REKLAMA
12.6 C
Siedlce
Reklama

Demarczyk, Szałapak, Grechuta, Wodecki – wspomnienie o krakowskich artystach cz.1

ZMARTWYCHWSTANIE W KRAKOWIE (portrety i sylwetki)

Nazwy miast pojawiają się od czasu do czasu zarówno w tytułach piosenek: („Paryż, Moskwa 17. 15”, „Sen o Warszawie”), jak i płyt („London, Warsaw, New York” Basi Trzetrzelewskiej). Mówi się, że Paryż i Mediolan są stolicami europejskiej mody, a San Remo to stolica włoskiej piosenki. Polska piosenka też ma swoją stolicę, jest nią Opole. Ale to o Krakowie zwykło się mówić (nie umniejszając niczego Warszawie): „miasto wybitnych artystów”.

ZBIGNIEW WODECKI: TU LEŻY TRĘBACZ, BOŻE MU PRZĘBACZ

Panie Zbyszku, co by Pan chciał mieć napisane na swoim nagrobku?” – zapytałem kiedyś Zbigniewa Wodeckiego. I tak rozpoczął się jeden z moich wywiadów z tym artystą.

– „Tu leży trębacz, Boże mi przębacz” – odpowiedział. A po chwili dodał: –„Zmartwychwstanie za siedem lat w Krakowie…”.

Pewnego razu zagadnąłem artystę o popularność.

– Na szczęście to wszystko jeszcze jest. Są ludzie, którzy lubią moje piosenki, i nawet nie brzydzi ich moja fryzura – powiedział.

A niby dlaczego miałaby brzydzić?

– Chodzi o tę słynną grzywę, w której wyglądam niczym lew salonowy. Czasem, jak widzę siebie w telewizyjnych materiałach sprzed lat, to nie mogę na to patrzeć. Grzywa lwa jest moją piętą achillesową. Achilles miał piętę na pięcie, a ja mam piętę na głowie.

Poczucie humoru, autoironia i dystans były niezaprzeczalnymi atutami artysty. Doskonale wiedział, jak oczarować swoich rozmówców. I publiczność. W przypadku Zbigniewa Wodeckiego kluczem do sukcesu był błyskotliwy dowcip – odpowiednio podany, wymyślony ad hoc żart sytuacyjny.

Gdy przed kilkunastoma laty występował w jednym z domów kultury, zgromadzona publiczność zgotowała mu owacje na stojąco. A on nieśmiało podszedł do mikrofonu i z największą powagą, na jaką mógł się zdobyć, powiedział: „Jeżeli państwo natychmiast nie usiądziecie, to ja się położę!”. Wtedy burza oklasków zamieniła się w prawdziwą nawałnicę.

„Lekkość to bardzo ważna cecha tego artysty. Sprawia, że widząc go na estradzie, nie męczymy się. A nie wszyscy artyści mający w sobie prawdę i mający kunszt dają taki komfort odbioru” – mówił o swoim koledze Grzegorz Turnau.

Katarzyna Wodecka-Stubbs opowiadała, że tata zawsze tęsknił za Krakowem. Potrafił o bardzo późnych porach, po koncercie, przejechać kilkaset kilometrów tylko po to, żeby noc spędzić w domu. Kiedy wracał z długich tras koncertowych, robił obchód po mieście. Spacerował ulubionymi uliczkami, wpadał do zaprzyjaźnionych restauracji na rosół albo stawał na balkonie przy Małym Rynku i grał przechodniom na trąbce.

W dniu, w którym odszedł Zbigniew Wodecki, cała Polska opłakiwała go jak króla. Panie Zbyszku kochany, ale z tym zmartwychwstaniem za siedem lat w Krakowie to oczywiście aktualne?

Obejrzyj wywiad Tomasza Markiewicza ze Zbigniewem Wodeckim z grudnia 2011 roku.

EWA DEMARCZYK: SZELEST WAŻKI NAD STADEM BAWOŁÓW

Pewnego razu Polskie Radio wyemitowało na antenie szlagier musicalowy w wykonaniu światowej gwiazdy muzyki pop, a Zbigniew Wodecki popisał się piękną ciętą ripostą. Powiedział: „Każdy, kto zachwycał się partią Evity w wykonaniu Madonny, powinien usłyszeć ten utwór w interpretacji Zdzisławy Sośnickiej. Różnica jest kolosalna. Problem w tym, że Madonna urodziła się w Detroit, a Sośnicka w Kaliszu”.

Czy dla rodzimych artystów fakt, że urodzili się w Polsce, może być przekleństwem?

– To nie jest do końca tak, że polscy artyści nie mają szansy na międzynarodowe kariery. Problem w tym, że ci z nich, którzy nastawiają się na zrobienie światowej kariery, najczęściej wcale nie są wybitni – tłumaczy krytyk i publicysta Tomasz Raczek. – Natomiast tym polskim artystom, którzy mogliby ją zrobić, bo są wyjątkowi, oryginalni i nie kopiują wykonawców ze światowego topu, ta kariera wcale nie jest potrzebna. Mają inne priorytety, jak na przykład niegdyś Ewa Demarczyk.

Odniosła sukces w Paryżu i legendarny impresario paryskiej „Olimpii” Bruno Coquatrix otworzył przed nią wielki świat. Tylko że ona nie była tym zainteresowana.

– Gdy pojechała do Francji, Coquatrix zapewniał ją, że może zostać następczynią Edith Piaf, która jest ciężko chora i nie ma już dla niej ratunku. Obiecywał najlepszych autorów oraz kompozytorów, przepowiadał sławę – wspomina dziennikarka muzyczna Maria Szabłowska. – Ewa odpowiedziała, że przede wszystkim musi skończyć studia, a dobrych kompozytorów i autorów ma w Krakowie.

– Nie pozwoliła, żeby ją na siłę zmieniać – mówi Tomasz Raczek. – W związku z tym wróciła do krakowskiej „Piwnicy Pod Baranami”, by z niebywałą precyzją cyzelować każdą swoją piosenkę. Ograniczyła swój dorobek do trzydziestu utworów, które zostały potem wydane na dwóch czy trzech płytach. I więcej do szczęścia nie potrzebowała.

Marek Tomaszewski (duet fortepianowy Marek i Wacek) rozmawiał z Brunonem Coquatrixem i jego zastępcą w „Olimpii”. – Po wielu latach wyrazili opinię, że jedyna polska artystka, która mogła zrobić karierę w Paryżu, ale na własne życzenie jej nie zrobiła, to Ewa Demarczyk. Myślę, że była osobą, która zbyt emocjonalnie wszystko przeżywała i szalenie dużo kosztował ją każdy występ.

Mówiło się, że nie miała łatwego charakteru. Grający w zespole pieśniarki na skrzypcach Zbigniew Wodecki żartował: „Zapamiętałem Ewę jako osobę unikającą sytuacji konfliktowych pod warunkiem, że wszyscy się z nią zgadzają”. Nie godziła się, aby cokolwiek jej narzucano.

Nadworny kompozytor artystki Zygmunt Konieczny tłumaczył, że na pewnym etapie współpracy Bruno Coquatrix stracił zainteresowanie Ewą Demarczyk i zamiast niej zaczął promować pewnego mdłego algierskiego wokalistkę. Mówiło się, że to kaprysy polskiej pieśniarki zmieniły nastawienie impresaria paryskiej „Olimpii”, ale Koniecznemu nie wydaje się to możliwe. Coquatrix jako doświadczony łowca talentów musiał być przyzwyczajony do kaprysów gwiazd. Kompozytor przypuszcza, że rolę raczej grały tu względy polityczne. Wojna algierska spowodowała wzmożone emocje patriotyczne wśród paryskich Algierczyków, którzy przychodzili tłumnie na występ rodaka. Dyrektorzy najstarszej sali koncertowej Paryża zrozumieli, że Ewa Demarczyk nie stanowi już tak dużej przynęty dla stałych bywalców „Olimpii”, i przestali w nią inwestować.

Sama artystka wyznała w jednym z wywiadów: „Chcieli zrobić ze mnie piosenkarkę francuską, jakąś tam rewiową artystkę. Jakieś nóżki, hocki-klocki, ale to nie dla mnie”.

Ewa Demarczyk wyrobiła sobie opinię osoby zimnej i niedostępnej. W kraju podobnie postrzegano Edytę Geppert. Jeśli prześledzimy kariery obu artystek, znajdziemy sporo analogii. Kiedyś zapytano panią Edytę, co oznacza sukces w jej profesji. Odpowiedziała, że sukces to niezależność, możliwość uprawiania zawodu bez oglądania się na mody, koterie i towarzystwa wzajemnej adoracji. Istotnie, z reguły unika pokazywania się w mediach. Często powtarza za Mrożkiem: „Nie lubię i nie chcę mówić byle czego i byle jak”. Uważa, że artysta powinien być obecny przede wszystkim przez swoje dokonania, a jego wizyty w radiu i telewizji to wyjątkowe i rzadkie uzupełnienie tego wszystkiego, co ma do powiedzenia ze sceny. Ewa Demarczyk postępowała identycznie. W przypadku wielu innych artystów te proporcje są odwrotne.

Recitale Ewy Demarczyk cechował interpretatorski kunszt i niezwykła umiejętność budowania nastroju. Takich emocji mogą dostarczyć publiczności tylko nieliczni, obdarzeni prawdziwą charyzmą artyści.

Jerzy Waldorff udał się w latach sześćdziesiątych z polską delegacją na międzynarodowe Targi Płyt i Wydawnictw Muzycznych „MIDEM” do Cannes. Nasz kraj reprezentowali: Czesław Niemen, Ewa Demarczyk, fortepianowy duet Marek i Wacek oraz skrzypek Konstanty Andrzej Kulka (tata Gaby Kulki). Z wyjazdu publicysta zapamiętał potworne bigbeatowe ryki, rozrywające bębenki w uszach. Większość serwowanych tam koncertów przypominało klimat szału w domu dla wariatów. Dlatego „delikatna muzyka Marka i Wacka brzmiała jak szelest skrzydeł ważki przelatującej nad stadem bawołów. A fenomenalna Ewa Demarczyk przewyższała swą sztukę całe MIDEM razem wzięte” – relacjonował. „Polska pieśniarka miała powodzenie, ale dziesięciokrotnie za małe, bo nieudacznicy z organizującego polskie koncerty Pagartu nie kiwnęli w tej kwestii nawet palcem w bucie” – napisał w swojej książce „Waldorf – ostatni baron PRL -u”.

Drugą część wspomnień przeczytacie tutaj. 

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Najczęściej czytane

Śmiertelne potrącenie

Policjanci otrzymali zgłoszenie, że na drodze ekspresowej doszło do...

Siedlce: Zderzenie w tunelu (aktualizacja)

Po godz. 22. w tunelu doszło do zderzenia samochodu...

Zwłoki 14-latka z Siedlec w pensjonacie w górach. Czy to ojciec zabił syna?

To przedsiębiorca z Siedlec miał zamordować swojego 14-letniego syna...

Wypadek w Chromnej! Droga jest już przejezdna

Po godz. 10 w miejscowości Chromna doszło do zderzenia...

Zmarł Artur Kozłowski

20 września 2024 r. zmarł Artur Kozłowski właściciel i...

Siedlce: Uciążliwa działalność sąsiada

Mieszkańcy jednej z siedleckich ulic przez kilkanaście lat protestowali...

Najczęściej komentowane

Najnowsze informacje