Gdyby można było dekretować w dziedzinie kalendarza, pierwszy sekretarz przykazałby poufnym okólnikiem, by po 16 września następował od razu dzień 18. Dzień 17 września byłby dyskretnie skreślony. Reformy kalendarza nie było, ale jak PRL długi i szeroki, 17 września co roku mijało się chyłkiem i zbywało milczeniem. Z kalendarza nie szło 17 września wykreślić, ale istniał sekretnie, wstydliwie. Pozostawiony na zapomnienie, zaczął więc żyć życiem tajnym, poufnym, podziemnym. A teraz z każdym rokiem – Polacy to przekorny naród – głośniej nam wybucha.
Gdyby można było dekretować w dziedzinie kalendarza, pierwszy sekretarz przykazałby poufnym okólnikiem, by po 16 września następował od razu dzień 18. Dzień 17 września byłby dyskretnie skreślony. Reformy kalendarza nie było, ale jak PRL długi i szeroki, 17 września co roku mijało się chyłkiem i zbywało milczeniem. Z kalendarza nie szło 17 września wykreślić, ale istniał sekretnie, wstydliwie. Pozostawiony na zapomnienie, zaczął więc żyć życiem tajnym, poufnym, podziemnym. A teraz z każdym rokiem – Polacy to przekorny naród – głośniej nam wybucha.
Czerwoni mieli do dyspozycji nieskończony repertuar historycznych usprawiedliwień. (Jeśli wierzy się w dziejową konieczność, wyznaje rewolucyjny zapał, wszystko jest usprawiedliwione). W sprawie 17 września oraz jego konsekwencji, które streszczają się w nazwie Katyń, postanowili jednak iść w zaparte. Uznali – całkiem słusznie – że najtęższa propaganda nie spasuje tych mrocznych wydarzeń z wyzwoleńczą legendą i opowieściami o odwiecznym polsko-radzieckim sojuszu. Zapomnieć więc będzie praktyczniej. W dziejach Europy mieści się niezliczona liczba krzywd, zbrodni, napaści, narodowych fartów i niefartów. Skoro współistnieją w historii takie obroty losu, jak Napoleon w Moskwie, a w niecałe dwa lata później – Kozacy na paryskim Polu Marsowym, pokrzykujący swoje ponaglające „bistro, bistro”, zmieściłaby się w nim XVII-wieczna opowieść o Polakach, urzędujących na Kremlu oraz napaści Armii Czerwonej na Polskę. Zajechać, najechać, napaść, zabić, zgładzić, to w europejskiej historii – wstyd przyznać – rzecz zwyczajna. Ale najechać i udawać wyzwolicieli? Napaść i zmuszać do prenumerowania „Wiesiołych Kartinek”? Strzelać w tył głowy i sprzedawać bajki o wesołych pionierach? Trzymać pod karabinem i kazać nazywać się przyjacielem? Zbierać w szkołach po pięć złotych na Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej? Łgać w żywe oczy?
18 stycznia 1945 r. Maria Dąbrowska zapisała w swoich dziennikach: „Pomyśleć – dziś rano jeszcze Niemcy, a wieczorem jesteśmy już pod okupacją bolszewików”. Pod koniec 1949 r., bogatsza o doświadczenia, sprecyzowała smak tej historycznej odmiany: „Niemcy walili obuchem w łeb, lecz o ile obuch nie trafił, człowiek żył, choć pod ziemią, wolny i piękny. Rosja działa jak żrący kwas przetrawiający duszę narodu i zmieniający jej organiczny skład w amalgamat nie do poznania i w dodatku cuchnący”. Jeśli szukać gdzieś praprzyczyn tego, że między Polską a Rosją do dziś nie układa się najlepiej, a nawet układa się całkiem kiepsko, że mimo upływu dziesięcioleci nasze stosunki i relacje trzeba wciąż i na nowo ocieplać, odchuchiwać z syberyjskiej zmarzliny, jeśli dzieje się tak, to nie z powodu ogromu dziejowych wypadków, ale z powodu kłamstw. Wypadki, choć najstraszliwsze, są do wytrzymania, kłamstwa, z jakiegoś dziwnego powodu – nie.
Dariusz Kuziak
tos ię poPISali
a był apel smoleński?