REKLAMA
6.6 C
Siedlce
Reklama

Nauka spełniania marzeń

„Szkoła pod żaglami”, czyli kilkumiesięczna nauka w gimnazjum, zorganizowanym na żaglowcu, płynącym po morzach i oceanach, to marzenie wielu. Nie jest ono nieosiągalne. Przekonała się o tym Ela Przeździak z podłukowskich Biard, która popłynęła „Pogorią” ze Świnoujścia do włoskiej Genui.

Ela jest już absolwentką Gimnazjum w Gręzówce. Kiedy jednak po raz pierwszy usłyszała o „Szkole pod żaglami”, była dopiero świeżo upieczoną gimnazjalistką. Polska młodzież wtedy płynęła na STS „Fryderyk Chopin” z Plymouth w kierunku Biskajów. W mediach zrobiło się głośno o żeglarzach, bo „Fryderyk Chopin” miał wypadek. Sztorm złamał maszty i rejs trzeba było przerwać. Gimnazjalistka z wypiekami na twarzy śledziła losy 30 nieco starszych od siebie dziewcząt i chłopców.
 

RYBKI Z DZIECIŃSTWA
 

– Informacje o połamanych masztach nie przeraziły mnie, wręcz odwrotnie. Ciekawe były szczegóły. Jak do takiej sytuacji doszło, co trzeba było robić, żeby cało wyjść z opresji. Byłam pod wrażeniem spokoju i pewności kapitana. No i zainteresowałam się projektem fundacji Krzysztofa Baranowskiego „Dookoła świata za Pomocną Dłoń” – mówi Ela. – W internecie przeczytałam, że można się zapisywać na eliminacje do kolejnych edycji. Z żalem stwierdziłam, że muszę czekać na tę chwilę cały rok, ponieważ w programie uczestniczyły osoby z drugich klas gimnazjum, a ja dopiero byłam w klasie pierwszej. Zapytałam rodziców, czy nie będą mieli nic przeciwko temu, bym wysłała do fundacji zgłoszenie. Zgodzili się bez stawiania warunków, co nawet trochę mnie zdziwiło. Później pomyślałam sobie, że nie przypuszczali, iż dostanę się do załogi. Ale prawdą jest też i to, że moi rodzice są wspaniali. Mam dwie siostry – starszą, licealistkę z łukowskiego „Kościuszki” i młodszą, która uczy się jeszcze w Szkole Podstawowej w Gręzówce. Mama z tatą bardzo o nas wszystkie dbają. Starają się zapewnić nam  możliwości wszechstronnego rozwoju. Robią wiele, byśmy zdobyły dobre wykształcenie i posiadły jak najwięcej przydatnych w życiu umiejętności. Jestem im za to wdzięczna.
 

Mama Eli, Ewa Przeździak dodaje, że zainteresowanie morskimi podróżami musiał wywołać zewnętrzny impuls, bo w rodzinie nikt wcześniej nie żeglował. – Jeden z dziadków to rolnik, drugi – zawodowy wojskowy. Tata strażak, a ja, odkąd córki przyszły na świat, dbam o nasz dom – mówi.


Państwo Przeździakowie co roku starają się jednak spędzać razem z dziećmi nieco czasu nad morzem. Mama Eli opowiedziała o zdarzeniu, które przed laty musiało zmrozić jej krew w żyłach. – Ela była mała. Bawiła się w wodzie przy brzegu. W pewnym momencie fala podcięła jej nóżki, Ela przewróciła się i fala ją zalała. Córka starała się podnieść, ale gdy wstała, przewróciła ją kolejna fala. Napiła się trochę morskiej wody. Opowiadała mi później, że widziała rybki. Sądziłam, że po tej przygodzie będzie stroniła od wody, ale nic takiego. Córka chętnie chodziła na basen i zdobyła kartę pływacką.
 

NA POKŁAD NIEŁATWO SIĘ DOSTAĆ
 

Żeby starać się o przyjęcie do „Szkoły pod żaglami”, kandydaci na młodych żeglarzy muszą przynajmniej przez rok poprzedzający rejs pracować jako wolontariusze. Sami decydują o tym, co, gdzie i na czyją rzecz będą robili. Czasem wcale nie jest łatwo znaleźć sobie takie pożyteczne zajęcie.
 

Ela Przeździak kłopotów nie miała. Od początku gimnazjum była aktywistką szkolnej grupy wolontariuszy. Jako „starsza siostra” pomagała przy odrabianiu lekcji w rodzinie, w której było kilkoro młodszych dzieci. Pomagała też starszym, samotnym mieszkańcom wsi w załatwianiu codziennych obowiązków domowych.


– Punkt „wolontariat” mogłam „odhaczyć” sobie na liście. Podczas testów sprawnościowych, które były kolejnym etapem w drodze na pokład „Pogorii”, najbardziej bałam się pływania. W poszczególnych konkurencjach trzeba było zdobyć najlepsze wyniki. Podciąganie na drążku trenowałam pod okiem taty i wiedziałam, że raczej dam sobie radę, z biegania zawsze byłam dobra na WF-ie. Okazało się, że i w pływaniu wypadłam dobrze. Ostatecznie znalazłam się wśród 14 dziewcząt, którym było dane razem z 16 chłopakami popłynąć ze Świnoujścia przez Ijmuiden, Boulogue-sur-Mer, Setubal, Malagę, Cartagenę, Portinex, Vilanovę do Genui.

 

 


Pisaliśmy już na ten temat:

„Chopin” został na Karaibach
Młodzieży w butach już chlupie Atlantyk
Pożegnaliśmy „Fryderyka”
Żeby „Szkoła pod Żaglami” mogła nadal uczyć
Gimnazjalista jest na uszkodzonym statku

DALEKOMORSKIE WRAŻENIA
 

Pierwsze wrażenia gimnazjalistki z Gręzówki po wejściu na pokład STS „Pogoria” były wspaniałe. Oszołomienie, euforia, niedowierzanie, że to nie sen. Po wyjściu z portu nadeszła morska szarzyzna, której nikt, prócz marynarzy i żeglarzy, nie zna. Bujało, pojawiła się morska choroba, ale jej Ela się nie obawiała. Mówi, że przetrwała kilka nieprzyjemnych dni. Za to nie mogła się przyzwyczaić do piekielnego zimna na Morzu Północnym. Mokry klimat Wysp Brytyjskich był jak wybawienie. – Po nocnych wachtach na Północnym wracałam do koi, jakbym z chłodni wyszła. W ciepłym śpiworze trudno było się rozgrzać, ale wewnętrznie rozgrzewała mnie radość, że załoga funkcjonuje jak dobrze skonstruowana maszynka. No i ta legenda kapitana Krzysztofa Baranowskiego… – wspomina Ela.
 

Najbarwniejsze opowieści snuje o pobycie w Monaco, gdzie do prywatnego portu zaprosił Polaków książę Albert II Grimaldii. „Pogoria” cumowała obok jachtów światowych milionerów. Księcia jednak osobiście nie spotkali.
 

– Cudownie było też na Ibizie, gdzie żaglowiec zakotwiczył w jednej z zatoczek. Ciepło. Kąpaliśmy się w morzu, nie chciało się wychodzić z wody. Ale żeby nie było, że taki rejs, to wczasy „all inclusive”, to powiem też o nauce. Jest trudniej niż na lądzie, ale ciekawiej. Geografia i język angielski same wchodzą do głowy. Ja miałam jeszcze okazję poćwiczyć rosyjski, bo w załodze było kilkoro rówieśników z Rosji. Z przedmiotów oceniano mnie na 4 i 5, lecz nawet jeśli na rejsie nauczyłam się mniej, niż bym mogła nauczyć się na lądzie, to teorię zawsze można nadrobić. Za to „Szkoła pod żaglami” pozwala młodzieży szybciej usamodzielnić się, dojrzeć, przyzwyczaić do obowiązkowości, sumienności i odpowiedzialności. No i do ciężkiej pracy – podsumowała nastolatka.
 

Ela zżyła się z rówieśnikami i lała łzy po powrocie do Polski. Jej mama poznała z kolei rodziców uczestników „Szkoły pod żaglami”. W trakcie rejsu rodzice założyli własne forum, na którym wymieniali się informacjami o tym, jak przebiega rejs i jak czują się dzieci. Forum wciąż funkcjonuje. Pani Ewa twierdzi, że dotychczas nie spotkała się z tak dużą życzliwością, okazywaną jeden drugiemu. Pomagali nawet sponsorzy. Ela i jej rodzice są bardzo wdzięczni Grzegorzowi Dybciakowi, właścicielowi firmy „Agro-Top” z Gręzówki, który na cały rejs zapewnił załodze zapas pysznego smalcu ze skwarkami i ziołami.
 

PEDAGOGICZNIE
 

Nauczyciele z Zespołu Szkół w Gręzówce o Eli mówią w samych superlatywach. Bardzo dobrze się uczyła, była wzorem szkolnej aktywistki, która żyła akcjami społecznymi na terenie szkoły. – Ucieszyliśmy się z informacji, że Ela zakwalifikowała się do załogi „Pogorii” – stwierdziła Katarzyna Strzelec, pedagog Zespołu Szkół w Gręzówce. – W niektórych szkołach straszą rodziców, że jak uczeń nie będzie chodził na lekcje, to nie nadrobi zaległości. Nasze podejście było inne. Byliśmy pewni, że Ela nie będzie miała kłopotów z nauką. Uważam, że uczennica straciłaby coś w życiu, gdyby nie skorzystała z szansy, jaka się jej trafiła. Każdy człowiek musi nauczyć się realizować swoje marzenia, chociaż za to trzeba zapłacić jakąś cenę.
 

Na dalekomorskiej wyprawie swej uczennicy zyskała też szkoła. O placówce jest głośno. Być może więcej osób zechce się tam uczyć. Po powrocie z rejsu Ela dzieliła się już swymi wrażeniami zarówno z koleżankami i kolegami, jak i z kandydatami do Gimnazjum w Gręzówce, którzy odwiedzili szkołę podczas Dni Otwartych. Uczennica przygotowała pokaz o „Szkole pod żaglami” i akcji „Dookoła świata za Pomocną Dłoń”. Zaprezentowała go reprezentantom wszystkich szkół gminy w czasie Dnia Edukacji Obywatelskiej.
 

Teraz cieszy się z zasłużonego odpoczynku i z tego, że udało się jej dostać do upatrzonego w Warszawie liceum z językiem hiszpańskim. Podczas rekrutacji spotkała tam kolegę ze swego rejsu.
 

Piotr Giczela

4 KOMENTARZE
  1. Rejs nie jest tani. Ale wszystkie jego koszty pokrywają sponsorzy pozyskani przez Fundację Krzysztofa Baranowskiego. Uczestnicy „Szkoły pod żaglami” za udział w rejsie nie płaca nic. Muszą sobie jedynie sami zadbać o morskie wyposażenie – sztormiak, kalosze, okulary, itp.

    Na ten temat wciąż pojawiają się pytania. Być może ta kwestia jest za mało wyjaśniona.

  2. Faktycznie kwestia kosztu takiego rejsu nie jest powszechnie znana i być może ogólne przekonanie o ogromnej cenie podcina już na początku skrzydła co poniektórym.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Najczęściej czytane

Ciężarówka w peugeota, peugeot w audi…

25 listopada o godz. 8.45 na S17 w kierunku...

Zderzenie bmw z toyotą

26 listopada po godz. 7 w miejscowości Drupia koło...

Zderzenie opla z fiatem ducato. Kierująca 35-latka trafiła do szpitala

25 listopada po godz. 9 w Jedlance (gm. Stoczek...

Sokołowski szpital tonie w długach

Placówka nie płaci ZUS, nie reguluje rachunków, nie wypłaca...

Prace remontowe przy wiadukcie w Ujrzanowie

25 listopada rozpoczęły się prace remontowe przy wiadukcie kolejowym...

Burmistrz odwołała dyrektora SOK. Prokuratura: „Nie ma znamion przestępstwa”

Marcin Celiński, dyrektor Sokołowskiego Ośrodka Kultury, został odwołany przez burmistrz Iwonę Kublik na półtora roku przed zakończeniem kadencji. Decyzja zapadła w oparciu o protokół komisji rewizyjnej, który wskazywał na rzekome nieprawidłowości. Tymczasem prokuratura odmówiła wszczęcia postępowania, nie znajdując znamion przestępstwa.

Najczęściej komentowane

Najnowsze informacje