Grecy, ci starożytni oczywiście, tak samo zresztą jak starożytni Rzymianie, podobno nie znali cmentarzy. Przynajmniej takich cmentarzy, jakie my znamy od wieków: miejsc ogrodzonych, osobnych, wykrojonych z zabieganej codzienności. Starożytni grzebali zmarłych w miejscach dość przypadkowych. Niekiedy po prostu przy drogach. Rzymska via Appia to taki właśnie „cmentarz”.
A może „smętarz”? Dawni Polacy sami wymyśli to słowo. Cmentarz pobrzmiewał im kościelną, kostyczną, nomen omen, łaciną. Za to smętarz – miejsce smutku i smętku – wydawał się oswojony; rzewny, ale jakoś przyjazny.
Na pewno nastrojowy.
„Wśród zagonów chłopskich jest smętarz wiejski pogarbiony mogiłami” romantyzował w „Ulanie” Józef Ignacy Kraszewski. „…strażnicy boru widzieli, jak przez smętarz szła dziewica moru” – rymował Adam Mickiewicz.
Pięknie byłoby i zaszczytnie dla polszczyzny, gdyby „cmentarz” od „smętarza” pochodził. Jest jednak inaczej. Polskie „cmentarz” wywodzi się z łacińskiego „coemeterium”. „Coemeterium” zaś wzięli Rzymianie z greckiego terminu
„kojmeterion”. – Grecy posługiwali się nim w życiu codziennym po prostu dla oznaczenia sypialni; po grecku bowiem „kojman” to spać – pisze (a ja po nim powtarzam), prof. Aleksander Krawczuk, który – nim w ubiegłym roku zasnął, swobodnie podróżował stąd do starożytności i z powrotem. Pisarze chrześcijańscy już w II wieku po Chrystusie przejęli tę grecką „sypialnię” jako nazwę miejsca spoczynku, tyle że wiecznego.
Czy marynarska „koja”, miejsce do spania na statku, również z greckim snem ma związek? Byłaby to interesująca, choć, moim zdaniem, mało prawdopodobna koincydencja. Ale wróćmy na cmentarz…
„Cmentarz” to miejsce, gdzie się śpi, czekając na zmartwychwstanie. Tak jest po chrześcijańsku. Według wyobrażeń starożytnych mitologii Śmierć i Sen (Hypnos i Thanatos) byli synami Nocy i Erebu, najciemniejszej części Zaświatów.
„Niech go słodki Sen weźmie i Śmierć na ramiona” – życzono na kartach „Iliady” poległemu bohaterowi. „Ujął ją sen żelazny, twardy nieprzespany…” – pisał o swojej Urszulce Jan Kochanowski „Umrzeć – usnąć – spać – i śnić może? Ha, tu się pojawia przeszkoda: Jakie mogą nas nawiedzać sny w drzemce śmierci…” – zaprzątał sobie głowę Szekspirowski Hamlet w swoim najsłynniejszym monologu. „…każdy, gdzie siedział tam pada (…). Tak zwycięzców zwyciężył w końcu sen, brat śmierci” – żartobliwie, obrazem pijackiej uczty, kończył VIII księgę „Pana Tadeusza” Adam Mickiewicz.
Skoro Sen i Śmierć są braćmi, to może, ostatecznie, nie takie straszne to umieranie. Śpimy przecież po trochu każdego dnia, a właściwie każdej nocy. I co niedzielę pamiętamy o naszych zmarłych braciach i siostrach, którzy zasnęli (z nadzieją zmartwychwstania). I co roku mamy ten obowiązek, by zapalić im światełko na grobie. Co roku idziemy na cmentarz-smętarz. Co roku cokolwiek bardziej senni…
w katastrofalnym stanie, a przecież życie jest najważniejsze (przynajmniej tak mówią), a miliardy w polin idą w kanał, a NIE na budowy szpitali, kształcenie lekarzy…
za to w polin mamy rekordy światowe samobójstw czyli utylizacja Polaków kwitnie i to niezależnie czy PiS czy PO rządzi z partiami satelitami;
pamiętajcie o tym przy urnach – tych do głosowań
ps
sen to śmierć na raty