REKLAMA
16.3 C
Siedlce
Reklama

Dwa na dwa, czyli praca w Brazylii

Mam 38 lat i nieco spełnionych życiowych marzeń. Zostałem kapitanem, mam własny dom w interesującym miejscu, założyłem rodzinę – stwierdza pochodzący z Łukowa Radosław Osiński.

Z danych Urzędu Morskiego w Gdyni wynika, że Radek jest obecnie jednym z trzech urodzonych w Łukowie kapitanów żeglugi wielkiej. Jedynym pełniącym służbę na morzu.

 

Jadę do Sobieszewa koło Gdańska. Po przejechaniu Martwej Wisły trzeba się kierować ul. Turystyczną na wschód w kierunku Sztutowa. Mniej więcej w połowie Wyspy Sobieszewskiej, w sąsiedztwie lasu widać szary, drewniany dom w norweskim stylu. Cecha charakterystyczna – na solidnym łańcuchu u podbitki dachu jest umocowany kawałek grubej deski, a na niej napis „Straszny Dwór” (drewniany dom wydaje dźwięki – skrzypi, trzeszczy). Tu z żoną i dziećmi mieszka kapitan Radosław Osiński. Razem z gospodarzem na powitanie wychodzi przyjaźnie nastawiony do gości buldog Wałek.

 

CHŁOPAK Z „ALEJ”
Witamy się jak starzy znajomi. Mówię, że chcę napisać o jedynym łukowianinie, dowodzącym jednostkami morskimi wielkimi jak 10-piętrowe bloki. O chłopaku, który skończył technikum mechaniczne w „Alejach”  (tak popularnie mówi się w Łukowie o Zespole Szkół im. Henryka Sienkiewicza nr 1, mieszczącym się przy alei Kościuszki) i stamtąd wyruszył w świat.

 

Przyznaję się do tego, że pochodzę z Łukowa. Tam mieszkają moi rodzice, wciąż ich odwiedzam. Chociaż według nich za rzadko – mówi R. Osiński. – Wrosłem już w pomorską ziemię. Na Wyspie Sobieszewskiej wybudowałem dom, zasadziłem drzewa, tu mam swoją rodzinę. A wracając do kwestii mojej nietuzinkowości – no cóż, faktycznie nie słyszałem o innym czynnym kapitanie z Łukowa. Jest to dość wąskie grono osób i pewnie by do mnie dotarło, że jest jeszcze jakiś drugi łukowianin z kapitańskim patentem.

Łuków leży 400 km od Bałtyku. Młodzież stąd nie ma na co dzień kontaktu z morzem i raczej wybiera inne zawody niż morskie. Z R. Osińskim było inaczej. W latach 1991-1996 uczył się w pięcioletnim wówczas Technikum Mechanicznym w Zespole Szkół im. Henryka Sienkiewicza nr 1.

Miał dość szerokie zainteresowania. Oprócz techniki ciągnęło go też do muzyki (punkowej, ale nie tylko), do sportu, dziennikarstwa, harcerstwa… Z 1. Łukowską Drużyną Harcerzy „Młody Las” z ZHR co roku w wakacje zwiedzał Kaszuby, Bory Tucholskie, Puszczę Białowieską, Góry Świętokrzyskie, bywał nad Bałtykiem. Lubił podróżować.
Współorganizował pierwszy w Łukowie Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Koncert w sali widowiskowej Łukowskiego Ośrodka Kultury prowadził wspólnie ze Zbigniewem Biaduniem, wówczas dyrektorem Domu Kultury w Woli Gułowskiej.

 

Dzisiejszy wilk morski tężyznę fizyczną zdobywał w kole TKKF pod okiem Grzegorza Kowalewskiego, a zainteresowania morzem rozwijał w szkolnym kole Ligi Morskiej. Jej reprezentacja trzykrotnie brała udział w Ogólnopolskim Młodzieżowym Konkursie Wiedzy Morskiej „Polska leży nad Bałtykiem”. Za każdym razem zdobywała wysokie miejsca.

W szkole z kilkoma kolegami R. Osiński założył gazetę „Puner”. Kierował jej redakcją. Zainteresowania dziennikarskie rozwijał jeszcze przez pewien czas na studiach, przesyłając do „Tygodnika Siedleckiego” i do „Kuriera Morskiego” reportaże z wypraw na „Darze Młodzieży”, szkolnym żaglowcu Akademii Morskiej w Gdyni.
 

Co przyciągnęło R. Osińskiego nad morze? Co spowodowało, że po maturze postanowił walczyć o indeks wówczas jeszcze Wyższej Szkoły Morskiej w Gdyni?
 

W dużej mierze przekora, która mnie charakteryzuje. Koledzy wybierali studia w Lublinie albo w Warszawie. No to ja postawiłem na Gdynię – wspomina R. Osiński. – Na WSM-kę byłem zdecydowany jeszcze przed maturą. Gdy inni zabezpieczali się na wypadek niedostania się na upatrzoną uczelnię, składając papiery do kilku, ja wysłałem dokumenty tylko do jednej. Dostałem się. Pomyślałem wówczas – oto zaczęły się spełniać twoje marzenia. Czas skonfrontować wyobrażenia z rzeczywistością. Nastąpiło to szybko, bo już pod koniec I semestru dostałem się do załogi „Daru Młodzieży” i razem z innymi studentami popłynęliśmy w 4-miesięczny rejs do Japonii. W trakcie kolejnych lat studiów sporo było jeszcze praktyki morskiej, ale wspomnienia z tego rejsu pozostaną niezapomniane. Uczniom łukowskich szkół średnich chciałbym dzisiaj powiedzieć, że zdobywanie średniego wykształcenia w małym mieście nie przekreśla żadnych możliwości młodego człowieka. Wszystko jest w zasięgu ręki. Korepetycje, o jakich teraz słyszę, wcale nie są potrzebne. Wystarczy systematyczna nauka. Gdy uczyłem się w „Alejach”, szkoła dała mi dobre podstawy z fizyki, matematyki czy przedmiotów technicznych. Na studiach było mi łatwiej niż absolwentom ogólniaków. Za to chciałem podziękować ówczesnemu dyrowi Mirosławowi Antonowowi, wychowawcy Markowi Mojskiemu i zacnemu gronu profesorów.

SHUTTLE TANKER I MILIONY DOLARÓW
Radek pokazuje zdjęcia w kapitańskim mundurze. W ich tle egzotyczna roślinność. Praca na morzu wydaje się atrakcyjnym zajęciem. Szczególnie w chwili oglądania statków w porcie i ich załóg w galowych mundurach. Tymczasem marynarska codzienność nie ma wiele wspólnego z okazjonalnymi fotografiami.

 

– Zwykli marynarze ciężko na statku pracują. Oficerowie, w zależności od stopnia, kierują mniejszymi lub większymi zespołami marynarzy. Każdy z nich ponosi odpowiedzialność za czyjeś życie i mienie. Kapitan odpowiada za wszystko – wyjaśnia R. Osiński. – Awans na wyższy stopień w morskiej hierarchii wiąże się ze zdawaniem serii egzaminów i uzyskiwaniem kolejnych certyfikatów. Nie będę się silił na policzenie wszystkich egzaminów zaliczonych przed uzyskaniem kapitańskiego patentu. Było ich dużo.
 

Radosław Osiński pracuje na tankowcu. Dowodzi jednostką średniej wielkości. W morskiej nomenklaturze nazywa się ona „shuttle tanker”. Statek ma 245 m długości, 43 m szerokości, maksymalne jego zanurzenie to 15 m, a wyporność – 113 tys. ton.
 

W części rufowej, gdzie jest nadbudówka, wysokość statku od linii wodnej wynosi tyle co 20-piętrowy blok. Jednostkę napędza silnik mocy 18 tys. koni mechanicznych. Rozwija prędkość do 13 węzłów, czyli około 25-26 km/h.
 

A cóż to za prędkość? – powie każdy kierowca. Tylko porównywanie samochodu i jednostki pływającej nie ma sensu. Na statku nie ma hamulca, a czas od wykonania jakiejś operacji do wywołania przez nią reakcji stalowego kolosa jest długi. Tankowiec, którym dowodzę, uchodzi za zwinny, a proszę sobie wyobrazić, że średnica łuku, po jakim dokonuje zwrotu – przy pełnym ładunku, gdy osiąga masę 120 tys. ton, i przy prędkości 12 węzłów, ma około kilometra – ujawnia szczegóły kapitan Osiński.
 

Mimo to marynarze precyzyjnie podpływają do tzw. boi przeładunkowych i do portowych terminali. Jest o co dbać, bo wartość ładunku wynosi zazwyczaj ok. 30 mln dolarów, a sam statek to dużo ponad 100 mln dolarów.
 

PIĘĆ MIESIĘCY WAKACJI

Statek ten transportuje ropę z platform wiertniczych u wybrzeży Brazylii do terminali portowych. – Pracuję w norweskiej kompanii w systemie dwa na dwa, co znaczy, że do roboty stawiam się co dwa miesiące. Latam do Salwadoru albo Rio de Janeiro – mówi R. Osiński. – Przejmuję statek od zmiennika i wypływam po ropę. Wiozę ją następnie do portu, wyładowuję i zaczynam kolejny kurs. Po dwóch miesiącach schodzę na ląd, jadę na lotnisko i lecę do domu na 2-miesięczne wakacje. Mówię „ja”, ale to skrót. Dowodzę kilkudziesięcioosobową załogą. To grupa z całego świata. Jestem tam jedynym Polakiem. Z naszej części Europy mam w załodze tylko Ukraińca. Wcześniej na innych tankowcach sporo pływałem po świecie. To były porty Morza Północnego, Śródziemnego, Zatoka Perska, USA, Korea, Japonia, Singapur, Filipiny, Mali, Brunei, Australia. Brzmi świetnie, prawda? Ale marynarze zazwyczaj oglądają jedynie porty, a te są oddalone od miejsc turystycznych. Portowy postój tankowców jest krótki. Nie ma czasu na wycieczki w głąb lądu. Zresztą po co? Wracam do domu i mam wolne. Mogę robić co chcę, jechać w dowolnie wybrane miejsce.
 

Niektórzy twierdzą, że charakter pracy marynarza utrudnia, a nawet uniemożliwia założenie rodziny. Radek się z tą opinią nie zgadza. Przedstawia swoją żonę Agnieszkę, roczną córeczkę Ninkę i ośmioletniego synka Igora. Agnieszka jest malarką. Dzieci rosną jak na drożdżach. – Za każdym razem, kiedy rozstaję się z dziećmi, z żoną, mam takie refleksje, że powinienem więcej czasu im  poświęcać. Lecz dochodzę do wniosku, że nie miałbym go więcej, gdybym na lądzie pracował po kilkanaście godzin na dobę i do domu przychodził, by się przespać. Teraz przynajmniej mam dla rodziny w ciągu roku pięciomiesięczne wakacje. Na raty, ale jednak. Na lądzie miałbym 26 dni – kończy rozmowę jeden z młodszych polskich kapitanów żeglugi wielkiej.
 

Marek Mojski, historyk ZS nr 1 w łukowie, były wychowawca Radosława Osińskiego
Klasa, do której chodził Radek Osiński, była specyficzna. To nie były same orły, ale chłopcy wartościowi, pracowici i zdecydowani. Przychodzili do szkoły nie po to, by jakoś minął im czas, ale żeby się czegoś nauczyć. Dążyli do wyznaczonych celów i je osiągali. Wszyscy przystąpili do matury i wszyscy ją zdali. Jeden przyszedł nawet na egzamin wprost ze szpitala po operacji wyrostka robaczkowego. Byli zgrani, umieli dyskutować, interesowali się wieloma tematami pozaszkolnymi i szybko się uczyli. Mieli oczywiście różne uczniowskie grzeszki na sumieniu, ale zapamiętałem ich z sympatią. A Radek na tle klasy wyróżniał się pozytywnie. Był wyjątkowo aktywnym człowiekiem. Udzielał się w różnych przedsięwzięciach na rzecz szkoły. Wymyślił „Punera” – szkolną gazetę i z moim skromnym udziałem załatwił wszystko, co do jej wydawania było potrzebne. Grał w siatkę. U nas grało się w kosza, a jego klasa tę drużynę siatkarską założyła sama i o gotowości zespołu do treningów dała znać jednemu z nauczycieli wf. Radek miał duże poważanie u kolegów, był dla rówieśników autorytetem. Zapamiętałem jego okres fascynacji wegetarianizmem. W stołówkach nie było jeszcze tak powszechnie jak dziś dań dla jaroszy. Na różne wyjazdy, na które z chłopakami jeździłem, zabierał ze sobą własnoręcznie przygotowywane mieszanki musli. Koledzy wyjadali mu z nich suszone śliwki i rodzynki. Spotkałem go, gdy był na I roku studiów. Powiedział, że powoli zaczyna już jeść mięso.

 

Halina Osińska, mama Radosława

Ucieszyłam się, kiedy syn powiedział mi, że ma zamiar zdawać do Wyższej Szkoły Morskiej. Nie odwodziliśmy go z mężem od tego pomysłu. Zdawaliśmy sobie sprawę, że jeśli ma mieć dobry start w życiu, to musi z Łukowa wyjechać. Wspieraliśmy syna w czasie studiów w Gdyni, co nie było łatwe, bo w tym czasie w Łukowie było spore bezrobocie, padały zakłady pracy. Ale jakoś się udało. Oczywiście czułam taki specyficzny lęk. Każda matka coś takiego czuje, gdy jej dzieci stają na własnych nogach, wyfruwają z rodzinnego gniazda. Wiedziałam, że Radek sobie poradzi. Myślałam tylko, czy musi aż tak daleko wyjeżdżać. I sama sobie odpowiadałam, że skoro ma być szczęśliwy, to nie może być wciąż przy mnie. Musi być odpowiedzialny. Mój syn jako nastolatek taki był. Nie sprawiał zawodu rodzicom. A teraz, gdy do pracy wyjeżdża na drugą półkulę, czy się o niego niepokoję? Przywykłam. Ale z uwagą i, nie ukrywam, że ze strachem słucham informacji o wypadkach morskich, w tym o napadach pirackich. Co prawda w rejonie Brazylii, tam, gdzie obecnie pływa syn, takich incydentów nie ma, no ale matczyne serce drży…

6 KOMENTARZE
  1. Nasz chłopak z Łukowa! Super, pamiętam Radka z siłowni na OSiRze. Równy gość! Ciesze się, że dowiedziałem się co z nim, jak się mu żyje. Bo kontakty z młodości z czasem się rwą.

  2. Tylko 38 latek na karku i Captain of foreign vessel,really unique bullshit Captain you selling on here.Pod obca Bander-a,vel Captain ! bardzo interesujacy przypadek.Paciorki dobrze wypraly wamIQ,jak komuchowa pralka Frania

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Najczęściej czytane

Dachowanie w Pruszynie (aktualizacja)

W Pruszynie doszło do zderzenia samochodów osobowych.

Zwłoki 14-latka z Siedlec w pensjonacie w górach. Czy to ojciec zabił syna?

To przedsiębiorca z Siedlec miał zamordować swojego 14-letniego syna...

Grabianów: Audi wpadło do rowu

Na obwodnicy Siedlec w Grabianowie doszło do zderzenia ciężarówki i samochodu osobowego.

Zderzenie w Broszkowie. Droga nieprzejezdna (aktualizacja)

Na DK2 w Broszkowie zderzyły się dwa samochody osobowe. Kierujący...

Mińsk Mazowiecki: Robotnika przysypała ziemia

W Mińsku Mazowieckim podczas prac ziemnych na ul. Dąbrówki...

Zarzut zabójstwa i tymczasowy areszt dla matki dziecka, którego ciało znaleziono w śmietniku w Brzezinach

Sąd zastosował tymczasowy areszt na trzy miesiące wobec 18-letniej...

Najczęściej komentowane

Najnowsze informacje