisała listy, oskarżając mnie, że jestem potworem, który wypiera się narzeczeństwa z nią. I że jej sąsiadki opowiadały, jakobym u niej był, tylko jej nie zastałem w domu i wobec tego odjechałem. To straszne historie. I dotknięci szaleństwem niebezpieczni ludzie, po których nie wiadomo, czego się spodziewać.
Muzyka, koncerty i festiwale wypełniły Panu niemal połowę życia. A teraz, po przebytej chorobie, rytm życia Bogusława Kaczyńskiego jest ponoć inny. Mówił Pan w wywiadach, że odtąd będzie smakować życie.
Nie potrafi Pan czerpać jednocześnie siły i z życia prywatnego, i ambicji zawodowych?
– Niestety, nie. Wie pan, przez lata nie miałem odpoczynku, ale jestem najwybitniejszym na świecie specjalistą od planowania urlopu. Najwybitniejszym! Nikt nie ułoży planu urlopu tak precyzyjnie jak ja. Wiedziałem, co będę robił w: maju, czerwcu, lipcu czy sierpniu. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Tylko kiedy rozpoczynał się maj, mówiłem: „Nic z tego nie wyjdzie, bo terminy, obowiązki… Odkładam na czerwiec”. Potem też miałem wymówkę: „Muszę coś skończyć, nagrać… Radio, telewizja… Ale w lipcu to już na pewno”. I planowałem szczegółowo wyjazdy: Serpelice nad Bugiem, Klepaczew, cudowny miesiąc na wsi i miesiąc zagranicą. Jednak gdy zaczynał się lipiec, wiedziałem, że w tym roku już nie dam rady, bo festiwal. I tłumaczyłem sobie: „W przyszłym roku będzie inaczej. Nie ma mowy, będą piękne wakacje”. Ale wiem doskonale, że nic z tego nie wyjdzie.
A wymarzone wakacje to te w Serpelicach nad Bugiem?
– I w Klepaczewie. Wyjechałbym i miesiąc tam siedział, byłoby cudowne. Tylko, wie pan, kiedy byłem młody, miałem już dosyć Serpelic, Klepaczewa i marzyłem, leżąc nad Bugiem: „Jakby to było pięknie – morze szmaragdowe, ocean, plaże złociste, palmy się kołyszą, słońce…”. Potem były te plaże. A teraz mówię, że żadne palmy i żadne wody szmaragdowe! Tylko Serpelice – te cudowne lasy, pachnące łąki i wyręby, gdzie zbiera się poziomki i jagody. Tylko tam!
Człowiek z klasą
[*]
Wzruszający tekst… Panie Bogusławie – gdziekolwiek Pan teraz jest, życzę gorąco, aby otaczały Pana te wymarzone „cudowne lasy, pachnące łąki i wyręby, gdzie zbiera się poziomki i jagody”. Być może będzie Pan wśród tych Osobowości kultury, które nadal tworzą, pomimo że przeszły już za horyzont.
zapal internetową świeczkę pamięci [*]
Bogusław Kaczyński potrafił tak ciekawie opowiadać o muzyce poważnej, że nawet laika to wciągało.Nie ma już takich prezenterów. Odszedł kolejny z wielkich ludzi kultury [*]
[**]
Pasjonat muzyki klasycznej, miłośnik opery, dziennikarz telewizyjny i autor wielu ciekawych publikacji. Mistrzowsko władał językiem polskim. Niezapomniany dyrektor Operetki Warszawskiej. Podróżował po wielu krajach, ale był też zafascynowany przyrodą nad Bugiem. Angażował się w edukację kulturalną dzieci i młodzieży. Na uznanie i podziw zasługuje Jego walka po udarze w 2007 r. o powrót do normalnego życia. Wielka strata [***]
Niepowetowana strata dla Polski.Sleep in Peace Grande Maestro..
Szkoda że odchodzą wielcy i brak następców [*]