Oficjalnie nikt nie kwestionuje tego, że pieniądze panu Mariuszowi się należą. Przełożeni chcieli jednak, żeby przedstawił on wyliczenie należnej kwoty. Tyle że dokumenty potrzebne do tych wyliczeń znajdują się w komendzie.
Sprawa oparła się już o garwolińską prokuraturę i sąd. Pan Mariusz w garwolińskiej komendzie policji pracował od 2009 do 2012 roku. W tym czasie był czterokrotnie delegowany do pracy w posterunkach policji w Wildze, Sobolewie i Łaskarzewie. Były to delegacje trwające nawet pół roku. Wszystko odbywało się na podstawie pisemnych rozkazów komendantów: Marka Świszcza i Klemensa Serzysko. W 2012 roku policjant. przeniósł się do pracy w komendzie w jednym sąsiednich powiatów. – I wtedy się dowiedziałem, że za czas delegacji należą mi się diety i zwrot kosztów dojazdu od miejsca stałego pełnienia służb, czyli komendy w Garwolinie, do posterunku, do którego zostałem delegowany – mówi policjant. – Wystąpiłem więc z odpowiednim wnioskiem do komendanta Serzysko. Dostałem odpowiedź, że pieniądze mi się należą.
Dwa tygodnie później policjant otrzymał wezwanie do przedstawienia dokumentów, na podstawie których komenda miałaby wypłacić pieniądze. – A te dokumenty znajdują się w komendzie – mówi pan Mariusz. – Przecież oni tam mają wszystkie dane łącznie z godzinami, w jakich pełniłem służbę. Nie chcieli mi jednak wypłacić pieniędzy. […]
Więcej w papierowym i e-wydaniu „TS” nr 33.
DELEGACJA TO DIETA I ZWROT KOSZTÓW DOJAZDU.
W październiku ubiegłego roku pan Mariusz skierował do Mazowieckiego Komendanta Policji w Radomiu zawiadomienie o niedopełnieniu obowiązków przez dwóch komendantów garwolińskiej policji. Komenda wojewódzka przekazała sprawę Prokuraturze Rejonowej w Garwolinie. Ta zajmowała się nią do stycznia 2014 roku, mimo że w ciągu 6 tygodni skarżacy powinien dostać decyzję o wszczęciu postępowania lub odmowie. Policjant złożył zażalenie do Prokuratury Okręgowej w Siedlcach. Ta uznała za słuszną skargę na bezczynność prokuratora.
Garwolińska prokuratura w końcu odmówiła wszczęcia postępowania w tej sprawie. Prokurator Marcin Ignasiak uznał, że w tym czasie pan Mariusz „pobierał należności z tytułu kosztów dojazdu”.
– Zupełnie pomylono jednak dwie kwestie – mówi policjant. – Mnie chodziło o koszty dojazdu od miejsca stałego pełnienia służby, czyli od komendy w Garwolinie do posterunków, do których byłem delegowany.
DZIEWIĘĆ DNI ŚLEDZTWA
Na postanowienie prokuratury pan Mariusz złożył zażalenie do Sądu Rejonowego w Garwolinie. W czerwcu sąd częściowo uchylił decyzję prokuratury i zwrócił śledztwo do ponownego rozpatrzenia. 18 czerwca zostało ono wszczęte, a 27 czerwca, czyli 9 dni później, została wydana decyzja o jego umorzeniu. – To chyba najszybsze prokuratorskie śledztwo, o jakim słyszałem – ironizuje mężczyzna.
– Śledztwo zakończono tak szybko, bo większość czynności w tej sprawie wykonano już wcześniej – mówi Anna Makarewicz–Poszytek, zastępca Prokuratora Rejonowego w Garwolinie.
– W całej sprawie oprócz mnie zostały przesłuchane tylko dwie osoby – odpowiada policjant. – Było to dwoje pracowników zajmujących się kadrami w komendzie. Ja domagałem się przesłuchania dwóch byłych komendantów i co najmniej siedmiu policjantów, którzy są w takiej samej sytuacji jak ja. Prokurator się jednak nie pofatygował, by to zrobić.
Podczas przesłuchania w prokuraturze pracownica zajmująca się finansami komendy stwierdziła, że panu Mariuszowi nie wypłacono pieniędzy z… jego winy. Księgowa domagała się bowiem przedstawienia kosztów poniesionych w związku z delegacją, a on chciał dostać zwrot ryczałtowy, co nie było możliwe. – Przecież to są bzdury! – denerwuje się policjant. – Zgodnie z prawem mogę dostać ten zwrot ryczałtem. Miałem trzymać bilety autobusowe sprzed czterech lat? A jeśli dojeżdżałem swoim autem, to rachunki za paliwo? Przecież jakoś się na ten posterunek dostałem i pracowałem tam!
– Przecież roszczenia tego pana zostały uznane przez komendanta – mówi Marcin Ignasiak, prokurator prowadzący tę sprawę. – Zresztą od początku powinien on zdawać sobie sprawę z tego, że musi rozliczać delegacje. Nieznajomość prawa szkodzi, a ten pan jako funkcjonariusz powinien mieć przynajmniej elementarną wiedzę z zakresu prawa. Rozliczanie delegacji leżało w jego interesie i powinien on o to zadbać.
– Ja nie jestem księgowym – ripostuje policjant. – Od tego są w komendzie zatrudnieni ludzie. W jednostce, w której teraz pracuję, księgowa od razu po delegacji przyszła z dokumentami. Tam wiedzą, co trzeba zrobić, w Garwolinie jakoś nie.
DOTYCZY TO INNYCH?
Zdaniem policjanta, funkcjonariusze celowo nie byli informowani o tym, że należą im się delegacje. – W podobnej sytuacji jak ja jest kilku innych policjantów – mówi pan Mariusz. – Jeśli komenda nie wypłaciła każdemu po kilka tysięcy złotych, to zaoszczędzono co najmniej kilkadziesiąt tysięcy, a komendanci są rozliczani przez swoich szefów z oszczędności, może nawet premię za to dostają. Od czasu, gdy złożyłem wniosek o wypłatę tych pieniędzy, już żaden policjant z garwolińskiej komendy nie został delegowany do innego posterunku, wszyscy otrzymali przeniesienia na stałe. Przecież to nie jest przypadek. Pokazałem po prostu chory mechanizm i dziwi mnie, że nikt tego nie widzi!
Policjant składał wnioski o przeniesienie śledztwa w tej sprawie do innej prokuratury. Jego zdaniem, garwolińska może nie być obiektywna.
– Nie ma powodu do stawiania takiego zarzutu – mówi A. Makarewicz-Poszytek. – Śledztwa są przenoszone, jeśli prokurator po przeprowadzeniu wstępnych czynności stwierdzi, że zachodzi podejrzenie popełnienia przestępstwa. W tym przypadku tak nie było.
Policjant wniósł do sądu zażalenie na postanowienie o umorzeniu śledztwa. Wnosił również o wyłączenie sędzi prowadzącej sprawę. Powód? Jest ona bliską krewną osoby pracującej w dziale finansowo-kadrowym garwolińskiej komendy. Sędzia nie została jednak wyłączona.
– Oni chcą, żebym ja sobie sam wyliczył te delegacje, bo liczą, że się pomylę i będzie można mnie ścigać za próbę wyłudzenia pieniędzy – kończy pan Mariusz.
Patologia w tej firmie.
W PSP także są delegacje i wyjazdy, za które powinno się otrzymywać pieniądze, ale jak się okazuje, niektórym one się należą, dla innych nie ma. Każdy na niższych stanowiskach boi się wychylić i dopytywać o własne, bo zaraz zastraszają itd. Mam nadzieję, że ci przełożeni to czytają, bo wkrótce i ich też sąd rozliczy.
Tak to jest jak przełożonych ma się z wyboru politycznego niczym za czasów PZPR gdzie to I sekretarz decydował z kim chce współpracować. No oczywiście nie pomijając oceny przeprowadzonej przez słynne SB. Dzisiaj są nowe czasy nowe organizacje i to właśnie one decydują nie o mądrości, a o wierności politycznej. Miało być tak ładnie wojsko, policja, straż, więziennictwo apolityczne. A tu masz babo placek – narobiło się różnej maści kapelanów poubieranych w mundurki i może jeszcze pobierają pobory z kasy resortowej, a to już granda i rabunek z budżetu państwa. Ciekawi mnie jedno – czy kapelani też przechodzą testy sprawnościowe czy tylko duchowe?
Gdzieś już o tym czytałam? Chyba z miesiąc temu na portalu podlasie24.pl jak się nie mylę.