Wytrawni znawcy muzyki synkopowanej
mogą się spierać, która gwiazda wypadła najlepiej. Bo też każda była świetna i każda trochę z innej bajki. Tegoroczny siedlecki Jazz Standards’ Festival był lekcją poglądową o tym,
jak bardzo zróżnicowaną muzyką jest jazz.
W ostatni weekend sala widowiskowa siedleckiego CKiS dosłownie pękała w szwach. Tego jednak można było się spodziewać – wszak festiwal ma już swoją renomę. Organizatorzy obiecywali nietuzinkowe wydarzenie i słowa dotrzymali. Trzydniowy maraton z gwiazdami rozpoczął występ Karen Edwards z triem Jarosława Śmietany. Amerykańska pianistka i wokalistka ma na koncie współpracę z takimi sławami muzyki, jak Prince czy Stevie Wonder. Te piękne fakty z biografii nic by jednak nie znaczyły, gdyby najzwyczajniej w świecie zanudziła słuchaczy. A stało się zupełnie odwrotnie. Doskonale wiedziała, jak skupić na sobie uwagę i dotrzeć do publiczności. Robiła to konsekwentnie od pierwszej do ostatniej minuty koncertu. Pomagały jej w tym image, mimika, gesty, a myślę, że i wyrazy uznania dla polskiego piwa czy żurku nie pozostały bez znaczenia. Cokolwiek zaśpiewała – poczynając od jazzu i spirituals, na piosenkach w konwencji pop-soul kończąc – wykonywała to z siłą oraz magnetyzmem. Fantastycznie sekundował jej w tym Śmietana, który również miał swoje pięć minut tego wieczoru. Jego interpretacja „Albatrossa” Petera Greena (założyciela „Fleetwood Mac”) wywołała prawdziwą burzę oklasków. Relaksujące i kojące dźwięki tej kompozycji stanowiły ciekawy kontrapunkt dla bardziej ekspresyjnych utworów, które usłyszeliśmy w finale koncertu. Bo to, co najważniejsze w tym występie, było jednak na samym końcu. Po brawurowo wykonanym „Purple Rain” Prince’a (pianistka zagrała go rhythm’n’bluesowo, w stylu Eltona Johna) publiczność nieomal oszalała. No i cóż – tego nie dało się uniknąć: występ zakończył się owacją na stojąco. Potem na wyraźną prośbę widowni były jeszcze dwa bisy, w tym „I feel good” Jamesa Browna. Temperatura koncertu skoczyła w górę, cud, że w ogóle pozwolono artystce zejść ze sceny.
Drugiego dnia festiwalu na deskach CKiS brylowała Maria Sadowska z zespołem, która prezentowała dobrze znany już program „Tribute to Komeda”. W 2006 roku sięgnęła po instrumentalne utwory Krzysztofa Komedy, dośpiewała do nich napisane przez siebie teksty i zmieniła oblicze muzyki mistrza o 180 stopni. Nie wszystkie aranżerskie pomysły okazały się równie dobre, ale kilka z nich autentycznie porywają. Już pierwszy utwór wieczoru – kołysanka z „Dziecka Rosemary” – wprawił wszystkich w dobry nastrój. Jego skoczna, dubowo-reagge’owa pulsacja spowodowała, że nogi same rwały się do tańca. Inne mocne punkty tego wieczoru to „Runaway”, „Roman II” oraz instrumentalny utwór „Kattorna” – wszystkie trzy zabrzmiały żywiołowo i z wigorem, po prostu świetnie. Oczywiście nie mogło zabraknąć też pięknej piosenki „Kiedy nie ma miłości”. W tym koncercie było wszystko, czego można było sobie życzyć: żywioł, szaleństwo, nostalgia i na koniec bis.
Jeszcze lepszy był trzeci dzień festiwalu. Wielki aplauz wzbudził występ Ewy Cybulskiej, wokalistki o wspaniałym stylowym głosie i dużej kulturze muzycznej. Zabrała nas w ekscytującą muzyczną podróż w lata 20., 30. i 50., przybliżając historię wokalistyki jazzowej w pigułce. Perełki muzyczne z repertuaru Betty Smith, Billy Holliday czy Elli Fitzgerald okraszała fascynującymi opowieściami z życia tych wielkich dam jazzu. Swój wspaniały występ przypieczętowała utworem gospel wykonanym a cappella, który zrobił na wszystkich wielkie wrażenie.
W ten sposób dotarliśmy do finału imprezy. Konferansjer Tomasz Tłuczkiewicz zapowiadał prawdziwe fajerwerki i nie mylił się. Obejrzeliśmy nietuzinkowy koncert szwedzkiego big bandu i popisy jego charyzmatycznej liderki Gunhild Carling. Publiczność pokochała ją, kiedy tylko pojawiła się na scenie. Dowcipna, utalentowana (multiinstrumentalistka, gra m.in. na puzonie, harfie, śpiewa), stylizowana na Marilyn Monroe, stała się prawdziwym magnum opus wieczoru.
W ramach festiwalu tradycyjnie odbył się już Ogólnopolski Konkurs Standardów Jazzowych. Zwyciężył zespół Michał Werda Trio, a II nagroda przypadła ex aequo wokalistkom Bognie Kicińskiej i Mice Lubowicz. Honorowe wyróżnienie otrzymał zespół „Points” rodem z Pragi (Czechy).
Siedlecki Festiwal Standardów Jazzowych w tym roku był promowany jak nigdy dotąd, ale i jego poziom artystyczny stał na zadowalającym wysokim poziomie. Kondycja imprezy jest wyraźnie zwyżkująca, więc o jej przyszłość możemy być raczej spokojni.
Bardzo wnikliwa relacja a sam festiwal na bardzo wysokim poziomie.
Usatysfakcjonowana
Bardzo wnikliwa relacja a sam festiwal na bardzo wysokim poziomie.
Michał Wierba Trio a nie Werda, Nika Lubowicz a nie Mika
Wstyd popełniać takie błędy w nazwiskach.
błędy w nazwiskach
Michał Wierba Trio a nie Werda, Nika Lubowicz a nie Mika
Wstyd popełniać takie błędy w nazwiskach.
Organizatorom festiwalu też zdarzyło się w materiałach promocyjnych przekręcić imię mamy Marii Sadowskiej. Niestety pośpiech robi swoje a potem trzeba się bić w piersi!
A propos
Organizatorom festiwalu też zdarzyło się w materiałach promocyjnych przekręcić imię mamy Marii Sadowskiej. Niestety pośpiech robi swoje a potem trzeba się bić w piersi!